Artykuły

WROSTJA. Dzień trzeci

O Międzynarodowych Wrocławskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora pisze Tobiasz Papuczys z Nowej Sily Krytycznej.

Wtorek był ostatnim dniem spotkań z teatrami jednego aktora. 25 listopada w głównej mierze należał do wrocławskiej filii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego. To właśnie tutaj tego dnia odbywały się prawie wszystkie festiwalowe wydarzenia - otwarcie Centrum Teatrów Jednego Aktora, sesja na temat pracy aktora nad rolą w teatrze jednoosobowym, czy etiudy studentów. Najciekawszymi punktami programu były jednak dwa spektakle profesorów tej uczelni.

Jako pierwszy można było obejrzeć monodram "Mój trup" inspirowany poezją Mickiewicza i przygotowany przez znakomitego aktora Wrocławskiego Teatru Współczesnego Bogusława Kierca. Gdy zapaliło się mdłe, wprowadzające oniryczną atmosferę światło, widzowie zobaczyli pustą przestrzeń, z postawioną na środku sceny szklanką wody. Postać grana przez Kierca - tytułowy trup - siedzi już między widzami. Rozpoczyna swój monolog od incipitu wiersza, który posłużył za tytuł spektaklu. "Gdy tu mój trup w pośrodku was zasiada, w oczy zagląda wam i głośno gada" - padają słowa w kierunku otaczającej aktora publiczności, po czym on sam wstaje i wkracza na scenę. Klęka, próbuje napić się wody bez przytrzymywania szklanki rękoma, których ruchy ograniczone zostały przez marynarkę nałożoną tył na przód. Wrażenie skrępowania postaci jest w początkowej fazie przedstawienia bardzo wyraźne. Kierc stoi w jednym miejscu. Statycznie - z oszczędną gestykulacją, lecz z rozbudowaną mimiką powoli cedzi słowa. Głos ma zrezygnowany, starczy, z jednej strony bliski płaczu, z drugiej wyrażający lekkie niedowierzanie.

To trup, który dopiero zmartwychwstał, przebudził się przed chwilą, nie wie czy to jawa czy podświadomy byt, nie może się jeszcze poruszyć lub tego ruchu się obawia. Zresztą konwencja snu świetnie sprawdziła się w materii tekstu Mickiewicza, niewątpliwie rozszerzając możliwości interpretacyjne całości. Postać być może śni swoją trupiość, a może są to fantazje człowieka u kresu życia, którego młodość bezpowrotnie przeminęła. Z tego lęku i załamania nagle poprzez uczucie częściowej akceptacji swojego losu Kierc prowadzi emocje w kierunku zjadliwej ironii. Rozpoczyna "Odę do młodości", przewrotnie robiąc długie zaskakujące pauzy oraz zmieniając tempo podawania słów. Gorzki śmiech trafia do widzów przynosząc żal zaprzepaszczonego życia i utraconą wiarę w młodość, która zawsze musi być zmarnowana. Postać nagle zrzuca krępującą ruchy marynarkę, po czym gestykulacją pokazuje szybowanie nad ziemią. Znów płynna i szybka zmiana uczucia. Następuje najtrudniejszy aktorsko i najważniejszy moment spektaklu. Wielka Improwizacja z "Dziadów", którą Kierc wykonuje mistrzowsko. Ze słowa na słowo robi się coraz bardziej agresywny. Wydobywa z siebie skrajnie ostry, przerażający głos - w końcu niemal ryczy. Uzupełnione to zostaje dynamicznym ruchem po całej niemal przestrzeni scenicznej i wyrazem twarzy - na pograniczu wyczerpania, szaleństwa i wściekłości. Po czym, gdy nadchodzi już niemal punkt kulminacyjny tego wadzenia się z Bogiem, w okamgnieniu następuje emocjonalna przemiana, aktor pod swoją wypowiedź podkłada niezwykłą pokorę, a w jego ręku ukazuje się krzyżyk. Następnie recytując już pełnym akceptacji głosem "Nad wodą wielką i czystą", nieśpiesznym krokiem "odpływa" ze sceny.

Bogusław Kierc pokazał, jak zrobić wzorcowy monodram. Świetnie opracował tekst, (warto przypomnieć, że jest również poetą), wybierając i łącząc współgrające interpretacyjnie fragmenty mickiewiczowskiej poezji. Swoim panowaniem nad słowem dał świetny przykład, jak we współczesnym teatrze można mówić wiersz. Jego daleka od klasycznej deklamacji wypowiedź, polegająca na błyskawicznym przechodzeniu z jednej skrajnej emocji w drugą, pozwoliła na wydobycie podczas spektaklu wrażeń i sensów, których niekoniecznie możemy doświadczyć podczas lektury Mickiewicza.

Kolejny monodram przygotowała Anna Twardowska, która pokazała swoją wizję "Matki" Witkacego. Przedstawienie jest dość bogate scenograficznie jak na ten typ teatru i trzeba od razu zaznaczyć, że to jego najmocniejsza strona. Niby tylko stół, dwa krzesła i fotel oraz komódka, na której stoi stare radio, ale są to przedmioty bardzo dobrze ograne i intensywnie wykorzystywane przez cały czas występu, zatem zupełnie uzasadnione. Najciekawiej jawi się stół. Spod niego wystaje sznurek i kawałki włóczki. Aktorka co chwilę zagląda pod blat, tym samym sugerując, że jest tam coś istotnego. Dla publiczności ta przestrzeń jest niewidoczna - zasłania ją rozłożony na stole długi obrus. Widz czeka więc w napięciu, aż tytułowa Matka odsłoni nam tę tajemnicę. Ona na razie wcale się do tego nie kwapi. Wprowadza nas za to w przykry świat swojego umysłu. Żali się na swego dorosłego syna, na którego ciężko pracuje, wykonując kolejne "robótki" z szarej włóczki. Rozpacza nad swoim niespełnionym życiem, nad zmarnowanym artystycznym talentem, wreszcie nad własną kondycją społeczną - kiedyś była bogatą baronówną, teraz jest starą, ubraną w skromną sukienkę kobietą. Nie mówi tego jednak do widzów, lecz tylko i wyłącznie do siebie. Bo cały spektakl rozgrywa się w jej głowie. Widz jest tutaj ukrytym obserwatorem, ma wrażenie nieetycznego podglądania. Postać, którą widzimy zachowuje się nerwowo, jest bardzo ruchliwa, ciągle szuka oparcia (dosłownie i przenośnie) w rozmieszczonych na scenie przedmiotach. Opiera się o stół, kładzie się na nim w ofiarnym geście, symbolizującym miłość i poświęcenie dla syna. On ciągle studiuje, ma wielkie marzenia, chce być niezależnym myślicielem, który rzuci nowe spojrzenie na otaczający go świat. Kobieta jest trochę zazdrosna o potencjalne sukcesy syna, nieszczęśliwa, że go nie rozumie.

Szybko okazuje się jednak, że o wszystko obwinia nie jego, ale samą siebie. Spod stołu wyciąga niespodziewanie manekina, a właściwie jego górną część - korpus i głowę. To wyimaginowana postać jej syna, z którą zaczyna prowadzić dialog. Wciela się w obie role. Gdy kładzie kukłę na podłodze mówi jako matka, gdy podnosi ją do góry lub usadza na krześle, przemawia głosem swojego dziecka. Toczy się ostra polemika na temat właściwego sposobu życia. Wkrótce rodzicielka przynosi brakującą część figury - nogi. Składa tę marionetę, wielkości dorosłego człowieka w jedną całość. Jest ona nieskończona i zdeformowana. Odczłowieczona. Wygląda trochę jak golem, trochę jak niesprawny witkacowski automat. Zewsząd wystaje włóczka. To niedokończenie i zniekształcenie może symbolizować błędy i luki w wychowaniu, może to być też życiowe niespełnienie, jakiego doznała matka. Kobieta przytula się do tej postaci, animuje ją. Szybko zaczyna zdawać sobie sprawę, że nie rozmawia z prawdziwym człowiekiem, że to ułuda, którą tworzy jej wyobraźnia. To pogłębia jej rozpacz. I tak dzieje się już do samego końca, jej stan się pogarsza, aż do całkowitego zrezygnowania, kiedy mówi do lalki "chodźmy stąd" i wprowadza "syna" w mrok nieoświetlonej części sceny, poza zasięg wzroku publiczności.

Spektakl Twardowskiej choć aktorsko wykonany poprawnie, nie ma już tak dużej siły oddziaływania jak przedstawiony wcześniej monolog Kierca. Celowy zabieg opowiadania tej historii tak, jakby nie było publiczności, okazał się nietrafiony. W formie, jaką jest monodram, publiczność oczekuje choćby interakcji na minimalnym poziomie. Tutaj zabrakło tego ważnego aspektu, a budowanie "czwartej ściany" na studyjnej scenie teatru PWST, gdzie widz siedzi na poziomie sceny, blisko toczących się wydarzeń, jest działaniem bardzo ryzykownym i często nieudanym, co potwierdziło się również i w tym przypadku.

Zwieńczeniem festiwalu był spektakl "Smycz" [na zdjęciu] w reżyserii Natalii Korczakowskiej i w wykonaniu Bartosza Porczyka. Ze szkoły teatralnej widzowie przenieśli się na Scenę Kameralną Teatru Polskiego. Młoda reżyser, znając możliwości wokalne aktora (Porczyk jest laureatem Przeglądu Piosenki Aktorskiej z 2006 r.) oraz jego niecodzienną zdolność panowania nad własnym ciałem, zbudowała monodram, którego tematem jest emocjonalna kondycja człowieka w rzeczywistości odhumanizowanej przez media i towarzyszące im strategie marketingowe. Przy pomocy ruchu i głosu Porczyk wciela się po kolei w osiem postaci, które funkcjonują jako egzemplaryczne typy, pozwalające pokazać ten problem z wielu stron. Każda z nich, przedstawiając swoją sytuację życiową, prezentuje różne wzajemnie dopełniające się punkty widzenia, obnaża uczucia, które razem tworzą spójną treść przedstawienia. Bohaterowie odgrywani przez Porczyka próbują zerwać się z tytułowej smyczy i w mocno zestrukturyzowanym świecie znaleźć namiastkę własnej indywidualności i malutką przestrzeń, w której mogliby choć przez chwilę być naprawdę wolni. Materię spektaklu stanowią nowe aranżacje piosenek, m.in. Łony, Marka Grechuty, Myslovitz, Manaamu i Lady Pank. Przeplatane są monologami, które oparto na fragmentach autorstwa znanych kontestatorów zastanej rzeczywistości: Antoine'a Artauda, Rolanda Barthes'a, Arystotelesa, Sarah Kane, czy Samuela Becketta. Ten niezwykły collage tekstów ilustrowany jest znakomicie przez wyrazisty, czasem nawet przerysowany ruch. Bartosz Porczyk posiada bardzo dużą świadomość ciała i potrafi wykorzystywać jego możliwości w stopniu niespotykanym zwykle u aktorów dramatycznych. To właśnie stanowi siłę tego spektaklu - precyzyjne, płynne przeobrażenia, których tym sposobem dokonuje na scenie aktor. W jednej chwili jest mówiącym kazanie księdzem, by już za kilkadziesiąt sekund zmieniając sposób poruszania się i wypowiadania słów, a także nieznacznie modyfikując kostium, stać się atrakcyjną prostytutką o głębokiej wrażliwości. Wszystko to dzieje się na oczach widzów, potęgując zdziwienie i uznanie dla umiejętności Porczyka.

Natalii Korczakowskiej i Bartoszowi Porczykowi udało się stworzyć bardzo przemyślane i spójne przedstawienie. Dynamika spektaklu na półtorej godziny przykuwa uwagę publiczności. To rzadkość, żeby lekki w formie, rozrywkowy spektakl, zrobiony na dobrą sprawę w konwencji kabaretu lub recitalu, niósł za sobą tyle treści i zadawał pytania o człowieka we współczesnym świecie. "Smycz" skłania do refleksji, w żartobliwy sposób pokazując, jak bardzo jesteśmy sterowani przez kulturę i jak trudne (jeśli w ogóle możliwe) jest wydostanie się z jej negatywnych mechanizmów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji