Artykuły

Byliśmy studentami, kolegami, przyjaciółmi

- Pod koniec lat 80., Biuro Podróży stanowiło na pewno rodzaj trybuny. To był teatr społeczno-polityczny, próba porozmawiania z rówieśnikami o ważnych spawach. To był także rodzaj oazy wolności, gdzie można było usłyszeć rzeczy, których nie przeczytało się w gazecie - mówią Paweł Szkotak, założyciel i dyrektor Teatru Biuro Podróży oraz aktorka Marta Strzałko.

Teatr Biuro Podróży, jeden z najważniejszych poznańskich zespołów niezależnych, obchodzi w tym roku 20-lecie istnienia. Spektakl "Makbet: kim jest ten człowiek we krwi?" i urodzinowe przyjęcie wspomnieniowe w klubokawiarni Meskal otworzyły przedwczoraj 12. edycję Festiwalu Teatralnego Maski. Twórcy TBP opowiadają "Gazecie" m.in. o śmierci przyjaciela, która przewartościowała ich życie, o wojnach, które musieli stoczyć z widownią, i o czasach, kiedy podróżowało się tylko w wyobraźni. Marta Kaźmierska: Powiedział pan kiedyś, że nie byłoby Biura Podróży, gdyby nie ludzie, których drogi spotkały się w niezwykły sposób. Paweł Szkotak, założyciel i dyrektor TBP: Dzisiaj, po 20 latach istnienia naszego zespołu, mogę powiedzieć dokładnie to samo. Ten rodzaj teatru jest możliwy tylko wtedy, gdy ludzi, którzy w nim pracują, łączy bardzo silna więź. Jakaś wspólnota poglądów, wspólnota wartości. Bez tego się nie da zbudować niczego trwałego. Marta Strzałko, aktorka TBP: Nasz teatr do dziś to nie jest tylko praca. To także życie na co dzień, sprawy, które trzeba poukładać. Stworzyć rodzaj symbiozy, żeby iskrzyło.

Teatr Biuro Podróży był trochę jak komuna?

P.S.: Antykomuna nawet! (śmiech). Nasz pierwszy spektakl powstał przecież w 1988 r.

Kim byli ci młodzi, którzy skrzyknęli się w ciemni akademika Zbyszko, a potem założyli wspólnie teatr?

P.S.: W tej ciemni był wtedy ze mną tylko Zbysław Kaczmarek. Długo rozmawialiśmy. I tak się wszystko zaczęło. Potem dołączyli do nas Andrzej Rzepecki, Kuba Klimaszewski i Grażyna Nawrocka-Skibińska. To był pierwszy filar Biura. Pierwszy skład naszego pierwszego spektaklu "Einmal ist keinmal".

Kim byliśmy? Studentami, kolegami. Przyjaciółmi. Każdy z nas miał jakieś wcześniejsze doświadczenia teatralne, nie zaczynaliśmy od zera. To był czas dla teatru z jednej strony bardzo niedobry, repertuarowe instytucje świeciły pustkami. Z drugiej jednak strony młodzi ludzie mieli wielką potrzebę robienia razem czegoś niezwykłego, interesującego. Teatr był miejscem, do którego garnęli się ludzie z niezwykłym potencjałem intelektualnym, ale zainteresowani różnymi dziedzinami. Nasz zespół wychował np. kilku doktorów.

A dla pana: ile było w waszym teatrze teatru, a ile psychologicznego eksperymentu? [Paweł Szkotak studiował psychologię - przyp. red.]

P.S.: Teatr od dziecka był moją pasją. Ale wtedy, pod koniec lat 80., Biuro Podróży stanowiło na pewno rodzaj trybuny. To był teatr społeczno-polityczny, próba porozmawiania z rówieśnikami o ważnych spawach. Górnolotnie mówiąc - to był także rodzaj oazy wolności, gdzie można było usłyszeć rzeczy, których nie przeczytało się w gazecie. W 1988 r. oczywiście mieliśmy już poczucie pewnej schyłkowości systemu. Ludzie przeczuwali, że to się skończy. Ale nikt nie wiedział, jak. Równie dobrze mogła nastąpić katastrofa.

Pamiętam tylko z tamtego czasu, że wszyscy się ubierali na ciemno, na czarno. Wydawało się, że żyjemy w innej strefie klimatycznej, gdzie cały czas jest kiepska pogoda. Piło się wtedy wódkę, nie piwo. I generalnie był to czas depresji sinej od papierosowego dymu. Z czegoś takiego zrodził się nasz teatr. Stąd też wzięła się jego nazwa - Biuro Podróży. Po paszporty trzeba było stać w kolejkach. Potrzebowaliśmy miejsca, gdzie można by było organizować wycieczki do różnych zakątków, jeśli nie świata, to chociaż wyobraźni.

A potem szybko obudziliście się w innej rzeczywistości politycznej.

M.S.: Zmieniło się tak naprawdę wtedy, gdy zrobiliśmy spektakl "Giordano". Wcześniej powstały dwa spektakle salowe, które uświadomiły nam, że trzeba szukać nowego widza, wyjść gdzieś dalej, znaleźć kogoś, kto będzie zaskoczony tym, co robimy. Zbiegło się to w czasie z powstaniem festiwalu Malta. To był dla nas impuls ostateczny.

Wtedy pojawiła się na horyzoncie historia zbuntowanego heretyka, skazanego przez inkwizytora na karę śmierci. Ten spektakl dla nas był absolutnym przełomem i właściwie od tego momentu wszystko się odwróciło o sto osiemdziesiąt stopni. Myślę, że gdybyśmy nie mieli doświadczenia "Giordana", to byśmy nie przetrwali. Bo w początkowych latach Biuro Podróży to był taki zryw spontaniczny, amatorski, studencki, wynikający z potrzeby intelektualnej, a nie z myśli, że oto teraz zorganizujemy sobie życie do emerytury. Od "Giordana" zmieniło się nasze myślenie o teatrze, o tym jak można go robić i jakie to otwiera perspektywy. Potem "Carmen Funebre" była już tylko kontynuacją tej myśli.

Z "Carmen" na początku mieliśmy poczucie, że walczymy z publicznością pod Grunwaldem. Temat wojny na ulicy w 1993 i 1994 r. był tak abstrakcyjny, że ludzie tego kompletnie nie kupowali.

A przecież wszyscy mieli już wtedy kolorowe telewizory.

M.S.: A w Jugosławii toczyła się wojna.

P.S.: Myślę, że nawet dziś teatr plenerowy kojarzy się z czymś lekkim, kolorowym. Ludzie chcą w nim widzieć przede wszystkim rozrywkę. Ja też miałem poczucie, że wyszliśmy do widzów z czymś ciężkim, czymś, na co nie mieli ochoty. Ale to zmaganie było dla mnie również ważne.

M.S.: A potem kamieniem milowym stał się dla nas festiwal w Edynburgu w 1995 r. Pamiętam, jak Steven Berkoff, znakomity aktor brytyjski i hollywoodzki, stał w strugach deszczu na naszym spektaklu, a potem napisał niesłychany tekst o tym, że widzów należy wyrzucić z tych pluszowych foteli z teatrów repertuarowych. Że należy robić teatr tak jak to robi ten biedny teatr z Polski.

To było już po śmierci Andrzeja [Andrzej Rzepecki zginął w wypadku samochodowym w drodze do Edynburga w 1994 r. - przyp. red.]. Nie jestem przesądna, ale myślę, że to, co stało się wtedy, w 1995 r., to był sygnał od niego. Że po jego odejściu zaczął się etap, na który on bardzo czekał. Czas eksploatacji. Jeżdżenia, grania, spotykania się z ludźmi. I tej niesamowitej, nieporównywalnej z niczym innym recepcji tego spektaklu na świecie.

To był Edynburg! My nie byliśmy tego wówczas świadomi, to dociera do nas po latach. Teraz. Kiedy czytamy te recenzje, kiedy ludzie wciąż nas tam rozpoznają, choć minęło już 15 lat.

Często mówiliście, że śmierć Andrzeja była takim momentem, kiedy wszystko się odwróciło.

P.S.: Kilka osób odeszło wtedy z teatru.

M.S.: Paweł też chciał odejść.

P.S.: To była najtrudniejsza sytuacja, jaka mnie w życiu spotkała.

M.S.: W ciągu minuty wszystko się zmieniło.

P.S.: Zawaliło się w momencie, kiedy mieliśmy poczucie, że zaczęło się dziać coś dobrego. Że zaczynamy jeździć, że nasze marzenia zaczynają się realizować. Dla mnie to był też taki moment, pierwszy w życiu, kiedy zrozumiałem, że są rzeczy nieodwracalne. A przedtem zawsze mi się wydawało, że wszystko można naprawić. Myślę, że wtedy tak naprawdę skończyła się moja młodość.

Jaki był Andrzej?

M.S.: Podawał dłoń każdemu, kto przychodził do teatru. Tak było ze mną. Gdy trafiłam do Biura, miałam 20 lat i studia na głowie. Andrzej był dla mnie taką osobą, która jest spełniona w życiu, bo robi to, co chce. I lubi to, co robi. Świetnie się z nim pracowało. On nieustannie doskonalił swoją technikę. Wszyscy mu tego zazdrościliśmy.

Nigdy się nie obrażał. Nigdy nie był smutny. Nie wpadał w depresję. Wspaniały przyjaciel. Kiedy go zabrakło, straciliśmy grunt pod nogami.

[Paweł Szkotak patrzy milcząco w okno].

M.S.: Gdy miałam 20 lat, nie znałam teatru repertuarowego. Dla mnie teatr to było to, co pokazywały Ósemki. I oto ze zdumieniem odkryłam pewnego dnia, że istnieje podobna grupa, złożona z moich rówieśników. Grupa przyjaciół, którzy opowiadają o sobie, nie realizują żadnych scenariuszy. Po prostu: moja generacja.

Podobni ludzie przychodzą dziś do Biura?

M.S.: To ludzie z innymi doświadczeniami, inną filozofią. Ale wciąż działa ta chemia, jakiś rodzaj symbiozy. Ci młodzi ludzie teraz mają świetne wykształcenie, nie wstydzą się swojego zdania, mają w sobie otwartość i bezkompromisowość. I mnie to uczy podobnych postaw.

P.S.: Młodzi ludzie są dziś niezwykle wrażliwi społecznie. Nie mają za sobą doświadczenia złego systemu. Wyrośli w nowej Polsce i z innej perspektywy oceniają nasz młody kapitalizm. Ja o niego w jakiś sposób walczyłem i moje rozczarowanie nim jest rozczarowaniem innego typu. Ciekawi mnie jednak zderzanie naszych światopoglądów.

Myślę, że sztuka teatru jest dobrym miejscem do tego, żeby się uczyć empatii. I wierzę, że mimo tych wszystkich ogromnych różnic - pokoleniowych, geograficznych, historycznych - istnieje coś takiego jak rodzina ludzka. I że istnieje możliwość tłumaczenia nawzajem swoich emocji, swoich pragnień i marzeń. Sztuka teatru uwrażliwia tych, którzy ją uprawiają, i tych, którzy ją oglądają. W globalnej wiosce, jaką bez wątpienia jest dziś świat, nie mamy innego wyjścia, jak stać się empatycznymi ludźmi. Wszystko, co jest inne, jest jednocześnie wytłumaczalne. Teatr doskonale to pokazuje.

Wróciliście niedawno z Bejrutu.

M.S.: To była jedna z najważniejszych naszych podróży. Pracowaliśmy w obozie dla uchodźców palestyńskich, gdzie na ogół nie wchodzi nikt. Ani Libańczycy, ani cudzoziemcy. Na powierzchni kilometra kwadratowego mieszka tam 20 tysięcy ludzi. To miejsce ekstremalnie wykluczone, zapomniane przez wszystkich. Już 60 lat mija od exodusu Palestyńczyków. Pokolenie, które pamięta ojczyznę, umiera. Młodzi ludzie znają tylko takie obozy. Gdy przyjechaliśmy, ci ludzie w ogóle nie rozumieli terminu "teatr". Mówili o nas "cyrk". W pobliżu miejsca, gdzie graliśmy "Carmen", był zakład ślusarski, który prowadził "pan złota rączka". Geniusz, choć analfabeta. Pomógł nam zbudować scenografię.

Na spektakl przyszło tysiąc osób.

Na zdjęciu: spotkanie robocze teatru, od lewej: Marta Strzałko, Paweł Szkotak, Andrzej Rzepecki, Marcin Liber), 1991 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji