Król pechowiec
W TEATRZE POLSKIM odbyła się polska prapremiera dramatu Augusta Strindberga "Eryk XIV", w ponad sześćdziesiąt lat po napisaniu tej sztuki przez szwedzkiego pisarza i poetę. Nigdy dotąd nie grano u nas tego utworu, pomimo powodzenia jakim sie cieszył na wielu scenach światowych. Strindberga dziś znamy u nas głównie z jego dramatu "Ojciec" - ten popularny i fascynujący niegdyś pisarz coraz rzadziej bywa wspominany. Zmienne są dzieje tradycji literackiej.
I oto nieoczekiwanie "Eryk XIV" na scenie Teatru Polskiego błysnął kilkoma współczesnymi walorami. Jest to w gruncie rzeczy dramat historyczny o pewnym zwariowanym królu, który rządził w Szwecji przez kilka lat w szesnastym wieku. Sprawy daść dla nas odległe, choć w tekście sztuki wspomina się parę razy Polskę i Polaków z dużym szacunkiem dla potężnego mocarstwa Jagiellonów. Jako dramat historyczny niewiele nas to interesuje. Szekspir to także nie jest - zbyt impresyjny, charaktery za miękkie, trochę ckliwe; życie nie takie twarde, konstrukcja nie tak mocna. Szekspir nie był taki naiwny, ani taki mieszczański.
Ale jako historia o władzy, walki o władze "Eryk XIV" - odczytany przez Zygmunta Hübnera, który reżyserował tę sztukę w Teatrze Polskim - zabrzmiał nagle ciekawym tonem. Stałoe się to dzięki silnemu podkreślaniu elementów komicznych,komediowych w roli Eryka, kreowanej przez Wieńczysława Glińskiego. Otóż ten dramat stał się w gruncie rzeczy komedią o tym, jak człowiek typu Eryka nie może utrzymać władzy. W interpretacji Glińskiego i Hübnera, Eryk XIV nabrał cech sympatycznych, ludzkich i bardzo współczesnych. Jako król jest nieporozumieniem na tronie. Jest to tak śmieszne, jakby nagle ktoś z nas został królem Szwecji. Oczywiście ma prócz tego swoje indywidualne cechy charakteru, które skazują go na niepowodzenie jako króla. Jest histeryczny, nieopanowany w słowach; niekonsekwentny. Ale poza tym zbyt wrażliwy, zbyt inteligentny, dowcipny, za mało ambitny. Taki człowiek nie może rządzić, to jasne. Wszystko rwie mu się w rękach. Gliński pokazał to przekonywająco. Doskonale kontrastował ze wszystkimi osobami, które problem władzy traktują serio I kansekwentnie: na przykład Göran Persson, człowiek z ludu wyniesiony na wysokie stanowisko, zausznik króla i ludowy ideolog w interpretacji Mariusza Dmochowskiego. Ta postać przypomina bohaterów naszych dramatów historycznych pisanych dziesięć lat temu: coś w rodzaju Frycza Modrzewskiego.
Podobnie serio i poważna była Hanna Stankówna w roli królewskiej nałożnicy (kreuje tę rolę na zmianę z Ireną Laskowską) i matki nieprawych dzieci króla, Karin, wyniesionej w końcu do godności królowej dzięki kaprysowi Eryka. Niestety ta rola nie jest bardzo efektowna, a w dodatku bardzo trudna. Karin przez cały czas troszczy sie głównie o swoje dzieci i niewielki bierze poza tym udział w reszcie spraw. Uczestniczy w wypadkach prawie bez słowa. Stankówna wybrnęła z zadania ładnie i z wdziękiem. Szkoda, że reżyser nie postanowił rozegrać sceny ucieczki z pałacu po namowie królowej matki w sposób całkiem komediowy (tekst tej sceny jest czymś w rodzaju babskiej rozmowy o dzieciach - gdyby to potraktować tak prosto, byłoby bardzo zabawnie).
W ogóle można było sobie chyba pozwolić, na zagranie "Eryka XIV" bardziej jako żart historyczny z morałem, nż to zrobiono, i zrezygnować z niektórych koncepcji "szekspirowskich". Właśnie momenty komediowe najbardziej się podobały. Reakcje publiczności na przedstawieniu, które widziałem, szły właśnie w tym kierunku.
Zygmunt Hübner pokazał jednak ciekawy sposób na tego rodzaju dramaty co "Eryk XIV", reżyseria była bardzo pomysłowa.