Artykuły

Sobieski pod Wiedniem

Ostatnio poza Olimpiadą - niewiele ciekawego widzieliśmy w telewizji. Informacja co prawda jest trochę lepsza, jeżeli chodzi o stronę wizualną, tyiko ostatnio trochę niepokoi coraz częstsze zastępowanie filmu przez fotografię, a fotografią w telewizji - nie wiem dlaczego - jest makabryczna. Jej bezruch jest nieznośny.

Natomiast teatr - "Teatr telewizji", ten, od którego spodziewamy się co poniedziałek premiery - zdaje się dogasać śmiercią naturalną, O niewypale "Tonią Kroger", którego nie uratował sam Holoubek, pisali już Wszyscy, ale ostatecznie może się zdarzyć. Gorsza, że poza "Papą" Cavailleta i Flersa, ciągle jeszcze zabawnym, nie widzieliśmy w ramach poniedziałkowych premier - nic. Albo nuda, albo tele-recordingi. Ratowała sytuację "Kobra", o której z taką pogardą zwykli się wyrażać intelektualiści. Dała nam dwa dobre-przedstawienia, dobre nie tylko w skali "Kobry", ale w skali "dobry spektakl". Był to "Cień podejrzenia" Sheriffa (z niezapomnianym Świderskim) i przeróbka z powieści Stevensona "Dr Jekill i mr Heyde'', No i kochana Łódź. Gdyby nie jej doskonały teatr, nie byłoby w telewizji nic. W zeszłym roku pokazała nam znakomitą komedię Ilfa i Pietrowa "Krzesła", w tym wzruszyła nas przypomnieniem "Cyrana".

Czyżby inne teatry ńie mogły robić tego samego? Naturalnie, że lepszy zawsze teatr specjalnie grany przed kamerami telewizyjnymi, ale i transmitowany "dobry" lepszy od żadnego i od złego "specjalnie telewizyjnego". Kiedyś była zapowiedziana transmisja z Teatru Ludowego w Nowej Hucie, Nie doszła do skutku. A ileż, choćby w samym Krakowie, grano ostatnio sztuk, które by można i warto pokazać, jak się już w teatrze "ograją". Że Kraków nie ma studia? Ale chyba ma wóz transmisyjny? Programy tzw. rozrywkowe nie wyrównują tych braków. Są na ogół nieciekawe, według mnie raczej beznadziejne. Znowu z wyjątkiem kochanej Łodzi. Z Łodzi nadawane "Rymy, rytmy i nastroje" to widowiska urozmaicona, dobrze pomyślane. Dobrzy konferansjerzy (zresztą krakowscy), doskonała taneczna para, jakiś pomyślunek i dowcip. A o dowcip W tych programach, z urzędu zabawnych, bardzo trudno. Dowcipy rozśmieszające, na występach "normalnych" - w telewizji nie działają. Nie ma publiczności, która stwarza nastrój, atmosferę. Tu dowcip musi stać na własnych nogach. Bez niczyjej pomocy. Pomoc, jakiej starają się, mu udzielić reżyserzy poprzez różne telewizyjne triki i sztuczki, słabo działa. W ogóle to zaufanie, jakie pokładają reżyserzy telewizyjni w dekoracji, rekwizycie, w nieskończonej wręcz możliwości przeróżnych sztuczek, -. którymi to rzeczami starają się klajstrować brak dowcipu czy tekstu - jest nieuzasadnione. I w tym kierunku idący rozwój telewizji, szukanie na tej drodze właściwego dla niej wyrazu jest zupełnie błędne. Telewizja, jeśli nie będzie teatrem słowa zejdzie do roli informatora, a poza tym do rzędu latarni magicznej. Jej szansą jest słowo. Słowo dobre i dobrze podane. Powtarzam to ciągle, z uporem maniaka, niestety bez żadnego skutku, bo w telewizji coraz więcej ozdobników i pomysłów plastycznych, a coraz mniej dobrego tekstu.

W jaki sposób nie tylko starają się reżyserzy i plastycy "ratować" słowo, ale jak je nieraz niszczą, przekonałam się raz jeszcze, słuchając jedynej ciekawej pozycji, jaką nam ostatnio pokazała telewizja, a mianowicie przez Kraków robionych "Listów spod Wiednia". Z dawno nie odczuwaną nadzieją zasiadłam przed zielonym okiem telewizora. Ale cóż? To samo co zawsze. Po dobrym wprowadzającym wstępie zaczęły się na ekranie przesuwać zbroje, dywany, "rzędy", namioty, dokumenty, mapki, widoki. Zza nich dochodziły mówiące (czy czytające?) głosy.

Chyba w psychologii uczą, że nie można, a w każdym razie trudno, myśleć o dwóch rzeczach naraz i na dwie rzeczy uważać. To wielka niedoskonałość człowieka, ale taki on już jest, jakiś jednotorowy. Przekonałam się o tym raz jeszcze: gdy przymusowo musiałam oglądać pancerze, zamki od karabinów i inne "zabytki", nie wiedziałam zupełnie co tam "z tyłu" czytają. Widocznie wrażenia wizualne są bardziej natarczywe i wrażenia słuchowe usuwają na plan drugi. I już byłam bliska załamania, gdy - o radości - nagle spoza eksponatów, głęboko w nie wciśnięci, wychynęli Marta Stebnicka i Leszek Herdegen. I od razu zaczęłam słuchać i rozumieć co czytają. I słuchając - zachwycałam się. Jakież te listy pełne grandezzy, szlachetnego patosu, a zarazem prostego, ludzkiego ciepła, I dotąd nie wiem, czy rzeczywiście Sobieski tak dobrze pisał, czy może aż tak dobrze czytał Herdegen. W Krakowie chwalić Herdegena jest rzeczą tak banalną, że aż żenującą, ale jakżeż robić, kiedy naprawdę w tym czytaniu bił chyba największe nasze sceniczne gwiazdy. A Stebnicka? Też czytała znakomicie, ale przede wszystkim znakomicie... zagrała Marysieńkę. Już zawsze będę widzieć Marysieńkę taką, jaką "zrobiła" ją Stebnicka (bez charakteryzacji i kostiumu): ładną, pełną wdzięku, przymilną i przypochlebną, a równocześnie trzeźwą, przytomną, kobieco zabiegliwą, nawet małostkową, z daleka czuwającą nad tym mężem, którego uważała za "niepraktycznego" i za mało dbałego o interesy własne i rodziny. Wielkie brawa należą się temu, kto dokonał wyboru i układu tekstu (chyba Hubner?). Zrobił to po mistrzowsku i stworzył całość ciągłą, zajmującą, pełną dramatycznego napięcia. Spektakl był czytelny chyba dla każdego, a słuchanie go było przyjemnością wysokiej klasy.

Że znakomita myśl połączenia tego tekstu z autentycznymi eksponatami "spod Wiednia"? Owszem, bardzo dobra. Doskonała też, by urządzić tę audycję w Muzeum Czartoryskich. Tylko nie trzeba było używać tych wszystkich pancerzy i namiotów jako parawanu, natomiast pokazać je przedtem, czy może w jakiejś przerwie, i do tego z objaśnieniami. Bo tak jak były użyte, przeszkadzały w słuchaniu, a tzw. szerokie masy, którymi się zwykle usprawiedliwia wszelkie obniżania poziomu i niedociągnięcia, też niewiele miały z tego korzyści.

Tak więc ciągle dochodzę do jednego i tego samego wniosku: w telewizji gra i znaczy słowo. I myślę, że wiele by zyskała ta szanowna instytucja, gdyby związała się współpracą z większą ilością dobrych pisarzy a mniejszą ilością plastyków. Bo telewizji nie brak "ozdóbek" dobrych, plansz, coraz wymyślniejszych - nieraz nieczytelnych - napisów, ale brak jej - dobrych tekstów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji