Artykuły

Jesień z lreną Kwiatkowską

Podczas benefisu Kwiatkowskiej w Teatrze im. J.Słowackiego artystka, jak zawsze skromnie, próbowała nam udowodnić, że" nie jest tego pewna". Wjechała na scenę dorożką, którą w zastępstwie "zaczarowanego konia" ciągnęli przyjaciele- artyści z Warszawy i Krakowa: Ewa Gołębiowska- Makomaska, prezes ZASP Krzysztof Kumor, Jacek Kawalec, popychała Marta Bizoń, a kwit honoracyjny dowiózł na rowerze "postillon amour" Jacek Wójcicki - pisze Wojciech Markiewicz w Temi.

Jesień kojarzy się nam zazwyczaj ze wspominkami, więc przypomnieć wypada dobrze pomyślany kiedyś w Tarnowie koncert poświęcony wielkim, nieobecnym tarnowianom p.t."Królewskie mają milczenie...". Wśród nich znalazła się zmarła przed kilku laty, życząca dobrze tarnowskiej kulturze Anna Knapik. Tarnowski Teatr w następnych latach próbował nowej tradycji Jesiennych Salonów Sztuki: malarstwo, literatura, małe formy teatralne, muzyka prezentowane w formach bardziej klubowych niż wielkich wydarzeń cieszyły się dużą popularnością - małe jest piękne i zawsze znajdzie swojego amatora. Pamięć jednak czasem uwiera, a nie każdy potrafi wypłacić jej dług. Na szczęście pozostają pomniki, te przynajmniej mają większą trwałość.

Wokół trwa "parada" wspominkowych tytułów, więc kolejny dotyczy filmu, a konkretnie nagrodzonego na tegorocznym Festiwalu w Gdyni obrazu Jacka Bławuta "Jeszcze nie wieczór". Chyba sprawiedliwie. Państwo muszą mi uwierzyć na słowo, chyba że ktoś chce zapytać krytyka Łukasza Maciejewskiego, naszego reprezentanta w festiwalowym Jury. Bławut wymyślił prawie dokument; rzecz dzieje się w Skolimowie, gdzie reżyser (gra go uhonorowany przez jurorów nagrodą Janek Nowicki) pracuje nad wystawieniem "Fausta". W "castingu" startuje 96 letnia dziś Irena Kwiatkowska, mistrzyni filmowego epizodu, zagrała bowiem małe role w dwudziestu, jak ktoś policzył, filmach. " W obcowaniu z nią dotykam spraw ostatecznych, ale nie czuję lęku. Wręcz przeciwnie, sam przestaję się bać" - mówi reżyser Jacek Bławut. Zaś współpracujący z panią Ireną przy "Dzięciole", "Wojnie domowej" i "Czterdziestolatku" Jerzy Gruza zapewnia, że artystka "widziała wszystko, każdą wpadkę, bezbłędnie rozpoznawała każdego leniucha czy lesera, bo sama w tym, co robiła, była niesłychanie precyzyjna".

Tarnowianie przed laty mogli to stwierdzić, biorąc udział w kabaretowym wieczorze "Zielonej gęsi" z jej udziałem w roji Hermenegildy Kociubińskiej. Tekst ten, jak głosi legenda, powstał specjalnie dla niej w Krakowie, gdzie Kwiatkowską, gwiazdę krakowskiego kabaretu "Siedem kotów" pół wieku temu u boku Ludwika Sempolińskiego, podziwiał sam Gałczyński.

Podczas benefisu Kwiatkowskiej w Teatrze im. J.Słowackiego artystka, jak zawsze skromnie, próbowała nam udowodnić, że" nie jest tego pewna". Wjechała na scenę dorożką, którą w zastępstwie "zaczarowanego konia" ciągnęli przyjaciele- artyści z Warszawy i Krakowa: Ewa Gołębiowska- Makomaska, prezes ZASP Krzysztof Kumor, Jacek Kawalec, popychała Marta Bizoń, a kwit honoracyjny dowiózł na rowerze "postillon amour" Jacek Wójcicki.

Jak oddać wyższość kobiety pracującej jako artystka, maestrię, sceniczny wdzięk oraz wyczucie sceny i publiczności? Nie sposób, choć powyższe uwagi reżyserów i mój opis powinny dać wiele do myślenia. Mistrzyni groteski - pomyślałem słuchając jak "Ptasie radio" Tuwima w jej interpretacji doskonale współbrzmi z dzisiejszą rzeczywistością. A co dopiero powiedzieć o "Sierotce" do muzyki Andy Kitschman czy słynnym monologu z podróży, opowieści o tym, jak naiwna, ale bardzo konkretna dama ratowała statek, romansując z kapitanem. W takiej właśnie skali odczuć bohaterek, które przyszło grać Kwiatkowskiej, mieściła się doskonale. Wysiłki organizatorów benefisu przyjęła przychylnie i serdecznie. Dyrektorów Teatru Polskiego z Warszawy i Słowackiego z Krakowa "postawiła pod ścianą", odmawiając przewrotnie wykonania monologu Hermenegildy. "ja się nie muszę męczyć, ja chcę być widzem" bo Jak dobrze, że ja nie słyszę" - dopowiadała.

Dobrze, że było na co popatrzeć: kosz róż od prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego, bukiet od marszałka Marka Nawary, choć w finałowym zawirowaniu, ukłonach i uściskach można było przeoczyć brak najważniejszych osób w mieście. Usiłując odnaleźć się w tej sytuacji, artystka z właściwym sobie wdziękiem zapytała najbliżej stojącego: "A pan z czym...?" "Do gościa...-chciałoby się dokończyć jak w znanym porzekadle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji