Artykuły

Między głodem uczuć, rozstaniem i egoizmem

"Szarańcza" w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.

- Nie udała się Panu Bogu starość - powiedział kiedyś ktoś. Podobnie jest z samotnością. W spektaklu "Szarańcza" Paweł Szkotak przygląda się dotkliwym chorobom współczesnej cywilizacji przez pryzmat wojny na Bałkanach. Jego opowieść nie do końca mnie przekonuje.

Przywitani przez surową scenografię - metalową, dwupoziomową konstrukcję, przypominającą modne, coraz pilniej poszukiwane domy dla singli - znaleźliśmy się w bliżej nieokreślonym miejscu i czasie. "Szarańczę" na podstawie tekstu serbskiej pisarki Bibljany Srbljanović pierwsi widzowie obejrzeli w miniony weekend w Teatrze Polskim.

Kontekst konfliktów, w którym mimo zakończenia wojny wciąż tkwią bohaterowie "Szarańczy", Paweł Szkotak wyjawia niespiesznie. Tajemnice poszczególnych postaci wykluwają się na oczach widza w bólach. W takich bólach rodzą się młode demokracje. Tworzący je ludzie są jak zwierzęta, które ktoś wypuścił nagle z zoo: nie wiedzą, co mają zrobić z darowaną im wolnością. Giną samoistnie, albo wzajemnie się zagryzają.

U Pawła Szkotaka jedna z bohaterek, Dada (Magdalena Płaneta), we wspólnym domu przegania z kąta w kąt swego teścia i zasypuje pretensjami natury materialnej męża-pantoflarza, Milana (Piotr Kaźmierczak). Opiekę nad chorym ojcem (Wojciech Kalwat) Dada zrzuca na brata Frediego (Piotr Szrajber). Ten tęskni jednak za niezależnością, chce się wyrwać w świat. Pewnego dnia podejmuje tę próbę, ale przy ruchliwej szosie spotyka przerażonego psa, którego ktoś porzucił. Beztroska zostaje Frediemu brutalnie odebrana. On sam zostawia niedołężnego ojca na pastwę obcego świata. Rozstanie ojca i syna to jeden z najprawdziwszych momentów w "Szarańczy". W innej mocnej scenie oglądamy córkę Dady i Milana, która skacząc na skakance, wypytuje dziadka, kto to jest "komunista".

Gdzieś w powietrzu wisi wciąż zdrada, donos i niepewność. Czuje się podskórnie, że to ważny tekst. Że aktorzy próbują opowiedzieć o najistotniejszych sprawach. Nie tylko z serbskiej perspektywy. Bo Srbljanović, znienawidzona we własnym kraju, a doceniana na świecie, mówi o rodzinnych więziach, które bywają często fasadą, reanimowaną na potrzeby rodzinnego albumu. Przypomina o strachu przed odrzuceniem, o niezrozumieniu, które prowadzi do nienawiści. O egoizmie, obojętności, obsesjach. O gonitwie za szczęściem, które jest tuż obok.

Czuję wagę tego tekstu i historii bohaterów powołanych do życia przez zespół Pawła Szkotaka. Mimo to nie wierzę im. Drażni mnie brak tempa na scenie, puenty przeciągające się w nieskończoność (np. dramatyczna rozmowa, która w wykonaniu Barbary Karasińskiej i Małgorzaty Peczyńskiej - odgrywających role matki i córki - do złudzenia przypomina brazylijski serial). Zbyt często rażą aktorzy, jakby wtłoczeni przemocą w cudze dialogi, które przez to wydają się pozbawione znaczenia.

A przecież bohaterowie "Szarańczy" znają ciężar życia. Widzieli bardzo wiele. Przeżyli wojnę, przeżyli samych siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji