Artykuły

Rewolucje rozmaite

VII Festiwal Genius Loci w Krakowie omawia Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Rewolucyjne Genius Loci w Łaźni udało się nad podziw - na każdym spektaklu widownia była szczelnie wypełniona, każde z przedstawień było szczerze i szczodrze oklaskiwane, choć może nie przez wszystkich.

Jakie rewolucje pokazano podczas festiwalu? Rewolucję francuską, rewolucjonistów-terrorystów z grupy Baader-Meinhof, naszą współczesną lustrację, meksykańską wojnę domową początku XX w., a nawet narodziny, rozwój i gwałtowny koniec epoki operowych kastratów. Rozrzut czasowo-geograficzny spory, a co spektakl, to inna metoda mówienia o rewolucji czy też, szerzej, o polityce i historii oraz naszym do nich stosunku.

Danton i lud

W otwierającej festiwal "Sprawie Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej w reżyserii Pawła Łysaka (Teatr Polski w Bydgoszczy - na zdjęciu) publiczność została zaangażowana do roli ludu - niby podmiotu rewolucji (która rewolucja nie miała ludu na sztandarach?), ale tak naprawdę obserwatora, przedmiotu manipulacji i zalotów polityków. Czekającą w korytarzu pod drzwiami publiczność aktywizują aktorzy (w prywatnych ubraniach), domagający się wpuszczenia na salę. A gdy już otworzą się drzwi, zapanuje nastrój festynu - Danton i jego zwolennicy częstują wódką i kiełbaskami, porywają do tańca przy przerobionej a la Hendrix "Marsyliance". Każdy z widzów musi wziąć ze stosu stołków swój - w hałasie i zamieszaniu tworzy się widownia. Jesteśmy - z woli reżysera - w obozie Dantona (Mateusz Łasowski), młodego, porywczego, rozchełstanego i pewnego naszego poparcia.

Do drugiej części sali, niepokalanie białej przestrzeni z amfiteatralną widownią (jak w parlamencie), możemy tylko zaglądać. To miejsce Robespierre'a i jego popleczników. Robespierre (Michał Czachor) też młody, jest przeciwieństwem Dantona - blady i chłodny, powoli i z wysiłkiem cedzący słowa. Rozgrywka między Dantonem a Robespierre'em toczy się wśród widzów, ale tak naprawdę poza nimi - możemy jedynie podglądać, w zależności od zajmowanego miejsca jeden jej fragment widzimy lepiej, inny gorzej, jeszcze inny zupełnie nam umyka. A gdy nadejdzie proces Dantona, każą nam zajmować amfiteatralne miejsca w białej sali. Ci z lewej to zwolennicy Dantona, ci z prawej - Robespierre'a. Dostajemy baloniki i flagi, ale nikt nas nie słucha - rolę głosu ludu przejmują prywatnie ubrani aktorzy wmieszani w tłum.

Spektakl Łysaka może drażnić jednowymiarowym, opartym na prostych emocjach aktorstwem, ale sam pomysł inscenizacyjny jest nośny i nawet usprawiedliwia takie plakatowe granie. Bo czy naprawdę mamy szansę na wnikanie w dusze i myśli polityków? Czy nie sprowadzamy ich do paru najbardziej wyrazistych cech - i czy oni o taki swój wizerunek nie dbają?

Rewolucja w slumsie

Druga "Sprawa Dantona", Jana Klaty (Teatr Polski we Wrocławiu), też prowadzi grę z widzami, tyle że bardziej wyrafinowaną i bardziej przewrotną. To gra prowadzona na wielu planach i przy użyciu wszelkich narzędzi. Ubrani w XVIII-wieczne kostiumy i peruki wodzowie rewolucji egzystują w miejscu, które nijak do nich na pierwszy rzut oka nie pasuje - na wysypanej trocinami podłodze tłoczą się tekturowo-blaszane budy, scena wygląda jak slums czy podrzędne targowisko. To czołowe zderzenie dwóch estetyk (obu zresztą odległych od realizmu) powoduje, że widzowie nie mogą spokojnie kontemplować sporu racji sprzed dwóch wieków - zwłaszcza że groteskowa sceniczna rzeczywistość jest dynamiczna, nie daje się łatwo oswoić, wciąż sprawia niespodzianki.

Danton, Robespierre i reszta kompanii wyglądają, jakby się podszywali pod postaci historyczne - aktorzy nie boją się śmieszności, wulgarności, przerysowania, wręcz przeciwnie. Ale tu niespodzianka - te karykaturalne figury z każdą minutą spektaklu nabierają niepokojącej realności i indywidualnych rysów. Klata bowiem wbrew pozorom traktuje Przybyszewską poważnie - polityczne rozgrywki dwóch stronnictw, starcie dwóch postaw, pozbawione historycznego (a i współczesnego) sztafażu stają się ostrzejsze i bardziej wyraziste. Zwłaszcza że Klata wnikliwie i bezlitośnie pokazuje każdego z bohaterów, nie tylko Dantona i Robespierre'a. Nie ma tu postaci nieważnych, każdy ma do załatwienia jakiś własny interes, do czego dąży bezwzględnie i często - dosłownie - po trupach.

Ten szalony melanż stylów, strategii i sposobów uwodzi znakomitym, wyrównanym aktorstwem, czarnym humorem, niemożliwym wydawałoby się połączeniem świetnie i precyzyjnie prowadzonych dialogów z zaskakującymi scenami-metaforami. Jak pojedynek na "Marsylianki". Danton i jego ludzie patetycznie nucą pieśń, przechodzą w kibicowskie pokrzykiwania, zachęcają widzów do wspólnego śpiewu. A łagodnie uśmiechnięty Robespierre z towarzyszami uruchamiają w takt hymnu piły mechaniczne...

Czytanka o lustracji

Legnicki Teatr im. Modrzejewskiej przywiózł "Lustrację" Krzysztofa Kopki (tekst i reżyseria). Spektakl słuszny, ale letni, cierpiący na niekontrolowany rozrost wątków. Na scenie z piętnaście postaci, a każda z nich prezentuje którąś z postaw wobec lustracji, bądź któryś ze sposobów uwikłania w nią. Mamy więc Józefa, byłego pracownika naukowego, który znalazł się na liście (omyłkowo), co zrujnowało mu życie i zmusiło do pracy w charakterze listonosza, a gdy pogłoska się rozniosła, i to zajęcie mu odebrano. Jego byłą żonę, której zmarły ojciec jest pomawiany o współpracę. Dawnego kolegę, robiącego karierę w IPN-ie. Jego zawziętą podwładną. Dziennikarza odkrywającego, że był manipulowany. A także cynicznego naczelnego, dyrektorkę szkoły zatrudniającą wyrzuconego z gazety dziennikarza, niemądrą nauczycielkę chętną do sporządzania list, klientów listonosza - oszalałego nacjonalistę i miłą rencistkę. I tak dalej. Nawet (niewidoczni na scenie) pies nacjonalisty i kot rencistki zdają się mieć jakieś zdanie o lustracji.

I my możemy wyrobić sobie na ten temat pogląd - co więcej, jest nam on podawany co chwila na widelcu. Że pomówienie ma wielką siłę, że zwykli, poczciwi ludzie są zdolni do świństw, że lustracja jednym pomaga w karierze, innych łamie, że trudno o zwykłą uczciwość. Wszystko to prawda, ale poczciwość spektaklu Kopki i jednoznaczność bohaterów (nawet przełomy, które niektórzy przechodzą, są przewidywalne) sprowadza "Lustrację" do poziomu czytanki. Można pokiwać głową, westchnąć (tak, tak, taki jest ten świat), ale przejąć się czy też zyskać ciekawą perspektywę - już nie.

Meksykańskie rewolucje

Meksykański zespół Certain Inhabitants' Theatre przywiózł dwa spektakle Claudia Valdésa Kuri. Spektakle nietypowe - "Szary automobil" to film z dubbingiem na żywo, "Potwory i cuda" to teatralny esej. "Szary automobil", klasyk meksykańskiego kina niemego, powstał w 1915 r. i opowiada o wojnie domowej. Porwania, zabójstwa, rabunki, strzelaniny, zemsta, miłość, honor - a w tle smutne, opustoszałe miasta, wypalone słońcem krajobrazy. Ten film, sam w sobie egzotyczny, łączący niemal dokumentalne fragmenty z melodramatem i sensacją, pokazano nam z czytaną na żywo listą dialogową. Czytaną to złe słowo - stojący z boku aktorzy dawali z siebie wszystko: imitowali odgłosy, interpretowali słowa, śpiewali. Po polsku, hiszpańsku, angielsku, japońsku. Jak nam wyjaśniono, w czasach kina niemego w Japonii gwiazdami byli właśnie tacy interpretatorzy dialogów, a nie aktorzy filmowi. Tę zapomnianą i egzotyczną metodę meksykański zespół wskrzesił i doprowadził do surrealistycznej przesady. Być może chodziło o pokazanie, że dystans dzielący nas od historycznych wydarzeń jest niemożliwy do pokonania, że są one dla nas równie dziwaczne i egzotyczne jak ten film, zrealizowany w umarłej już konwencji. Być może - ale chyba jednak pokaz służył przede wszystkim rozrywce. I bywało owszem zabawnie, choć dość przewidywalnie.

W "Potworach i cudach" opowiedziano o historii kastratów - i nie tylko. O hybrydach, centaurach, dzieciach bez kości czy z rogami na głowie. Narratorami i bohaterami byli bracia syjamscy, centaur, półnagi "dziki", pulchny androginiczny śpiewak i muzyk w XVII-wiecznym stroju. Pełna drastycznych szczegółów (opis metod kastracji...) historia kastratów, nieszczęsnych potworów o anielskich głosach, opowiedziana została z werwą i poczuciem humoru, choć przydałyby się jej reżyserskie nożyczki. Szkoda tylko, że śpiewak, świetnie wyglądający w barokowych operowych kostiumach, nie sprostał oczekiwaniom podkręconym opowieściami o niezwykłości głosu kastratów. Wydobył z siebie czysty, ale niewielki głosik, pracowicie pokonujący frazy Haendla...

A gdzie tutaj rewolucja? I owszem, przyszła. Pod postacią Napoleona, który wystrzałem z armaty (i "Marsylianką", która stała się lejtmotywem festiwalu) symbolicznie zakończył erę dekadenckiej opery z kastratami. Potem już nic nie było tak jak dawniej - potwory-narratorzy, odarci ze swej niezwykłości (centaur odcięty od końskiego tułowia, rozdzieleni bracia syjamscy, śpiewak bez barokowego kostiumu), bezskutecznie usiłowali wskrzesić swój dawny czar. Ofiary rewolucji, sprowadzającej wszystkich do poziomu zwyczajności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji