Spektakl "Sz Jak Szarik" w Opolu
Jakub Przebindowski - opolanin, aktor i scenarzysta - wystawi w Opolu spektakl zainspirowany niebagatelnym wpływem "Czterech pancernych i psa" na kilka pokoleń Polaków. Można się spodziewać tłumów, zważywszy, że to w naszym mieście działał jedyny w Polsce Radiowy Klub Pancernych. Miał swoje legitymacje, hasło: "Z pancernymi jest wszystko dobrze", zawołanie: "Służymy Ojczyźnie" i odzew: "Czołem pancerni" - pisze Dorota Wodecka w Gazecie Wyborczej - Opole.
Rozmowa z twórcą
Dorota Wodecka: Należał Pan do tego klubu?
Jakub Przebindowski [na zdjęciu]: Nie, usłyszałem o nim dopiero w trakcie przygotowywania naszego spektaklu. Miał cotygodniową audycję w radiu i nawet był słuchany w Czechosłowacji i na Ukrainie. Kiedyś zadzwonili do radia ukraińscy milicjanci, by zapytać, czy to pancerni kazali sprzątać dzieciom Cmentarz Łyczakowski. Okazało się, że rzeczywiście prowadzący audycję powiedział, że trzeba zatroszczyć się o cmentarze. I dzieci posłuchały.
Istny sabotaż. Ale sprawa się rozeszła po kościach.
W końcu to pancerni. Bohaterowie popkultury lat 70.
To było wprost niepojęte, że kiedy wyruszyli tym czołgiem w trasę, w Polskę ludzie nie traktowali ich jak aktorów, tylko jak prawdziwych zwycięzców. Przyznam, że kiedy jeździmy z naszym przedstawieniem po kraju, znów ocieramy się o pure-nonsensowne sytuacje. Bo po spektaklu podchodzą do nas ludzie i opowiadają, że Szarik miał przyjechać do jakiejś szkoły, ale zamiast psa przywieziono tylko odlew z odciśniętą psią łapą. To nieprawdopodobne, że wtedy aż tak się dali wkręcić w to uwielbienie dla serialu.
Pan nie chciał być Jankiem Kosem?
- Chciałem być uczestnikiem tamtych wydarzeń i obojętne mi było w czyjej roli. Oczywiście, że każdy chłopiec chciał być Jankiem, który nie dość, że miał psa, to jeszcze piękną dziewczynę. Był herosem tamtych lat.
W swoim przedstawieniu chce Pan ożywić pamięć czterech pancernych?
- Bez wątpienia ten serial jest kodem estetycznym, bagażem naszego dzieciństwa. I dla nas kontekst polityczny tego serialu nie miał żadnego znaczenia. Dziś jest pretekstem, by ukazać, jak bardzo fikcyjny świat seriali miesza się z rzeczywistością.
Grając w kilku serialach, doświadczył Pan tego na własnej skórze?
- Tak, bywam zaczepiany i ktoś mówi mi coś na temat mojej serialowej żony czy narzeczonej, traktując swe rady z taką powagą, jakby dotyczyły one mojego prawdziwego życia.
W spektaklu wskrzesza Pan PRL. I widzowie wzruszają się.
- Wykorzystuję w spektaklu sondę uliczną, której uczestnicy wspominają swój PRL. To rodzaj socjologicznej zabawy wpuszczonej w konwencję przedstawienia. Przychodzą do nas po nim wzruszeni ludzie, dla których PRL był po prostu czasem młodości. Prawdopodobnie w tym tkwi tajemnica popularności "Czterech pancernych i psa" - jest dla jego widzów powrotem do dzieciństwa, szczęśliwych lat młodości.
Czy to z tej tęsknoty sięgnął Pan po przygody załogi Rudego?
- Ostatecznym impulsem do napisania scenariusza była dla mnie niedawna dyskusja, jaka rozpętała się w mediach wokół "Czterech pancernych". Puszczać czy zakazać? To fenomenalne, że ten serial wciąż budzi tyle emocji. Mamy nadzieję, że przedstawienie stanie się pretekstem do dyskusji na temat kanonów estetycznych przyjętych i powszechnie pielęgnowanych przez szerokiego odbiorcę.
Gdzie będą wystawiani pancerni?
Spektakl "Sz jak Szarik" będzie grany na zaproszenie TPO w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora 15 listopada o godz. 17.30.