Artykuły

Ballady, czyli teatr

"Ballady i romanse czyli cztery opowieści o miłości" w reż. Simony Chalupovej w Teatrze Groteska w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Dziewczyna, dzieweczka raczej, z krwi, kości i włosów w tonacji rydza śni z otwartymi oczami. Śni w dzień biały, w miasteczku. Co widzi po drugiej stronie jawy? Ludzie dnia białego chcą wiedzieć. Dzieweczka milczy. Obywatele miasteczka jawy, którzy z dziada, pradziada śpią wyłącznie nocami i raczej bez snów, pytają teraz, proszą, zaklinają: Słuchaj, dzieweczko!... Ona nie słucha. Tylko patrzy. A po drugiej stronie jawy wszystko jeszcze marne...

Jedynie przeczucia jakieś, bez rysów, bez barw, bez kości... Nagła niewidzialna obecność kogoś dawno zmarłego? Pamięć o nim jak ciemna mgła? On? Nie on? Wrócił? Nie wrócił? Dawna miłość raczy się powtarzać? Ktoś miłość drugi raz opowiada, wolno przesuwając czerń przez czerń?... I właśnie wtedy za plecami aktorki z krwi, kości i włosów w tonacji rydza rozświetlają się trzy mleczne ekrany, słabną światła sceny - prawie do zera. Ludzie dnia białego, co dzieweczkę-aktorkę pytaniami męczyli, obywatele miasteczka jawy, którzy koniecznie chcieli wiedzieć, jak jest tam - obracają się w ciemność, w nierealność, w złudę. Sen mglisty nabrał rysów - stał się teatrem cieni. To, tylko to teraz jest realnością - kruche istnienie filigranowych kształtów, które na mlecznych kwadratach z tyłu sceny tańczą, jakby to było dno oka śniącej dzieweczki-aktorki.

Tak wygląda prolog "Ballad i romansów" Adama Mickiewicza, przez Simonę Chalupovą w teatrze Groteska wyreżyserowanych. Tym jest otwierająca przedstawienie "Romantyczność". Wejściem w sen, co jest wejściem w teatr. Tak wygląda prolog scenicznej opowieści Chalupovej i tym będzie opowieść cała. Balansowaniem między snami niewyraźnymi, przez różne, złe i dobre kochanki snutymi, a wyraźnym tańcem teatralnych cieni. I coś jeszcze obok. Zdumienie obywateli miasteczka jawy, prawie przez cały czas ukrytych w kulisach i zamienionych w chór doskonale recytujący mityczne frazy Mickiewicza.

"Romantyczność" więc na początek, później "Lilije", w finale "Świteź" i "Świtezianka". Między nimi - "Ucieczka", IV Sonet odeski i okruchy "Dziadów". Właśnie, "Dziady" - część II. Igrając z onirycznością ballad Mickiewicza, Chalupova powtarza zarazem tamten nocny obrządek przywoływania dusz, co im ciężko przejść granicę między jeszcze naszą jawą a już nie naszym snem. Powtarza gest, którym Guślarz nocą na chwilę marną sprowadzał widma trupów na ziemię. Powtarza, tyle że - i bogów za to chwalmy - w czeskim stylu. Nie ma się co dziwić - Chalupova, scenograf Lukas Kuchinka i kompozytor Nikos Engonidis, to wnuczęta Haska i Hrabala. Czesi. Oni po prostu nie umieją katować ludzi ołowiem. Genetycznie nie mają szans na taplanie się w smolistych maziach. "Ballady i romanse" Chalupovej, Kuchinka i Engonidisa - nie mogły nie być lekkie.

Dyskretnie uśmiechały się kolorami, jawnie przesadnym patosem scen grozy, pastelową groteską borów przepastnych i całej krzyżami porośniętej ziemi cmentarzy bez końca. Kruchy taniec filigranowych cieni na mlecznych prostokątach miał w sobie cudowną marność baniek mydlanych, przez dzieci puszczanych między pacierzem a snem pełnym snów pastelowych. Nic z ołowiu "Ballad i romansów", który dobrze znamy, bośmy Polakami. Nic z tej mazi gęstej i lepkiej niczym towot, trupio dociążonej szkolno-uniwersyteckimi dywagacjami o moralności, o dobru i złu, o karze za zbrodnię. Nic z mordęgi nawiedzonej recytacji. Nic z marsowych oblicz i koturnu. Tylko lekkość.

Tak. Lekkość baśni nawet w finale, kiedy znikają mleczne ekrany, a filigranowe cienie snu teatralnego, już przez inną dzieweczkę-aktorkę śnione, zdradliwe cienie "Świtezianki", nagle nabierają ogromnych głów z papier-mache i drewnianych kości, otulają się babilońskimi szatami i jako potężne, trzymetrowe, przepyszne lale, stwory nie z tej ziemi, ale jeszcze przez chwilę, do ostatniej kurtyny, bardziej realne niż ta ziemia - igrają w napowietrznym jeziorze z jedwabnych prześcieradeł. Gdy obywatele miasteczka jawy, prościej mówiąc - my, raz, drugi stają w cieniu takiego teatru - wydają się nierealni. Jak ciemna mgła, którą śniąca dzieweczka-aktorka zobaczyła na początku. Jak fantasmagoryczna opowieść - niespieszne przejście czerni przez czerń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji