Artykuły

Labirynt przenośni

Teatr Ateneum wystawił siłami swego zespołu w przekładzie Skibniewskiej i Lisowskiego, reżyserii Hübnera, scenografii Starowieyskiej, choreografii Szczepańskiej i opra­cowaniu muzycznym Pałłasza "bła­zenadę", jak głosi podtytuł sztuki "MURZYNI", którą francuski dra­maturg Jean Genet napisał na użytek studenckiej trupy murzyńskiej. Z przytoczonej w programach ko­respondencji wynika, że autor żywił obawy czy mogą tę sztuke grać aktorzy białoskórzy.

Obawy nie były w zasadzie bezpodstawne. W sztuce obok 8 posta­ci murzyńskich występuje 5 osób z tzw. "dworu": Królowa, Lokaj, Gubernator, Sędzia i Misjonarz, które mają przedstawiać świat białych. W Paryżu w Theatre de Lutece, który udzielił gościny wspomnianej półamatorskiej trupie murzyńskiej, grali tą piątkę także czarni - w białych maskach. Wynikało bowiem z zamiaru pisarskiego, że mają być biali w wyobraźni Murzynów.

Wyobraźmy sobie teraz, że "Pana Jowialskiego" grają Turcy. Tureccy aktorzy musieliby więc udawać Po­laków, którzy w pewnym momen­cie przebierają się za Turków. Może być przy tej okazji dużo śmie­chu nie tylko szczerego, ale także... niezamierzonego. Tego mógł się oba­wiać Genet.

Nie mógł jednak przewidzieć, jak sprawnych aktorów przydzieli do jego sztuki dyrekcja "Ateneum". I sądzę, że nie pożałowałby swej ostatecznej, jak mówi, "wymuszo­nej" zgody, gdyby przyjechał zoba­czyć Skarżankę w roli Felicji, sty­lizującą się na posągowe bóstwo afrykańskie, Skarżanka spożytkowa­ła swoje estradowe umiejętności w połączeniu z dramatycznymi, żeby dać tej postaci pełnię scenicznego życia. Słusznie ona jedna nie ogra­niczyła charakeryzacji do umownej maski, lecz wcieliła się w prawdzi­wą Murzynkę, jakby z zespołu Fotiby, oglądanego przez nas tak nie­dawno.

Nie tak na całego i ograniczając, jak reszta zespołu charakteryzację do twarzy, ale wystudiowawszy do drobnego szczegółu ruchy, grali Wioskę i Cnotę Wilhelmi i Kępiń­ska. No dobrze, ale jak wypadła ta najryzykowniejsza sprawa: bia­łoskóry "dwór"? Krystyna Borowicz w roli Królowej uniosła włożone jej do ręki berto, zaś Gawroński, Matyjaszkiewicz, Rajewski i Kociniak stanowili honorową świtę.

Przedstawienie, w naszych warun­kach, stało się przede wszystkim popisem aktorskim. Jeśli idzie bo­wiem o treść sztuki - to przy graniu jej przez białych komplikuje się ona i zamącą, więc miał jednak autor choć część racji zgłaszając swe obawy. Lecz jest jeszcze inny powód, że sens czy tendencja sztu­ki przechodzi jakby mimo naszych uszu.

Tak zwany teatr w teatrze jest formą nienową i wypróbowaną. Genet użył tej teatralnej przenośni bo jak wiemy przenośnia jest czymś w rodzaju artystycznej dźwigni. Ułatwia podnoszenie większych cię­żarów. Ale ważkość sprawy, jaką porusza autor, jest zupełnie inna w Paryżu niż w Warszawie. Kwe­stia afrykańska wprawdzie wstrzą­sa całym światem, lecz inaczej się zazębia o życie zachodniej, a środ­kowowschodniej Europy. Spazmy wstrząsające społeczeństwami imperiów kolonialnych nas dotyczą tylko pośrednio. Nie oznaczają naszej abdykacji, przeciwnie - nawet otwie­rają perspektywy przed naszym przemysłem, zaś przeciętny nasz widz teatralny zna je tylko z ga­zet, radia i filmów. Analogie z in­nymi znanymi nam przejawami ra­sizmu są także sztuczne i odległe. Faszystowską eksplozję rasizmu oglądaliśmy na własne oczy, lecz tylko, jako jej widzowie i prze­ciwnicy. Nie zapomnimy nauk hi­storii, ale historia jest oziębłą, choć rozumną, nauczycielką życia.

Dlatego trudno nam chłonąć pu­blicystyczną treść sztuki z równą pasją co paryżanie. Brak pasji jest powodem chłodniejszego spojrzenia na dzieło, w którym odsłaniają się nam usterki. Poetyckość nabiera cech poetyzowania, mgławicowość prowadzi do labiryntu. Wkładki mu­zyczne zaczynają się wydawać umie­szczone ryzykownie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji