Artykuły

Chichot z żałoba w tle

"Pamięć wody" w reż. Łukasza Wiśniewskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.

W historii trzech sióstr, które spotykają się w przeddzień pogrzebu matki, reżyser Łukasz Wiśniewski poprzez sceniczne harce opowiada o oczyszczeniu. To za mało, by stworzyć przekonujący spektakl dotykający tematu przebaczenia.

Premiera przedstawienia "Pamięć wody", na podstawie tekstu brytyjskiej pisarki Shelagh Stephenson, odbyła się w sobotę w Teatrze Nowym.

- Ty nazywasz to działaniem kompensacyjnym. Ja mówię na to zakupy - zwraca się do starszej siostry najmłodsza z bohaterek w jednej z pierwszych scen. Po chwili z papierowych toreb wysypuje na scenę kłęby kolorowych staników i majtek. A my, siedząc wygodnie w fotelach, z miejsca odnajdujemy się w równie wygodnej, lekkiej i komediowej konwencji. Zbyt wygodnej i lekkiej. Bo rzecz nie jest tak do końca tylko śmieszna.

Trzy kobiety - Teresa (Maria Rybarczyk), Mary (Edyta Łukaszewska) i Catherine (Gabriela Frycz) - spotykają się pewnego mroźnego dnia w rodzinnym domu nad morzem, żeby pochować swoją matkę. Jednak zamiast wspólnie opłakiwać zmarłą, w wigilię jej pogrzebu bohaterki dają się ponieść lawinie wzajemnych pretensji i tragicznych wspomnień, które prowadzą akcję sztuki ku nieoczekiwanym zwrotom. W postaciach trzech sióstr powraca znany schemat najstarsza Teresa, najbliższa powierniczka tajemnic matki, po jej śmierci przejmuje rolę głównodowodzącej - pani domu, organizatorki pogrzebu i inicjatorki wielkiego sprzątania. Najmłodsza Catherine, skupiona jest przede wszystkim na sobie i swoich krzywdach z dzieciństwa (w dużej mierze wyimaginowanych). Jest jak duże dziecko, które zniecierpliwieni dorośli przeganiają bezustannie z kąta w kąt. Wystrojona w falbanki i koronki ozdoba rodziny, z pozoru zawsze w centrum zainteresowania najbliższych, w gruncie rzeczy cierpi z powodu straszliwej samotności.

Jest wreszcie Mary, najbardziej zbuntowana z sióstr, od wczesnej młodości szukająca własnej drogi, najbardziej chyba przez życie poturbowana. W finale sztuki znajduje to, przed czym przez całe życie uciekała. I ta, przemiana naprawdę dotyka. To dramat Mary poznajemy najdokładniej. Jej współczujemy najbardziej. Czyżby była to zasługa Edyty Łukaszewskiej, która od początku cieniuje swoją postać subtelniej i spokojniej niż jej dwie koleżanki?

Gabriela Frycz ma na swoją rolę jeden prosty przepis: wytrzeszcza oczy i mruga nimi ze zdziwieniem, przemieszczając się co chwila z jednego końca umownego domu w drugi. Przechadza się chwiejnym krokiem, by widz przypadkiem nie zapomniał, że Catherine przed chwilą wypaliła skręta i popiła go alkoholem.

W postaci granej przez Marię Rybarczyk również pobrzmiewają raz po raz fałszywe, powtarzające się nuty. Jej Teresa, na trzeźwo dziarska i zdyscyplinowana, trochę znerwicowana, powtarzająca dla uspokojenia przepisy kulinarne, po opróżnieniu butelki whisky zamienia się w brykającego podlotka. Wszystkie trzy panie, dokonujące remanentu w szafie zmarłej, w pewnej chwili zaczynają przypominać małe dziewczynki, rozrabiające w sypialni rodziców w za dużych butach i sukienkach. Publiczność ryczy ze śmiechu, jakby nie pamiętała, z jakiej okazji odbywa się cała ta przebieranka. A przecież właśnie wtedy, gdy Łukasz Wiśniewski i jego aktorzy doprowadzają nas do śmiechu, w starym domu nad morzem robi się najsmutniej. Tak przynajmniej być powinno.

Problem polega na tym, że o tym smutku za szybko się w Teatrze Nowym zapomina. Wydarzenia toczą się tu lawinowo, okrasza je wszechobecny, czasami niepotrzebny humor i emfaza. Zbyt często pojawia się schematyzm w potraktowaniu postaci jak odgrywamy pijaństwo, to musi być bełkot, jak pokazujemy sceny łóżkowe (do domu nad morzem przyjeżdżają przed pogrzebem mężczyźni dwóch sióstr), to niezastąpiony ijedyny wtej sytuacji wydaje się chichot i majtające w powietrzu nogi.

- Śmierć nie jest najgorszą rzeczą, jaka może się przytrafić człowiekowi - pada w pewnej chwili ze sceny. Trudno się z tą refleksją nie zgodzić. Ale jednocześnie trudno zapomnieć o tym, że śmierć, obok nieuleczalnej choroby, jestjedną ze spraw nieodwracalnych. Równie nieodwracalne, choć nieco inaczej, są gorzkie słowa wypowiedziane w złości, zaniedbywanie problemów trudnych, zbuntowanych dzieci, które niepostrzeżenie stają się dorosłe i chowanie pretensji do lekkomyślnych rodziców, którzy powoli odchodzą albo już odeszli, zostawiając nam swoje - chciane lub niechciane - dziedzictwo. Geny. Wspomnienia Nawyki. Fascynacje. Zbiory ukryte w starych puszkach.

- Wysłałaby nas w klapkach na K2 - ironizuje jedna z sióstr, wspominając matkę. - Czegoś nas jednak nauczyła - zauważa przytomnie druga. To jeden z gorzkich momentów, kiedy na scenie naprawdę iskrzy, a na widowni panuje cisza. Szkoda, że nie ma ich więcej. U Łukasza Wiśniewskiego pojawia się czasem, niczym światełko w tunelu, wykrzyczana i wytupana złość oraz rozpacz. Ale to za mało. Za dużo tu troski o to, by przy wszystkich zagmatwanych historiach bohaterów widz dobrze się bawił. By nic go nie kłuło, żeby wyszedł z teatru zadowolony. Właśnie, zadowolony. Tylko czy na pewno o to chodziło Shelagh Stephenson?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji