Eryk XIV Strindberga w Teatrze Polskim
Inscenizacja "Eryka XIV" w Teatrze Polskim jest szeregiem nieporozumień. To nieporozumienia między aktorem a reżyserem, reżyserem a autorem, tekstem dramatu a scenografem, i wreszcie między Teatrem Polskim a widownią. Nieporozumienie pierwsze: reżyser - Zygmunt Hübner i Wieńczysław Gliński grający Eryka XIV mieli, jak się wydaje, zupełnie różne intencje wobec dramatu Strindberga.
Gliński nie stworzył wprawdzie studium obłędu, ale równie daleki był też od grania "chłopskiego króla". Zrezygnował z fatalistycznej tragedii losu i starał się wydobyć przede wszystkim swoisty hamletyzm Eryka, hamletyzm, który w wydaniu Strindberga sprowadza się do niekonsekwencji i rysów patologicznych. Grał człowieka słabego, miotanego sprzecznymi uczuciami, wpadającego w skrajności, trochę psychopatę. Nie był szaleńcem ani demonem, był tylko człowiekiem bez charakteru, ofiarą własnej chwiejności. Rola Glińskiego to racjonalne studium psychologiczne. Niestety, tego wszystkiego można się tylko domyślić, bo Zygmunt Hübner ustylizował dramat Strindberga na coś w rodzaju romantycznej dramy i intencje Glińskiego trafiają trochę w próżnię. Wyraziste studium psychologiczne nie bardzo mieści się w spektaklu, który miał być chyba nowym, trochę gorszym Schillerem, czy Wiktorem Hugo. W świecie, który ostrą romantyczną rysą dzieli ludzi na złych panków Sture i "lud", nie można dzielić włosa na czworo. Bardziej by tu pasował "krwawy tyran" lub "chłopski król". Pseudoromatyczma sztampa panowałaby wtedy bez reszty. Ale nie byłby to już na pewno "Eryk XIV" Strindberga.
Nieporozumienie drugie: reżysera z autorem. "Eryk XIV" wystawiony jako trochę gorszy "Don Karlos" to zniszczenie Strindberga. Teatrowi Polskiemu patronuje niewątpliwie szlachetna tendencja do pokazywania rewolucyjnej, postępowej klasyki. Towarzyszy temu przewrotna - na tle powszechnych dążeń do szargania świętości - skłonność do celebrowania i monumentalności. Nie znaczy to, że w Teatrze Polskim są tylko nieudane spektakle. Czasem monumentalność daje rezultaty znakomite, jak w wypadku "Nocy listopadowej". Czasem, jak w wypadku "Eryka XIV" ze sceny wieje nuda. Celebra-cyjnie zwolnione tempo i patetyczna w swej wielkości scena zabiły dramat Strindbeirga, który jest szeregiem pospiesznych, migawkowych starć. Monumentalność inscenizacji ukanonizowała to, co jest w nim dzikie, okrutne, brutalne i - żywe. W rezultacie jedna z ciekawszych postaci: Göran Persson Mariusza Dmochowskiego był tylko trybunem ludowym o rysach wyblakłej szlachetności, a "lud" reprezentowały na scenie dziwnie bezkształtne i nie bardzo się tłumaczące grupy statystów.
Na pewno można wydobyć z dramatu Strindberga buntowniczy dramat historyczny, ale nie metodą stylizowania go na gorszego Schillera. W ten sposób zostały tylko obnażone naiwne banalności dramatu. To nie analiza społeczna była najsilniejszą stroną skandynawskiego dramaturga i nie w tej dziedzinie powiedział rzeczy rewelacyjne.
Nieporozumienie trzecie: piękna scenografia Ottona Axera. Ogromne, wyzłocone kolumny, wspaniała perspektywa wielkich, pustycn sal lub ascetyczny, obdrapany mur - wszystko to było harmonijnie estetyczne. W tej scenografii było dużo przestrzeni i powietrza, natomiast dramat Strindberga jest duszny. Do jego powikłań pasowałyby bardziej dekoracje niespokojne, skłębione i ponure. Smukłe, statyczne kolumny Axera dla miotającego się króla Eryka należałoby skręcić i powyginać, a harmonia pięknej perspektywy powinna chyba być bardziej pogmatwana.
Nieporozumienie czwarte, między Teatrem Polskim i widownią, polega na tym, że teatr świeci pustkami, a lwią część publiczności stanowi np. wojsko polskie, które po spektaklu zwartym szykiem odmaszerowuje. To bardzo dobrze, że wojsko chodzi do teatru, szkoda tylko, że po to, aby zapełniać widownię. Teatr Polski dał widowisko bardzo smutne. Ten nudnawy i dłużący się "Eryk XIV" każe z żalem myśleć o niezrealizowanych możliwościach dramatu. A możliwości te mogły być interesujące. Czy to w stronę dekadenckiego modernizmu, czy w stronę buntowniczego, brutalnego aż do dzikości dramatu rewolucyjnego, czy w jakąkolwiek inną - dramat Strindberga otwierał duże perspektywy. Nie można było zrobić tylko jednego: grać "Eryka XIV" bez wyraźnej koncepcji. I właśnie to zrobił Teatr Polski. Niepokojący, demoniczny, ciemny Strindberg nie jest może tą najbardziej rewolucyjną klasyką, ale na pewno nie jest nią ta pseudo-romantyczna drama, jaką oglądamy na scenie Teatru Polskiego.