Artykuły

Porozmawiajmy o Grotowskim

Aktorzy Laboratorium nie byli pozostawieni samym sobie, gdy mieli jakieś problemy, kłopoty. Mieli zapewnioną pomoc w każdej sytuacji, np. w teatrze był zatrudniony lekarz sportowy. Swoją nagrodę państwową za reżyserię "Apocalypsis cum Figuris" Grotowski podzielił równo na wszystkich, a była to mniej więcej równowartość jej, Stefanii, trzech pensji. A tak w ogóle to nie brał nigdy za reżyserię dodatkowego wynagrodzenia. Sądziła, że tak jest we wszystkich teatrach, ale później przekonała się, że nie - opowieść Stefanii Gardeckiej o pracy z Jerzym Grotowskim.

W przyszłym roku spotykają się trzy rocznice: 50 rocznica objęcia kierownictwa Teatru 13 Rzędów w Opolu przez Ludwika Flaszena i Jerzego Grotowskiego, 25 rocznica jego samorozwiązania (już jako Teatru Laboratorium) oraz 10 rocznica śmierci głównego animatora Laboratorium. Minister kultury oraz prezydent Wrocławia podpisali już porozumienie w sprawie realizacji Roku Grotowskiego 2009. Koordynatorem obchodów będzie wrocławski Instytut im. Jerzego Grotowskiego. Również w Trójmieście znaleźli się entuzjaści wielkiego maga teatru, którzy powołali własną instytucję i własny program, przybliżający nam przede wszystkim osobę Grotowskiego.

Pierwsze odsłony już zostały otwarte. Oprócz pokazu dokumentalnych filmów odbyły się żywe spotkania, m.in. ze Stefanią Gardecką, osobą "obrotową", do załatwiania bardzo różnych spraw, jak to sekretarka. O wypłakanym paszporcie, wypalonej dziurze w berecie, zakładaniu Podstawowej OrganizacjiPartyjnej i swoich innych przygodach w Teatrze Laboratorium opowiada Tadeuszowi Skutnikowi Stefania Gardecka:

Na dzień dobry" młoda dziewczyna usłyszała od głównej księgowej, że sala na II piętrze jest "miejscem świętym", którego progu nie wolno jej i nikomu przekraczać - oprócz aktorów. Tą przestrzenią była sala prób. Laboratorium. I progu tej sali nigdy przez prawie 20 lat nie przestąpiła, jak tylko podczas przedstawień.

Gdy codziennie przechodziła obok tych drzwi - Laboratorium - wyobrażała sobie, że krzątają się tam ludzie w białych kitlach i coś robią z retortami, kolbami, palnikami, że coś tam wytapiają. Było to naiwne, ale w końcu nie tak odległe od prawdy, dopiero po latach mogła powiedzieć, że on w tym laboratorium rzeczywiście wytapiał z ludzi złoto, i że nie była to przenośnia.

Nowe energie

Po podróży do Indii Grotowski tak się przetransformował fizycznie, że trudno było go poznać na lotnisku w Warszawie. A potem we Wrocławiu. Na ten temat krąży sporo anegdot. Ale nie była to tylko zmiana wyglądu zewnętrznego, również inna przemiana. To jest temat do odrębnych dywagacji.

Było coś takiego w Grotowskim, co dawało ludziom zapał, energię, siłę przebicia. Wiedziała, że musi wszystko załatwić, nie może mu powiedzieć, że coś jest niemożliwe do zrobienia. Po prostu to nie uchodziło. To był jej punkt honoru; podejrzewa, że wszystkich. A czasem nie było to tak łatwe, szczególnie w tamtych czasach. Ale przekonała się, że jeżeli naprawdę chce się coś zrobić, to człowiek pokona wszelkie przeszkody. A i też osoba, do której się zwracasz z tym, czując twoją determinację, sama znajduje też drogi wyjścia, pomaga ci. Ponadto to, że musiała pokonywać swoje własne ograniczenia, też dawało jej satysfakcję. Wkładała swój czerwony beret i ruszała do walki. Ten obrzęd nakładania beretu z całą powagą i zrozumieniem obserwował Grotowski, dla niego, który zwiedził wiele różnych miejsc na świecie, musiał mu się kojarzyć z innymi obrządkami.

Pamięta, kiedyś miała załatwić Grotowskiemu pilne wydanie paszportu. Zależało to od Pagartu, była to agencja rządowa, która załatwiała wyjazdy zagraniczne artystom i instytucjom kulturalnym, i u niej zdeponowane były paszporty służbowe. Zwykle czekało się 6 tygodni. Trafiła tam na mur przepisów. Trzeba złożyć wniosek i może za sześć tygodni... A potrzebowała za trzy dni. Grotowski czekał już na walizkach w hotelu. Wtedy siadła na korytarzu biura i zaczęła płakać; ze zmęczenia, złości, głodu i że nie dała rady. Płakała tak właściwie dla siebie. I wtedy zauważyła przez to zakratowane okienko, przy którym się załatwiało sprawy, że panie urzędniczki przyglądają się jej. Ale było to jej już obojętne. Za chwilę otworzyły się jednak drzwi i jedna pani powiedziała: pan dyrektor chce panią widzieć. Był to człowiek typu stary wojak, dość rubaszny, powiedział, że wyda paszport, ale wpierw chce poznać sławnego Grotowskiego, bo już wszystkich zna, a jego nie. Grotowski ubrał się w czarny garnitur, w pożyczoną nylonową koszulę i także pożyczony krawat na gumce. I na wizycie, przy której była obecna, szef biura paszportowego opowiadał żołnierskie kawały, a Grotowski wyrafinowane dowcipy.

Grot i zespół

Aby ocalić teatr od rozwiązania w Opolu, postanowiono stworzyć POP PZPR (bo instytucji z podstawową komórką partyjną nie można było zlikwidować), do której zapisała się większość (z wyjątkiem Mai Komorowskiej, gdyż hrabiance nie uchodzi zapisywać się do partii, jak mówił Grotowski, i Ludwika Flaszena). Ale w sprawach artystycznych Grotowski był nieugięty. Nikt z władz nie był w stanie mu narzucić niczego w tych sprawach.

Obszerny temat to "Grotowski i zespół". Bardzo dbał o aktorów, jak i o wszystkich. Nie było u niego gwiazd; nawet Ryszard Cieślak nie był traktowany jak gwiazda (jemu zresztą odstąpił swoje mieszkanie, a sam poszedł mieszkać do hotelu, ale dlatego, że Rysiek już miał żonę i dziecko). Gdy jego pierwsze mieszkanie we Wrocławiu zostało okradzione z jakichś drobiazgów, bo nie miał kosztowności, już nigdy nie wrócił do niego. Otrzymał następne, jeden pokoik w centrum przy ruchliwej ulicy.

W końcu i to odstąpił stażyście z Kolumbii, który przyjechał z żoną i małym dzieckiem. Zamieszkał w teatrze, sypiał najpierw w kancelarii na kanapie, a później w innym pomieszczeniu, gdzie miał drewniany podest zasłany kocem i śpiwór. A gdy już teatr miał obiekt pod Oleśnicą, w lesie, bez prądu, ogrzewania i wody - wówczas tam mieszkał i pracował razem z innymi, także zimą, i tam właśnie zastał ich stan wojenny.

Aktorzy nie byli pozostawieni samym sobie, gdy mieli jakieś problemy, kłopoty. Mieli zapewnioną pomoc w każdej sytuacji, np. w teatrze był zatrudniony lekarz sportowy.

Swoją nagrodę państwową za reżyserię "Apocalypsis cum Figuris" podzielił równo na wszystkich, a była to mniej więcej równowartość jej, Stefanii, trzech pensji. A tak w ogóle to nie brał nigdy za reżyserię dodatkowego wynagrodzenia. Sądziła, że tak jest we wszystkich teatrach, ale później przekonała się, że nie.

Jacek Zmysłowski, gdy poważnie zachorował, znalazł się w rękach najlepszych lekarzy w USA. Grotowski użył swoich kontaktów, osobiście telefonował do lekarzy w Nowym Jorku - co w tamtym okresie nie było takie proste, bo na połączenie czekało się po kilkanaście godzin - i wszyscy czekali na to połączenie, cały zespół. Zmysłowski nie został pozostawiony samemu sobie. Później organizowana była pomoc finansowa na operację, załatwiono też wyjazd jego żonie z małą córeczką. Żona była z Jackiem do końca. Miał 28 lat...

Rekwizyt i proch

Każdy rekwizyt i kostium traktowany był z szacunkiem - przekonała się o tym na swoim pierwszym wyjeździe. Podczas pobytu w Londynie, po którymś wystawieniu "Księcia Niezłomnego" zbierała razem z organizatorką londyńską kostiumy, które były mokre od potu. Chciała szybciej osuszyć beret Stanleya (Staszka Ścierskiego). Położyła na lampie i nie pomyślała, że może wypalić się dziura. Została wezwana do Ryszarda Cieślaka, który wówczas zastępował Grotowskiego (Grotowski wyjechał do USA). Stał na podwyższeniu (bo tak skonstruowana była scena i widownia), a ona u podnóża, ubrany już w prywatny strój, palił papierosa i zapytał ją, czy zdaje sobie sprawę, co zrobiła. Ona odparła: wypaliłam dziurę w berecie, tonem "wielkie mi rzeczy". (A był to jej pierwszy wyjazd). Jutro kupię w sklepie mu nowy.

Na to Ryszard się wściekł, zaczął coraz szybciej chodzić, podniesionym głosem mówić - dla pani jest to zwykły beret, ale to jest jak relikwia, rzecz święta, tam jest nasza krew, pot, łzy, a dla pani to jest zwykły beret. Czuła, że popełniła coś niegodnego, coraz bardziej zapadała się w sobie, patrząc na podłogę, pomyślała nawet, czy nie rzucić się na nią w akcie pokuty, ale nie miała śmiałości. W tym momencie odezwał się Staszek Ścierski - który stał tam cały czas - i powiedział: Rysiek, daj jej spokój, ja mam drugi beret. Od tego jednak czasu każdy kostium, rekwizyt był dla niej rzeczą świętą.

I gdy Cieślak umarł w Stanach i jego prochy w urnie znalazły się w sali teatralnej we Wrocławiu, na podeście z "Księcia Niezłomnego" [na zdjęciu], na którym ktoś położył czerwony całun z "Księcia", białą laskę i czarny płaszcz z "Apocalypsis cum Figuris", a wokół stały ławy gregoriańskie z "Apocalypsis", myślała o tamtej chwili z Londynu, gdy na nią krzyczał za ten spalony beret. Krew, pot i łzy.

Wszedł Pan Pikiński, gospodarz z Brzezinki, zaprzyjaźniony z Cieślakiem, przeżegnał się, zaczął się modlić i płakać po cichu. W tym momencie miejsce to stało się kościołem. Ona stała przy oknie, aby mu nie przeszkadzać, a wszedł mały roześmiany chłopiec (jej syn Piotr) i zapytał: a co wy tu robicie? Zauważył urnę i zapytał: a co to za skrzynka? Powiedziała mu, że to urna z prochami Ryśka Cieślaka, a on na to, śmiejąc się: to tak mało zostało z człowieka? Pomyślała wówczas: a "czy warto było biec, aby sięgnąć linii horyzontu"? - jak kiedyś odpowiedział w wywiadzie Margareth Croydon na pytanie, czym dla niego jest aktorstwo.

W ten sam dzień, wędrując schodami na III piętro, zobaczyła zgrabną sylwetkę dziewczyny (Maja Komorowska) w obcisłych czarnych spodniach, szorującej szczotką ryżową drewniane schody, z góry na dół (nie było wtedy mopów, rok 1966). Nie było też sprzątaczki w tym okresie i każdy miał dyżur na sprzątanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji