Czarno-biała tragedia
TA sztuka głośnego obecnie we Francji autora, Jean Geneta, należy do trudnych, o mocnym podkładzie filozoficznym nawet w pewnym sensie elitarnych utworów, chociaż porusza temat godny jak najszerszego rozpowszechnienia.
Genet ukazuje teatr w teatrze, a raczej podwójny teatr w teatrze. Na scenie bowiem Murzyni, z których część gra ludzi białych, odgrywają dramat dziejący się między białymi a czarnymi: scenę, w której Murzyn bez żadnego powodu, tylko z nienawiści do białych dusi biąłą kobietę oraz sceny prześladowania Murzynów przez białych.
Jeden i drugi dramat jest zmyślany przez Murzynów, ale poza nimi kryje się, obok niewidzialnego dramatu zdrajcy-Murzyna, prawdziwa, trwająca już wieki tragedia.
Tragedia podziału ludzi na wrogie sobie rasy. Prześladowania i podboju jednych przez drugich.
Systemu kolonializmu. Nienawiści.
A tragedii tej towarzyszy nieubłagana, groźna dla białego świata zapowiedź przebudzenia się czarnych do czynu.
Jeżeli szerzej spojrzymy na "Murzynów", odczytamy w nich sztukę filozoficzną o ucisku człowieka przez człowieka, o straszliwej , ludzkiej krzywdzie.
Najbrudniejszą i najbardziej odbiegająca od tej, do której widz teatralny się przyzwyczaił, jest forma tej sztuki. Parodia? Satyra? Groteska? Czy może błazenada, jak brzmi podtytuł samego autora.
Chyba wszystkiego po trosze, ale najmocniej przemawia do nas dramat i to nie pozbawiony miejscami głębokiej poezji.
Czy należało tę niełatwą sztukę wystawić na naszej scenie? Znakomicie zredagowany program Teatru Ateneum ukazuje nam kulisy pertraktacji z autorem, który... był przeciwnego zdania.
Napisał sztukę przede wszystkim dla wszystkich Murzynów świata i jak donosi w swym liście do tłumaczów "nie do białych więc należy decydowanie o tym, czy wolno im, czy nie, udawać na scenie perfidne stosunki ofiar i katów".
Mimo to Ateneum sztukę wystawiło, a motywem było zapewne, prócz chęci zapoznania naszej publiczności z głośnym na Zachodzie utworem, wielka ludzka antyrasistowska wymowa tej sztuki.
Słusznie postąpił teatr, powierzając "Murzynów" śmiałemu i twórczemu reżyserowi, jakim jest Zygmunt Hübner. Miał on bowiem do pokonania nie lada trudność: oto w teatrach zachodnich aktorami tej sztuki byli wszędzie autentyczni Murzyni. U nas z braku takich artystów wytworzyła się sytuacja, w której biali udają Murzynów, udających białych.
Bardzo to skomplikowane i nie pomaga w czytelności spektaklu.
Ale w granicach swoich możliwości zrobił Hübner wiele właśnie po to, by widz odczytał myśl autora - naprawdę godną odczytania.
Aktorzy pomagali w tym reżyserowi z zapałem. Hanna Skarżanka w roli Murzynki Felicji wyglądała na swym podniesieniu, jak złowrogi bożek murzyński, a jej "Dahomei! Dahomei!" przejmowało dreszczem trwogi przed nieznanym nam światem Czarnego Lądu. Elżbieta Kępińska była, jak każe autor, wyuzdaną Cnotą, Alfreda Sarnawska i Krystyna Bryl w rolach Śnieżki i Bobo stworzyły każda inny typ młodych Murzynek.
Ciężar widowiska spoczywał po trosze na barkach Stefana Śródki w roli Archibalda i Stanisława Libnera w ośmieszonej roli nieszczęsnego Dioufa. Roman Wilhelmi grał Wioskę wyraziście, oscylując między udawaniem mordercy a kochanka, a Saint Na-zaire miał przedstawiciela w Teodorze Genderze. Tak wyglądała grupa murzyńska, stosunkowo łatwiejsza do zagrania.
Większe trudności mieli przedstawiciele owej grupy białych, którzy, jak to już było wspomniane, byli jak gdyby w potrójnym przeobrażeniu (z białych w Murzynów i z Murzynów w białych). Tu, obronną ręką wyszła Krystyna Borowicz w roli Królowej jakiegoś imperialistycznego państwa, w miarę władcza, w miarę histeryczna i czuła. Groźnym Gubernatorem był Jan Matyjaszkiewicz. Groteskowym Sędzią - Wojciech Rajewski, a uroczystym Misjonarzem Marian Kociniak.
Stroje, ściśle według wskazówek autora, oraz pomysłowe dekoracje stworzyła Ewa Starowieyska. Przekład znakomity.