Artykuły

Jacy my, tacy aniołowie

"Kantata na cztery skrzydła" w reż. Jacka Andruckiego w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Pisze Andrzej Piątek w Gazecie Codziennej Nowiny.

W "Kantacie na cztery skrzydła" Roberta Bruttera po dwie pary tych pierzastych, anielskich akcesoriów stoją naprzeciw siebie.

Aniołowie zatrzymują się w skrzydłach i wychodzą z nich. Sugerując, że raz im bliżej do ludzi, raz do nieba. Z prostego rachunku wynika, że bliżej im do ludzi.

Anioł starszy, to zmanierowany luzak, który z dość marnym skutkiem mógłby uwodzić panienki na plażach. Młodszy, rozbiegany pajac w białym garniturku. Obaj mają mniej niż przeciętne, ludzkie psychiki, sposób myślenia, słabości i wady.

Huk, łomot i powróz

Co ich różni od ludzi? Bo coś musi! Otóż anielska cierpliwość, jaką mają dla młodej kobiety, której życie tak dokuczyło, że postanawia je zakończyć.

Pyszna jest pierwsza scena, kiedy pogrążeni w ciemnościach nagle słyszymy huk, łomot, po czym gdy już jest jasno widzimy leżącą Agnieszkę Smolak z powrozem na szyi, która jednak na szczęście się podnosi. Nie wiemy, czy mamy być zasmuceni czy się śmiać, bo scena jest rodem z farsy. O co autorowi, może niekoniecznie chodziło.

Ale mimo to mógłby to być doskonały wstęp do całego spektaklu Jacka Andruckiego. Pod warunkiem, że konsekwentniej właśnie z przymrużeniem oka i z ironią spojrzał by on na kondycję obecnego młodego pokolenia. Zwłaszcza, że aktorzy jakby czując ten klimat gdzieś do połowy przedstawienia znakomicie balansują na pograniczu groteski i moralitetu.

Moralitet bierze górę

Ale potem moralitet niestety bierze górę. Aktorom trochę opadają skrzydła. I to nie tylko tym dwóm grającym aniołów, ale również Agnieszce Smolak, której już do końca przedstawienia nie udaje się obronić postaci głównej bohaterki. Dziewczyny, która jednak chciała się zabić.

Podstarzały Anioł udaje zatroskanego tatusia, to znów kumpla. Czasem grozi i moralizuje. Albo sięga po kuglarskie sztuczki. W tej roli Ireneusz Pastuszak jedna sobie publiczność naturalnością, lekkim dystansem do scenicznej postaci, ironią i dyskretnym poczuciem humoru.

Agnieszka Smolak gra niedoszłą samobójczynię trochę niekonsekwentnie, łącząc na przemian wątki tragiczne i komediowe. Niemniej robi to na bardzo delikatnych strunach, jest wyciszona, szczera, żadnego w niej fałszu. Kiedy mówi o przeszłości samobójczyni, dzieciństwie, małżeństwie, dramatach, które popychają ją ku śmierci, jest prawdziwa.

Paweł Gładyś, jako drugi Anioł, stanowi niezłe tło i kontrapunkt dla bardziej wbrew pozorom błyskotliwego starzejącego się Anioła.

Brakuje głębszego dna

Dialogów trójki bohaterów słucha się z przyjemnością, lecz tylko wówczas, gdy jest w nich żart. Bo w "Kantacie na cztery skrzydła" próżno szukać głębszego dna, które by uzasadniało rozmowy bardziej serio. O tym, co jest tematem tej sztuki, czyli prawdziwych przyczynach próby samobójstwa. A tak publiczność się śmieje, jakby bohaterka z powrozem miała nas bawić.

Niemniej jeśli ktoś ujrzy w "Kantacie na cztery skrzydła" własne lęki, bez wątpienia odnajdzie tam również nadzieję. Której jakże często nam brakuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji