Artykuły

Od popędu do lęku

"Zabawy na podwórku" w reż. Pawła Miśkiewicza z Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu na Festiwalu Teatralnym "Maski" w Poznaniu. Recenzja Ewy Obrębowskiej-Piaseckiej w Gazecie Wyborczej-Poznań.

"Maski" urodziły się jako festiwal młodego teatru alternatywnego. Dziś próżno jednak rozgraniczać, gdzie się jego terytorium zaczyna, a gdzie kończy. Zostają poszczególne spektakle. Dla mnie w tym roku - tak naprawdę jeden spektakl: "Zabawy na podwórku"

Zawodowi reżyserzy pracują dziś z niezrzeszonymi aktorami (dyplomowanymi i nie), niezależni przez lata twórcy zostają dyrektorami instytucjonalnych teatrów, tancerze występują w teatrach dramatycznych, a choreografowie zapraszają do swoich spektakli aktorów. Upłynniły się też granice wiekowe i trudno znaleźć zespół, który mówiłby "głosem swego pokolenia". Dobrze, że tak się dzieje. Rzecz przecież nie w tym, żeby sztukę rozmieszczać w szufladach z odpowiednimi etykietkami, a zderzenie wielu stylów, poetyk, konwencji może owocować interesującymi artystycznie propozycjami. Może, ale nie musi. Jeśli przyjąć, że "Maski" miały pokazać stan "teatralnego pasa pogranicznego" - jak chcieli twórcy festiwalu - to okazuje się że sytuacja jest - mówiąc najkrócej - niewyraźna. W tym kontekście najsensowniej jest rozmawiać o poszczególnych spektaklach. A ja tak naprawdę chcę napisać o jednym, bo skupia się w nim to wszystko, z czym zmaga się, boryka, walczy współczesny teatr. Skupia się w sposób niezwykły i fascynujący.

Sztukę Edny Mezyny "Zabawy na podwórku" wyreżyserował jako przedstawienie dyplomowe we wrocławskiej szkole teatralnej Paweł Miśkiewicz. Poruszony spektaklem dyrektor Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu - Piotr Kruszczyński - włączył go do repertuaru swojej sceny.

Bardzo młodzi aktorzy - przed chwilą jeszcze studenci - grają w tym przedstawieniu z ogromną świadomością, precyzyjnie cyzelują stany emocji (między gniewem a rozpaczą, tkliwością a brutalnością), łączą (po mistrzowsku) warsztatowy profesjonalizm i swoją ludzką, niemal prywatną obecność na scenie. Dzięki temu opowieść o zbiorowym gwałcie na nastolatce, który dokonał się na osiedlowym podwórku, nie epatuje drastycznością, nie łapie widza na lep łatwej sensacji, nie stawia go w dwuznacznej sytuacji podglądacza (tak dziś częstej), nie obarcza go odpowiedzialnością (to jeszcze powszechniejsze) za społeczne zło świata tego, nie grozi mu, nie poucza... Za tym spektaklem nie stoi ideologia, manifest, marketingowy program. Jest w nim człowiek - jak w antycznej tragedii - postawiony przed wyborem, w którym nie ma dobrego rozwiązania. Tyle tylko, że - inaczej niż w antyku - ten człowiek nie jest "uwikłany", "ubrany" w kulturę: wyższe racje, wyższe wartości nie stanowią ani pancerza, ani obciążenia. Rzecz rozgrywa się bowiem wyłącznie między ciałem a emocjami. Między popędami a lękiem, brakiem miłości, samotnością, odrzuceniem.

Od pierwszej sceny, kiedy siedząca na huśtawce z opony i łańcucha dziewczyna mówi coś niewyraźnie spoza drucianej siatki okalającej podwórko, do ostatniego "spadamy!", rzuconego przez jednego z podwórkowych chłopaków - na scenie rozgrywa się dramat.

Twórcy rozpisali go na kilku poziomach płynnie zmieniając role katów i ofiar. Oprawcy stają się sędziami. Zgwałcona dziewczyna mówi jak prokurator. Wizja lokalna odtwarza nie tyle wydarzenia, ile stany. Do głosu dochodzą i prawnicze paragrafy (bo gwałt to sprawa dla sądu), i bezpardonowe racje płci (bo to świetny przyczynek do starcia się dwóch modnych światopoglądów) i obyczajowe mody (bo to one rządzą dziś naszym językiem, naszymi zachowaniami). Ale tak naprawdę wszyscy są tu w emocjonalnej, sensualnej pułapce. Widzowie - w rezultacie - też.

To zdecydowanie spektakl dla dorosłych, niełatwy w oglądaniu, niewygodny, nieprzyjemny. Okropny. Ale poprowadzony w taki sposób, że - paradoksalnie - prowadzi do oczyszczenia. Przeciągającą się po przedstawieniu ciszę przerywają w końcu jakieś nieśmiałe oklaski. Katharsis nie przychodzi od razu. Z tym, co zaczyna rosnąć w gardle, każdy radzi sobie na własną rękę: odwołując się do swoich doświadczeń, swoich wyborów, swojego światopoglądu. W tym będziemy osobni. Ale pierwszy raz od bardzo dawna miałam poczucie, że jesteśmy jednak na widownie razem, wspólnie. Że nie różnimy się - poróżnieni już wszystkim - właśnie w cielesności, sensualności i emocjonalności. Mogłoby się wydawać, że gwałt to zbyt skrajny pretekst do takiego spotkania, ale w tej opowieści jest tyle niuansów, tyle subtelności, tyle znaczących spojrzeń, gestów, drżeń, zawieszeń głosu, że odnajdują się w niej ze swoimi emocjami także ci, którzy z przemocą i agresją nigdy nie mieli do czynienia. Albo tak im się wydawało.

Po takim spektaklu trudno mi się wdawać w formalne, ambicjonalne, artystyczne, ideologiczne spory z pozostałymi twórcami. Wydają mi się pozbawione sensu. I chyba szkoda na nie czasu, miejsca.

Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu, Edna Mazya "Zabawy na podwórku", reżyseria: Paweł Miśkiewicz, współpraca scenograficzna - Teresa Zasada (ASP Wrocław), współpraca w opracowaniu muzycznym spektaklu - Mata Radoszko (AM Wrocław), opieka kompozytorska - Zbigniew Karnecki. Aktorzy: Anna Ilczuk, Cezary Iber, Michał Opaliński, Rafał Kwietniewski, Wojciech Mecwaldowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji