Artykuły

Śmierć na scenie też potrafi aktora zdołować

- Nasz teatr jest wyjątkowy. Przyznają to także reżyserzy, którzy przyjeżdżają do nas realizować przedstawienia. Oczywiście nie wszystko jest zawsze świetnie, bo bylibyśmy w raju. Ale mam pewność, że Lublin to jest moje miejsce do życia - mówi JOLANTA RYCHŁOWSKA, aktorka Teatru im. Osterwy w Lublinie.

Tamara Gong: Kobieta naukowiec i hipiska. Matka i córka. Trzeba talentu, żeby to przekonująco zagrać, i to w jednym spektaklu. Po premierze "Rock'n'rolla", w reżyserii Krzysztofa Babickiego, recenzenci jednomyślnie się zachwycali Pani grą. Pamięta Pani w ogóle jakąś niepochlebną dla siebie recenzję?

Jolanta Rychłowska: Nawet jeżeli była, to szybciutko wyrzuciłam ją z pamięci. Role, które przedstawiam na premierze, nie są jeszcze skończone. Nie zdarzyło mi się nigdy przestać pracować nad jakąś sztuką. Także teraz, parę dni po premierze Stopparda, odkrywam pewne luki w wizerunku Eleanor czy Esme i staram się to "dogrywać". Jest we mnie zawsze ciągły niedosyt. To nie jest tak, że zapina się rolę na ostatni guzik i mówi: jest świetnie.

Podwójna rola Eleanor - Esme jest dodatkowo wyzwaniem.

- Zagrać dwie tak różne kobiety w jednym przedstawieniu to dla aktorki prawdziwa gratka. Cieszę się, że moja praca się spodobała.

Zmierzyła się Pani na scenie z największą zmorą kobiet - rakiem, nie odzierając swej bohaterki z kobiecości.

- Przyznam , że było to potwornie trudne. To są tak intymne sprawy. Chciałabym, żeby Eleanor mimo brutalnych przemian ciała była do końca pełnowartościowym człowiekiem. Pęka, nie wytrzymuje dopiero pod koniec...

Trudno jest umierać na scenie?

- Umierałam parę razy, na pewno jako Konstancja w "Trzech muszkieterach", Gertruda w "Hamlecie"... I co jeszcze? Nie pamiętam, nie liczę moich ról ani ich specjalnie nie rozpamiętuję. Nie mam nawet w domu teatralnych zdjęć. Śmierć na scenie jest pomimo wszystko dla aktora dość dołująca, dlatego uwielbiam grać komedie, bo one są takie wyzwalające od ciężaru egzystencjalnych problemów. W pierwszych latach pracy lubiłam też śpiewać, tańczyć w musicalach i stepować.

Aktorki bardzo boją się momentu, kiedy przestają grać amantki i młodziutkie heroiny. Pani w rolach kobiet dojrzałych odnosi swoje największe sukcesy... Brawurowa cioteczka w "Pięknej Lucyndzie", księżna Himalaj w "Operetce", królowa Gertruda - matka Hamleta, rozpoczynają pochód dam, znających życie, świadomych siebie i bardzo seksownych...

- My aktorzy nie wybieramy swoich ról. Reżyserzy ogląda-ją nas na scenie, a potem obsadzają, jeżeli pasujemy im do ich wyobrażeń.

Na ile pomaga Pani w pracy nad rolą małżeństwo z doświadczonym reżyserem Andrzejem Żarneckim ? Uczy aktorski narybek, więc może z rozpędu i Panią?

- Nigdy! Oczywiście wszyscy myślą, że mąż coś tam mi ustawia czy podpowiada, ale zasada jest prosta; Andrzej nie wtrąca się do ról, które reżyseruje kto inny. Jest dosyć krytyczny i oszczędny w komplementach. Jedne moje role podobają mu się bardziej, inne mniej, a o niektórych nawet nie mówi...

Przyjechała Pani do nas zaraz po studiach z Wrocławia. Pierwszy teatr okazał się tym na lata. Spodobało się Pani na wschodzie?

- Zawsze bardzo dużo pracowałam. Poznałam ludzi, weszłam w środowisko, zastanawiałam się, czy gdziekolwiek mogłoby być lepiej. Praca to bardzo ważna część życia, ale dla mnie jednak nie najistotniejsza. Związki pomiędzy ludźmi są daleko ważniejsze. Nasz teatr jest wyjątkowy. Przyznają to także reżyserzy, którzy przyjeżdżają do nas realizować przedstawienia. Oczywiście nie wszystko jest zawsze świetnie, bo bylibyśmy w raju. Ale mam pewność, że Lublin to jest moje miejsce do życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji