Artykuły

Czekać - przeminął wiek złoty

251. Krakowski Salon Poezji w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Teatralne utwory Mirona Białoszewskiego czytali Ewa Bułhak i Mariusz Benoit. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

"Od dziecka wiersze czytam - wyznała po ostatnim Salonie Poezji dama spokojna - sumienna jestem, lecz nigdy nie mogłam pojąć Białoszewskiego. Sto razy próbowałam - i nic. Do dziś. Warto było czekać!" W epoce lekturowego lenistwa, epoce mody na popisywanie się własnym matołectwem (czytałem i wystaw sobie, Stefanie - ani dudu!) - czekania spokojnej damy nie da się przecenić.

Sto razy próbowała? Tak. I nie pyskowała na Białoszewskiego. Czuła, że feler tkwi w niej, nie w nim? Owszem, miała na tyle spokojnej pokory, by nie kreować się na czytelniczy pępek literatury. Nie przerzuciła się na Asnyka Adama. Nie. Czekała. Czekała. Aż do ostatniej niedzieli, kiedy ciemności się rozjaśniły.

Czy dla występu Ewy Bułhak i Mariusza Benoita można piękniejszą recenzję wymyślić? Czytali Mirona Białoszewskiego "Kabaret: pieśni na głos i krzesło" oraz "Imiesłów". Dołożyli garść śmieszno-gorzkich wierszy o istocie pisania - o mordędze zdań, wysiłku mówienia, słowach umykających rzeczywistości. A jako prolog i epilog - wybrzmiał nadzwyczajny "Autoportret radosny". Wystarczyło.

Tyle wystarczyło, by przetkać uszy zarosłe łojem narzecza tępych komunikatów codziennych, co je byle kura w lot rozumie. Przez czterdzieści minut lektury - jasne były zawrotne mgławice językowe Białoszewskiego, o którym Jacek Trznadel rzekł: "mim poezji polskiej"... Mim? Jakim cudem, skoro słów używał?

Gdy o Marceau Jan Kott pisał - dał tytuł: "Marceau, albo o stworzeniu świata". Po czym postawił pamiętną frazę: "Marceau nadaje ciężar powietrzu". I dalej: "Marceau stwarza schody, opiera się o niewidoczną poręcz, wchodzi". Gdyby zwyczajny pisarz stąpanie to miał opowiedzieć - słowami odmalowałby obraz z życia wzięty: poręcz chropawą, skrzypienie schodów, zmęczenie idącego. A Białoszewski?

Gdyby wchodzenie człowieka po schodach uwieczniał, chropawość poręczy byłaby - chropawością słów. Tylko słów. Skrzypienie schodów? Skrzypieniem gramatyki. Niczym więcej, niczym mniej. A zmęczenie idącego byłoby zmęczeniem rymów. To wszystko. Więc? Był mimem poezji, gdyż pisaniem stwarzał świat - w ścisłym tych liter znaczeniu. Nadawał słowom ciężar aż taki, że weryfikowanie napisanego świata światem zza okna było zbędne. Gdy Marceau właził po schodach przez siebie gestem ulepionych z powietrza - sięgałeś do pamięci o realnym wchodzeniu po realnych schodach? Nie. No właśnie.

Spokojna pani, słuchając Bułhak i Benoita - po latach czekania zrozumiała właśnie to. By iść z Białoszewskim przez językowe mgławice - nie przywołuj realności na pomoc. Wszystko tkwi tu - w słowach. W twym uchu wreszcie przetkanym. Już wiesz? Tak: na świecie istnieje światów dużo więcej niż te, które słyszysz na co dzień, gdy z kurzym polotem kapujesz łój zdań kwadratowych.

Teatr im. Juliusza Słowackiego. 251. Krakowski Salon Poezji. Teatralne utwory Mirona Białoszewskiego czytali Ewa Bułhak i Mariusz Benoit. Na akordeonie grał Andrzej Włodarz. Gospodarze Salonu Anna Dymna i Józef Opalski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji