Artykuły

Kości zostały rzucone

- Nie będę krytykować tego, co zostało w Ateneum zrobione w ostatnich latach, ale kiedy zdecydowałam się objąć stanowisko dyrektora artystycznego tego teatru, wiedziałam, że muszę mieć pewność, że będę robiła rzeczy, za które będę mogła poczuć się odpowiedzialna. Nie tylko jako dyrektor, także jako artysta - mówi IZABELLA CYWIŃSKA, dyrektor artystyczna Teatru Ateneum w Warszawie.

Piątkowa premiera sztuki "Odejścia" Havla w warszawskim Teatrze Ateneum inauguruje obchody 80-lecia tej sceny i dyrekcję Izabelli Cywińskiej.

Łukasz Maciejewski: Przyszedłem na wywiad wcześniej. Obejrzałem fotosy wiszące w foyer. Z tyłu, za szatnią, wstydliwie poupychane, utrwalone na fotografiach lata świetności tego teatru: z Woszczerowiczem, Świderskim, Śląską, z kolei na pierwszym planie - zdjęcia szmirowatej teatralnej codzienności Ateneum.

Izabella Cywińska: Ateneum cieszy się wielkim uznaniem widzów i bez wątpienia mniejszym ze strony krytyki i ludzi teatru. Publiczność przychodzi tutaj głównie dla ukochanych aktorów, repertuar nie ma chyba dla nich takiego znaczenia. To problem, który na pewno mnie dopadnie. Kiedy pojawiały się ostatnio ambitne premiery - np. "Sonata jesienna" Bergmana czy "Powrót do domu" Pintera - okazywało się, że nie ma widzów dla takich przedstawień.

Wspaniały Gustaw Holoubek zostawił Ateneum w słabej kondycji artystycznej.

Podejrzewam, że Gustawa w ostatnich latach interesowały inne rejony. W większym stopniu duch niż czasami bardzo prozaiczna praca u podstaw - szukanie repertuaru, budowanie zespołu. Chory Holoubek wadził się z metafizyką, a prowadzenie teatru to także wszystkie małe literki alfabetu. I dopiero takie drobiazgi, przy sprzyjających okolicznościach, tworzą wielkość. Ale nie wolno zapomnieć o "Edypie" Holoubka. To wielki spektakl.

Diametralnie zmieniając styl repertuarowy, musisz liczyć się z faktem, że część publiczności teatru machnie na was ręką.

- To będzie ewolucja, nie rewolucja. Nie zamierzam ściągać z afisza spektakli, które od lat cieszą się tu największą popularnością, ale będę proponowała inny repertuar. Nie wiem, jak długo potrwa okres przejściowy. Czy nowi-starzy widzowie zechcą się z nami podzielić swoimi refleksjami na temat premierowych przedstawień? Bardzo na to liczę. Ale zanim zostaniemy zaakceptowani, będziemy musieli ostro się napracować.

Widzowie przychodzili do Ateneum głównie na rzeczy lekkie.

- Nie sprowokujesz mnie, żebym krytykowała to, co zostało w Ateneum zrobione w ostatnich latach, ale kiedy zdecydowałam się objąć stanowisko dyrektora artystycznego tego teatru, wiedziałam, że muszę mieć pewność, że będę robiła rzeczy, za które będę mogła poczuć się odpowiedzialna. Nie tylko jako dyrektor, także jako artysta.

Teatralny tort z ambicjami został już dawno w Warszawie rozdzielony i będzie ci ciężko zbudować nową osobowość Ateneum.

- Mam nadzieję że się mylisz. Teatrów, które czują się w obowiązku formować świadomość i gusta widza, nie ma, wbrew pozorom wiele. W Warszawie to Współczesny Maćka Englerta, także Narodowy, który pod dyrekcją Jana Englerta urósł do rangi najważniejszej sceny w Polsce - zresztą za dyrekcji Grzegorzewskiego też był taki, tyle że trochę inaczej. Niewiele jeszcze wiemy o nowym Dramatycznym: dopiero się zapowiada.

Rozmaitości, teatr Warlikowskiego

- Rozmaitości nie są teraz w dobrym momencie, a na temat teatru Warlikowskiego nic nie możemy jeszcze powiedzieć.

A co możemy powiedzieć o Ateneum?

- Daruj, że zacznę od "oczywistej oczywistości": teatr spełnia dzisiaj zupełnie inną rolę niż w latach 70. czy nawet 90. Jesteśmy przytłoczeni mnóstwem bodźców: muzyka, puby, internet, filharmonia, DVD, telewizja, wystawy, performensy. Wszystko. Codziennie dochodzą dziesiątki nowych ofert. W tej sytuacji teatr utrzymywany z pieniędzy publicznych nie powinien startować w zawodach stricte komercyjnych. Mamy inne zadanie. Spełnieniem moich marzeń byłyby takie propozycje artystyczne, które godząc atrakcyjne wykonanie (aktorstwo, inscenizację, scenografię) pozwoliłyby widzom trochę dojrzeć - coś ważnego przeżyć, a czasami także się wzruszyć.

To piękne, ale naiwne mrzonki. Chcesz to osiągnąć w Ateneum, z takim - a nie innym, zespołem?

- Myślisz schematami. Ten zespół jest różnorodny. Znaczna jego część, wśród nich ci najwybitniejsi, jest entuzjastycznie nastawiona do zmian, inni pewnie trochę mniej, ale tak jest zawsze i wszędzie. Jesteśmy koczownikami ulotnych spełnień, dlatego ciągle zmieniamy artystyczne adresy. Wędrujemy tam, gdzie czujemy się bezpieczni i usatysfakcjonowani: z miejsca na miejsce; z teatru do teatru. A zatem, jeżeli nawet z kimś z zespołu się rozstanę, to nie ze względu na konflikt personalny czy awantury w bufecie, tylko na różnice w rozumieniu sztuki. To szlachetniejszy kruszec. Wcześniej zaplanowane wędrówki będą konieczne. W następnym sezonie, kiedy już się lepiej poznamy, będziemy się zastanawiać nad celowością dalszej współpracy. Teatr to sztuka zespołowa, to zobowiązuje wszystkie strony.

Kiedy w 1970 roku obejmowałaś dyrekcję Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu, zwolniłaś cały (zastany) zespół aktorski. Może podobne, ostre "wietrzenie" przydałoby się także w Ateneum?

- Kiedy przyjeżdżałam do Kalisza byłam młoda i nastawiona rewolucyjnie. Chciałam za wszelką cenę i szybko zrobić na prowincji najlepszy teatr na świecie! W Ateneum nie chcę się ścigać ze światem, tylko z sobą: z moimi ambicjami, marzeniami.

Zespół aktorski już się powiększył.

- Dołączyła do nas Jadwiga Jankowska-Cieślak, Katarzyna Herman, Iza Kuna, Magdalena Schejbal, Wojciech Brzeziński z teatru Anny Augustynowicz, doangażowałam także paru młodych po szkole, a w planach mam jeszcze kilka transferów, ale nie mogę się teraz wygadać (śmiech).

Pierwsze efekty waszej pracy zobaczymy już w połowie listopada.

- To będzie zarazem inauguracja jubileuszu osiemdziesięciolecia teatru. Począwszy od 14 listopada do 5 grudnia, w ciągu niecałych trzech tygodni, pokażemy trzy premiery. Zadanie trudne logistycznie, ale artystycznie uzasadnione. Ponieważ tyle się nagadałam, że chcę zmienić oblicze tego teatru, uznaliśmy, że jedna premiera, która wskazałaby kierunek zmian, byłaby niewystarczająca. I dlatego 21 listopada zobaczymy prapremierę "Trash Story" Magdaleny Fertacz w reżyserii Eweliny Pietrowiak, 5 grudnia "Szarańczę" Biljany Srbljanović w inscenizacji Natalii Sołtysik, a już 14 listopada polską premiera "Odejść" Václava Havla w mojej reżyserii.

Najnowsza sztuka Havla była w Czechach nie tylko literackim wydarzeniem. Podobno Havel pisał "Odejścia" przez prawie dwadzieścia lat.

- Przypuszczalnie pisał znacznie krócej, ale idea tego dramatu, jak głosi legenda, narodziła się już w latach 80. Rzecz jest dramaturgicznie bardzo ciekawa, karkołomna literacko i fascynująca w realizacji. Intrygująca jest zmienność, ale i paradoksalna przystawalność skrajnych gatunkowych konwencji, którą założył sobie autor. Świat rzeczywisty nicuje się z fantazmatami. Raz jest lirycznie, innym razem wulgarnie. Havel cytuje Czechowa i Szekspira, żeby postponować tę wspaniałą literacką frazę jakimś knajackim imiesłowem. Podniecająca przygoda.

"Odejścia" mówią o tym, jak trudno rozstać się z władzą.

- To historia kanclerza, który musi opuścić zajmowaną dotąd przez niego rezydencję (oraz karierę), co z kolei prowokuje go do licznych, kwaśno-słodkich, ale także dowcipno-nienawistnych podsumowań.

Twoim zdaniem warto doszukiwać się w kanclerzu porte parole samego Havla? Podobno w sztuce znalazły się nawet fragmenty jego przemówień.

- Nie warto. Oczywiście, do pewnego stopnia jest to niewolny od okrucieństwa autoportret jego osobistych doświadczeń, ale przede wszystkim wiwisekcja pewnego mechanizmu. Wiele rzeczy jest tu całkiem "od czapy", ale co chwilę nieodparcie przypomina się nam nasza rzeczywistość.

Czy byłej minister kultury Izabelli Cywińskiej również trudno było rozstawać się z władzą?

- Nie przeżyłam traumy i pustki, która staje się udziałem bohatera "Odejść", bo natychmiast wróciłam do teatru. Bez wielkich tęsknot i sentymentów, za to z nowymi przyjaciółmi i z bagażem doświadczeń tak przydatnych reżyserowi.

Główną rolę w "Odejściach" zagra Piotr Fronczewski.

- Jest w znakomitej formie! Poza tym żonę kanclerza gra Halina Łabonarska, którą przed laty angażowałam do teatru w Kaliszu jeszcze jako studentkę szkoły w Łodzi. Matkę zagra Danuta Szaflarska, zobaczymy także m.in. Krystynę Tkacz, Krzysia Tyńca, Artura Barcisia, Grzegorza Damięckiego, Jana Matyjaszkiewicza i Mariana Opanię.

Pomówmy o pozostałych premierach.

- Natalia Sołtysik, która w poprzednim sezonie wspaniale wyreżyserowała "Szafę" według Mishimy w Teatrze Współczesnym, wystawi "Szarańczę" Biljany Srbljanović. To bolesna i dotkliwa sztuka, zarazem jeden z najwartościowszych tekstów napisanych dla teatru, który przeczytałam w ostatnich latach: opis ludzkiej szarańczy, międzypokoleniowej sztafety insektów zatruwających swoje życie toksynami lęku, nienawiści i desperacji.

Sztuka "Trash Story" Magdaleny Fertacz wygrała pierwszą edycję Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej.

- Tym bardziej cieszę się, że wystawimy ten dramat właśnie u nas. "Trash Story" reżyseruje Ewelina Pietrowiak, która zrobiła już w Ateneum dwa interesujące przedstawienia: wspomnianą "Sonatę jesienną" Bergmana, a wcześniej "Pokojówki" Geneta. Poza tym znalazłam w tym tekście świetną rolę kobiecą, którą zadebiutuje w barwach Ateneum Jadwiga Jankowska-Cieślak.

Cywińska, Sławomira Łozińska jako p.o. dyrektora naczelnego, Sołtysik, Pietrowiak. Istny babiniec.

- To nie z premedytacji, nie z wyboru. Tak się stało. Zanim podjęłam jakiekolwiek decyzje, odbyłam dziesiątki rozmów z młodymi reżyserami obu płci.

Młodymi?

- Tak, zależało mi na tym, żeby nasz teatr określali młodzi, a nie tylko doświadczeni. W przeszłości też hołdowałam tej zasadzie: dużo wcześniej zanim krytycy podzielili teatr na "młody i stary". A jeśli chodzi o babiniec: na rozmowy zaprosiłam również kilku młodych reżyserów świeżo po debiucie, ale okazało się, że panowie, z którymi rozmawiałam, byli zdecydowanie mniej ciekawi od dziewczyn. Zapatrzeni w siebie. Być może oceniam tych chłopców niesprawiedliwe, bo trudno wyrokować o czyjeś osobowości po jednym czy dwóch spotkaniach, ale zaufałam swojej intuicji. A poza tym, czy płeć ma być cechą rozpoznawczą reżysera?

Często tak się właśnie dzieje. Co w przyszłym roku?

- Marek Fiedor będzie robił u nas "Moją córeczkę" Różewicza, Andrzej Bubień z Sankt Petersburga wystawi jesienią Ostrowskiego, rozmawiam z Mają Kleczewską.

A Jan Klata? Roman Pawłowski w felietonie po ogłoszeniu twojej nominacji zarzucał, że masz (negatywną) obsesję na jego punkcie.

- Wymyśliłam cykl, który chcielibyśmy adresować do młodzieży. Nazywa się "Tolerancja" i będzie poruszał tematy antysemityzmu, eutanazji, homofobii itd. - chętnie zgodziłabym się, żeby jednym z jego autorów był właśnie Klata. Nie lubię jego teatru, ale podoba mi się, że jest tak fantastycznie pobudzony społecznie. Przedstawienia Klaty, które widziałam (nie znam niestety najnowszych) wydawały mi się zawsze wielkim bałaganem, ale z zacnym przesłaniem socjologicznym lub politycznym. Poza tym Klata jest facetem zadziornym, ma charyzmę i fantazję. Byłby idealnym partnerem dla młodzieży.

Co się stało z legendarnym stolikiem do gry w kości w Ateneum. Stoi nadal?

- Dlaczego miałabym go usuwać?

Bo stał się synonimem miernoty tego teatru.

- Przesada. Stolik niczemu nie jest winien. Chodzi o to, żeby zacząć rozdawać widzom zupełnie nowe "kości" do gry. Rozpocząć nową grę.

Kości zostały rzucone?

- Nie ma odwrotu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji