Artykuły

Oniryczny pląs

"Dziadek do orzechów" w choreogr. Giorgia Madii w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Elżbieta Błaszkiewicz w Dzienniku - dodatku Kultura.

Kiedy Piotr Czajkowski dostał propozycję napisania muzyki do libretta "Dziadka do orzechów", nie był zachwycony. Fabuła baletu została oparta na francuskiej wersji przetłumaczonej z języka niemieckiego i zaadaptowanej przez Aleksandra Dumas (ojca) bajki. Historia dziewczynki, która spotyka wyśnionego księcia, wydawała się Czajkowskiemu infantylna. Giorgio Madia na scenie łódzkiego Teatru Wielkiego pokazał autorską wersję tego baletu, próbując oderwać go od konkretu i nadać uniwersalny wymiar. Zamysł był dobry, ale włoskiemu reżyserowi zabrakło pomysłów, jak go wypełnić na scenie.

W akcie pierwszym publiczność mogła przynajmniej pozachwycać się scenografią. Utrzymana w czerwono-fioletowych kolorach przestrzeń przypominająca stylistyką "Mechaniczną pomarańczę" Stanleya Kubricka początkowo zapowiadała niezwykłe wrażenia. Do tego odtwórcy głównych ról ubrani w zdecydowanie niekonwencjonalne kostiumy i peruki przywodzące na myśl lalki.

Opowieść rozpoczyna się w Wigilię. Pod choinkę mała Klara dostaje dziadka do orzechów, zabawkę, która później rozbudzi jej wyobraźnię. Choreografia w tej sekwencji jest niestety zdecydowanie najsłabsza w całym spektaklu. Brak jej lekkości i wdzięku. Przypomina raczej bezładne bieganie po scenie, a po chwili staje się zbyt statyczna. Po kilku minutach można się zacząć zastanawiać, czy po prostu nie wyjść. Dalej jest trochę lepiej. Klara zasypia i zabiera publiczność w oniryczną krainę snu. Cała historia, którą będziemy oglądać, to sen dziewczynki. Oto nagle pojawiają się przerażające myszy. Walczy z nimi dzielnie dziadek do orzechów, który zmienił się w człowieka. Przynajmniej tak wynikałoby z rozwiązań zastosowanych przez reżysera. Tylko z programu spektaklu wiemy, że jest to ojciec chrzestny Klary, ofiarodawca zabawki przypominający z wyglądu swój prezent. Ta sekwencja, choć lepsza od tego, co już widzieliśmy, nadal pozostawia spory niedosyt.

Koniec aktu pierwszego. W kolejnym Madia rezygnuje z bajkowych wątków, miedzy innymi ze spotkania z Cukrową Wróżką i jej dworem, który to wątek znajduje się w oryginalnym libretcie. Zamiast tego mamy podróż przez sześć kolejnych tańców: hiszpański, włoski, chiński, rosyjski arabski, francuski. Taki był pomysł Madii na zuniwersalizowanie tej historii. Pokazać różne kultury zestawione ze sobą w kolejnych sekwencjach. Elementem łączącym je jest Klara. Gdyby nie jej pojawianie się na scenie, równie dobrze można byłoby zatytułować akt drugi "Tańce z różnych kultur". Ogląda się je przyjemnie, jednak bez szczególnie silnych emocji. Brak oryginalnej, ciekawej choreografii wisi nad tym spektaklem jak gilotyna nad skazańcem.

Jeżeli chodzi o obsadę - instynkt na szczęście Madii nie zawiódł. Erina Nishitama jako Klara zgrabnie przechodzi od małej, rozradowanej na wigilii dziewczynki, do ukazania przerażenia spotkaniem z myszami. Zachwyca też urodą. Zresztą wszystkie role są trafnie obsadzone. Jednak to nie ratuje przedstawienia.

Giorgio Madia wcześniej na scenie łódzkiego Teatru Wielkiego zrealizował "Śpiącą królewnę" i "Kopciuszka". Pierwszy spektakl, choć nie do końca udany, pozostawiał w pamięci kilka naprawdę świetnych scen. Drugie przedstawienie było rewelacyjne. "Dziadek do orzechów" jest po prostu przeciętny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji