Przewrotny Genet
A więc Genet w Polsce. Pisarz, którego pewni krytycy, pewna część widowni (wcale nie tak nikła, jakby na oko można sądzić) uważają za jednego z najwybitniejszych - jeżeli w ogóle nie za najświetniejszego! - dramatopisarza współczesnego - omijany dotychczas przez nasze teatry przez jednych omijany z lękiem, przez innych z żałością, przez wielu z lekceważeniem, przez nielicznych ze wstrętem - przestąpił próg polskiego teatru. Pisarz, któremu już Sartre poświęcił studium poznawcze, któremu za życia wzniesiono pomnik z mitu, kaplicę z legendy - pojawił się po raz pierwszy w kraju, którego teatr nie unika żadnej konfrontacji, nie boi się żadnej pokusy, nie cofa przed żadną próbą, nie rezygnuje z żadnej artystycznej propozycji. Chwalmy taki stan rzeczy, jeśli tylko pozostaje w granicach społecznie godziwych.
Genet - człowiek przez los doświadczony i długo ze społeczeństwem w anarchicznej zwadzie - jest autorem głośnej od lat na Zachodzie sztuki "Balkon", która dość jasno tłumaczy się sama, i mniej już przejrzystych "Pokojówek". "Pokojówki" miał zamiar grać Teatr Współczesny Axera, a możemy je poznać z przekładu, zamieszczonego w "Dialogu" (tamże - przekład "Balkonu" i "Murzynów". Autor rewolucyjnego "Balkonu" napisał też niedawno sztuke "Parawany", pono najgłębiej antykolonialistyczną i najsurowiej potępiającą brudną wojnę w Algierii.
Napisał też "Murzynów" - najbardziej osobliwy utwór w jego dotychczasowym osobliwym dorobku powiadają pilni badacze jego twórczości. Wystąpić z taką właśnie sztuką na pierwszy ogień - mocno to ryzykowna decyzja. "Murzyni" mają najmniej realistycznych elementów w swej fakturze, są utworem najbardziej oddalającym się od tradycyjnych konstrukcji dramatycznych. Są przy tym sztuką rozgadaną w stopniu wyższym niż inne dramaty Geneta, wielu ten dialog Geneta - mimo jego formalnych wartości, znakomicie odtworzonych przez tłumaczy - uzna za mowę amorficzną, antyteatralną.
Sens swój - ogólny i z sytuacji na sytuację - mają jednak "Murzyni" niewątpliwie, ale że to teatr trudny, skomplikowany, wieloznaczny i wielowarstwowy, teatr - wykrztuśmy wreszcie to słowo - elitarny w pewnym sensie, to też niesporne. Nie wołajmy, że taki teatr z góry sam się osądza i przekreśla. Dociekania filozoficzne też bywają elitarne. Nie w zagadnieniu przystępności - ani w poszerzeniu czy zwężeniu i kręgu odbiorców - rozgrywają się, siły czy słabości teatru Geneta, a "Murzynów" w szczególności. "Lipy" nie ma tu ani za grosz (choć epatowania jest sporo).
Sztuka zresztą tylko z pozoru jest rebusem, o zaciemnionych, poplątanych przesłankach. Cechą jej jest wielowarstwowość i kto uporządkuje jej przemieszane i przenikające się nawzajem plany treści, kto wychwyci ich wątek przewodni - bez większych przeszkód wyzna się w tej parysko-afrykańskiej dżungli.
Problem rasizmu, okazany na przykładzie murzyńskim. Zespół murzyńskich komediantów (wskazane użyć tego staroświeckiego słowa) gra historię Murzynów takich, jakimi Czarnych widzi przeciętny Biały, ogłupiony komunałami i mitologią. To jeden teatr. Ale jest i drugi. Prócz "aktorów" występuje "dwór" - widownia naprzeciw widowni - to Murzyni, przebrani za białych i oglądający widowisko: biali w wyobrażeniach murzyńskich. Treść obu teatrów jest właściwie prosta: rozprawa z mito-twórstwem dwóch ras o sobie. Przez scenę toczy się fabuła od bajki o mordzie rytualnym aż do - najlepiej ukazanych na scenie - obrazów rozprawy Murzynów z gnębiącymi ich kolonialistami, aż do apoteozy zwycięstwa Murzynów. Czy to już wszystko? O nie, bo jest jeszcze Jean Genet, który w imieniu Francuzów pisze ten akt skruchy za kolonialny ucisk Francji, za wszelkie wyobcowania i zbrodnie rasistów (ponura aktualność tej sztuki w dzisiejszej Francji).
Ale i tu nie koniec. "Święty Genet" - taki tytuł dał swej książce Sartre. Święty? - chyba że przewrotność zechcemy namaścić olejami świętymi. Genet wznosi się nad przesądy i obłędy rasizmu? No, chyba. Ale otwiera i zamyka swą maskaradę - z właściwą sobie gwałtownością nazywa ją ..."błazenadą" - baletem Murzynów pod takty menueta Mozarta. Teatralnie to świetne. Ale myślowo nieprecyzyjne. Bo wolno twierdzić, że sztuka - jak Genet - "unosi się nad wodami" ludzkiego i społecznego życia, ale można też twierdzić, że oto zaklęty krąg nie został rozerwany do końca, że "niewolnik tańczący" pozostaje w okowach, nawet gdy je rozerwał nad Nigrem czy Kongo. Sędzią nadal pozostał Biały, chociaż wyrok - podług prawodawstwa białych - wydał na korzyść Czarnych. Toczy się wprawdzie w "Murzynach" - poza planem scenicznym - jakaś rzeczywista a nie uteatrali-zowana sprawa, którą przeciw Murzynowi-zdrajcy prowadzi Murzyn w swetrze i bosy (jak chce autor), ale trudno nie potraktować jej również ubocznie, jak to uczynił teatr.
Widz przyjmuje sztukę Genera zaskoczony i nieufny. Brawa są lękliwe. Spotkanie z nowym jakościowo zjawiskiem w teatrze musi szokować. Zresztą - czyż istotą awangardy nie jest uderzenie w mur obojętności, wrogości? Przecież na nierozumieniu polegają niedole Witkacych. O, przepraszam. Jeżeli atrybutem awangardyzmu jest odtrącenie przez większość współczesnych, Genet nie jest awangardystą. Któż bowiem więcej niż on nasłuchał się peanów, ód i dytyrambów pod adresem swej twórczości? We Francji i nie we Francji każdy nowy utwór Geneta to święto dla pewnych środowisk. My bądźmy ostrożniejsi w zachwytach: "Murzyni" chwilami tracą kontakt nawet z przygotowaną widownią.
To dowód, że lustra genetowskie tu i ówdzie zawodzą, pokrywają się mgłą, rdzą i sadzą.
W bardzo jednolitym w wyrazie przedstawieniu w Ateneum wzięło udział - pod reżyserską batutą ZYGMUNTA HÜBNERA wielu aktorów. HANNA SKARŻANKA stworzyła postać najbardziej murzyńską, żywiołową, pierwotną, przenikliwe jej wołanie lotem odrzutowca przybywało z Dahomeju nad Wisłę. ROMAN WILHELMI pokazał znowu swe dobre aktorstwo jako murzyński Otello i murzyński Romeo, na obu płaszczyznach aktorskiej iluzji poruszał się swobodnie i z uchwytnym wewnętrznym sensem. ELŻBIETA KĘPIŃSKA jako cnotliwa Murzynka z burdelu potrafiła przekazać bez afektacji umoralniające intencje Geneta. Znakomicie dobrane kostiumy!
W Paryżu "Murzynów" grali Murzyni, tak zarządził autor. Że w Warszawie zagrali biali - bardzo się nie spodobało Genetowi i nie chciał się zgodzić na takie odstępstwo od swej idei. Zważywszy, że Genet potrafił kiedyś w Londynie wtargnąć za kulisy i zrywać spektakl "Balkonu" tylko dlatego, że aktorki, które według jego wskazówek miały grać z obnażonymi piersiami, ukazywały je pod przejrzystą zasłoną - i warszawski spektakl "Murzynów" zawisł był chyba na włosku? Lecz z latami przybywa stateczności: 50-letni teraz Genet dał się udobruchać, poszedł na ustępstwo. Na pewno słusznie. "Murzyni" - są sztuką Europejczyka dla Europejczyków: dodatkowa warstwa iluzji tylko pomaga w tłoku.
"Murzynów" warto było pokazać. Genet to Genet. Chociaż akurat "Murzyni" to sztuka do najmniej szerokiego eksperymentowania. Bardziej zalecają się "Parawany".