Bez jubileuszy
- Nie planuję oszałamiającej kariery. Mam naturę samotniczą i jestem domatorem - PIOTR FRONCZEWSKI udziela wywiadu Super Expressowi.
Zgodził się pan na rozmowę pod warunkiem, że nie będę pytać o rozmiar koszul i majtek. Aż tak pan nie lubi mediów?
- Tak. I bardzo bym prosił, żeby nie bolało.
Dlatego też unika pan bankietów, premier i jubileuszy?
- Nie mam potrzeby przebywania w tłumie ludzi ciekawych i nieciekawych. Spędy i tłumy źle znoszę.
Ale dzięki temu istnieje się w prasie kolorowej, czyli masowej wyobraźni.
- Nie planuję oszałamiającej kariery (śmiech). Mam naturę samotniczą i jestem domatorem.
Lubi pan sprzątać i gotować?
- Nie. Ja tylko lubię być w domu.
A jak pan zamierza uciec przed własnym jubileuszem, np. 50-leciem bycia na scenie?
- Jeśli już doszłoby do tego, to wolałbym z kolegami napić się wódki w garderobie i pogadać. A niech mnie ręka boska broni przed światłami, rampą, życzeniami i kondolencjami!
Bo to sztuczne?
- Nie należy mi się. Bo i za co?
Jest pan świetnym aktorem. Komu robić jubileusz, jeśli nie panu?
- I wystarczy. Po co mi jubileusz?!
To może zostałby pan nauczycielem?
- Byłem przez 4 lata. Zrezygnowałem. Brakuje mi odwagi. Forumuła wykładu jest nie dla mnie. Może spotkania ze studentami? Dzielenie się z nimi spostrzeżeniami, wątpliwościami?
Bo na sali siedzieliby adepci aktorstwa, marzący o roli w telenoweli i dużej kasie.
- Ma pani 200 proc. racji. Ale jeżeli aktor jest rasowy, to będzie dążył w stronę teatru. Jestem optymistą. Za chwilę ludzie będą mieli dość sztuczek elektroniki i pójdą do teatru. Będą chcieli spotkać się z człowiekiem. Oczywiście pod warunkiem, że ten teatr będzie miał coś do powiedzenia.
I zrezygnuje z lektur szkolnych.
- Gram w Teatrze Ateneum w przedstawieniu "Król Edyp" Sofoklesa - jest od 2 lat w kanonie lektur. Przychodzą licea i gimnazja. A nie są to łatwi widzowie. Do teatru chodzą, gdy ich zapędzą. To rozwydrzona i hałaśliwa widownia. Ale, o dziwo, gdy spektakl się zaczyna, milkną i słuchają. Stąd mój optymizm.
Śpiewa pan jeszcze?
- Nie.
Kilka tekstów z Franka Kimono weszło do języka, np.: "Nie rycz mała, nie rycz", "Po dobrej wódzie lepszy jestem w dżudzie". Zastanawiam się, czy "jarzy" pan dzisiejsze "zajawki"?
- Słucham hip hopu, bo to jedna z form muzycznych przystających do teraźniejszości.
Ale tam są brzydkie wyrazy, a pan dba o język.
- Te wyrazy są niezastąpione. Czasem musi paść takie słowo, czy to komuś się podoba, czy nie.
Powiedział pan kiedyś, że żyjemy w epoce idoli. Ma pan coś przeciwko popularnym programom? A może nie ma pan telewizora w domu?
- Niestety, jestem telemanem.
Nie ogląda pan teleturniejów i reality show?
- Oglądam. Interesuje mnie, dokąd jeszcze można się posunąć, żeby zarobić pieniądze. Zdarza mi się spędzać przed telewizorem kilka godzin.
Marzył pan w dzieciństwie, żeby zostać kierowcą dużej żółtej ciężarówki, i nie udało się. Żałuje pan czasami?
- Życie kierowcy nie jest beztroskie. Ale jest coś w tym, żeby zasiąść w takim gigancie i jechać tysiące kilometrów. Wtedy jest i czas na refleksję, zadumą. Jest w tym przygoda.
Przemawia przez pana chłopięce j marzenie. Słyszałam, że ma pan motocykl. Gdzie pan jeździ przy ograniczeniu do 50 km/godz.?
- Są takie miejsca. Ale nie jeżdżę na tych najszybszych szlifierkach i przecinakach, różnie je nazywają. Gustuję w terenowych. Teraz mam sezon bez motocykla, bo są ważniejsze potrzeby w budżecie domowym.
- Więc pan musi zrezygnować ze swojej mocy? Jak bohater "Iniemamocni" - Bob Parr, któremu użyczył pan głosu?
- (śmiech)
Ale na koniec zrozumiał, że warto było z mocy zrezygnować, bo rodzina jest najważniejsza.
- Na koniec w ogóle warto cokolwiek zrozumieć.
Na zdjęciu: Piotr Fronczewski w "Kolacji dla głupca" (Teatr Ateneum, Warszawa).