Artykuły

Lalka też człowiek. Dzień piąty

"Tutejsi" Teatru Lalek z Grodna i "Biegun" Białostockiego Teatru Lalek na Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Lalek dla Dorosłych. Lalka też Człowiek. Pisze Alicja Rubczak z Nowej Siły Krytycznej.

Piąty dzień festiwalu to dwa spektakle, na które wielu widzów czekało z dużą niecierpliwością - zapowiadane jako bardzo kontrowersyjne przedstawienie "Tutejsi" Teatru Lalek z Grodna oraz "Biegun" Białostockiego Teatru Lalek. Rzeczywiście było na co czekać, choć przy okazji tych spektakli zdarzyło się też kilka wpadek organizacyjnych.

"Tutejsi", to spektakl oparty na niezwykle ważnym tekście jednego z najbardziej znanych białoruskich dramatopisarzy - Janka Kupały. Opowiada o problemach politycznych i narodowych Białorusi lat 20. minionego stulecia. Na tle rewolucji, przewrotów i burd okupantów, w atmosferze walki o tożsamość narodową, poznajemy Nikitę Znosaka - urzędnika, który potrafi dostosować się do każdej władzy i tańczy, tak jak mu inni zagrają, a przy tym dzieje mu się niezmiennie dobrze. Ten komediowy wątek staje się przyczynkiem do pokazania na scenie sporego kawałka historii Białorusi, absurdalności zdarzeń ujawniającej się w perspektywie czasu. Tutejsi to ludzie stąd, żyjący na tej ziemi, bez względu na to, czy nazywa się ich Białą Rusią, Czarną Rusią czy Lićwińcami. Nie brak oczywiście w tej opowieści Polaków, pokazanych razem z ich przywarami i cechami narodowymi. Artyści z grodzieńskiego teatru udowadniają, że obśmiać można wszystko, zwłaszcza głupotę i zakłamania historii. Chcą jednak przede wszystkim mówić o tym, co dla nich ważne - wspólnota, naród, tożsamość.

Spektakl ujęty jest w bardzo ciekawą formę plastyczną - w drewnianej scenografii przypominającej trochę zagrodę, animowane są rzeźbione figury o karykaturalnych twarzach - lalki charakterystyczne dla teatrów ze wschodu Europy. Bogactwo charakterów uchwycone w tych postaciach jest niezwykłe i na długo pozostaje w pamięci. Bardzo ciekawie i zabawnie ukazane są wojska kolejno przetaczające się przez białoruską prowincję - drewniane figurki żołnierzy niemieckich w charakterystycznych hełmach, radzieckich w budionowkach z czerwoną gwiazdą oraz polskich, przedstawionych jako sznur z naciągniętymi biało-czerwonymi flagami, zakończonymi główkami w ułańskich czapkach.

Poza komizmem postaci głównym atutem przedstawienia jest z pewnością komizm słowny, tutaj jednak widz napotyka barierę - skończyły się już czasy, w których każdy Polak mówił po rosyjsku, a przynajmniej ten język rozumiał, a chyba organizatorzy festiwalu o tym zapomnieli. Oczywiście w spektaklu wybrzmiewa białoruski, który z pewnością zna jeszcze mniej osób, ale jednak rosyjski mógłby okazać się przydatny, żeby dotrzeć do wnętrza tego scenicznego świata, który mimo wszystko oparty jest w dużej mierze na tekście. Oczywiście łatwo zorientować się, o czym jest spektakl, bo to również kawał historii Polski, poza tym dramat Kupały znany jest polskiej publiczności, ale jego tłumaczenia na nasz język ojczysty łatwo się nie znajdzie. Zatem jeśli nie zna się białoruskiego, umyka niezwykle ważna część przedstawienia i widz może zatrzymać się tylko na jego warstwie wizualnej, co oczywiście jest satysfakcjonujące, jednak chciałoby się więcej.

"Biegun" Białostockiego Teatru Lalek grany jest po polsku, choć z Grodna do Białegostoku tak blisko. Spektakl to produkcja polsko-litewska, a oparty jest na dotychczas niewystawianej jednoaktówce Vladimira Nabokova, którą specjalnie dla Białostockiego Teatru Lalek przełożyła świetna tłumaczka Irena Lewandowska. Opowieść przywołuje autentyczne wydarzenia z roku 1912, kiedy to brytyjska ekspedycja wyrusza w celu zdobycia bieguna południowego, na który dotychczas nie dotarł jeszcze żaden człowiek. Historia kończy się jednak tragicznie, Brytyjczycy dowodzeni przez Roberta Falcona Scotta docierają na biegun po grupie Norwegów, a w drodze powrotnej umierają z wycieńczenia i zimna. Białostocki "Biegun" koncentruje się na ostatnich chwilach życia czterech zdobywców, ukazując niezwykłe relacje, jakie rodzą się między ludźmi w sytuacjach bez wyjścia. To opowieść o woli życia i powolnym godzeniu się na śmierć, wypełniona oszczędnymi w słowa, ale niezwykle silnymi, świetnie wyreżyserowanych przez Ewę Piotrowską dialogami.

Spektakl oparty jest na bardzo ciekawym założeniu inscenizacyjnym - za białym, podświetlanym podestem zasypanym śniegiem, który przypomina trochę krę, stoją czterej szczelnie opatuleni ubraniem polarnicy. Mężczyźni prawie się nie poruszają, bowiem jak się okazuje, zamieć śnieżna zatrzymała ich w namiocie. Ciekawe operowanie światłem wydobywa z ciemności ich twarze i lekko zarysowuje sylwetki. Chwile, w których wychodzą z namiotu przedstawione są w planie lalkowym - na białej połaci śniegu animowana jest lalka, będąca sobowtórem animatora - postaci polarnika uwięzionego przez zamieć. Tak ukazane są momenty ich odejścia. Umierają bardzo spokojnie, jakby godząc się ze swoim losem. Na scenę spuszczana jest wówczas niewielka, również pokryta śniegiem platforma, animator kładzie na nią lalkę i ta poprzez podciągnięcie platformy do góry zabierana jest ze sceny. W planie aktorskim śmierć polarnika zostaje ukazana poprzez naciągnięcie kaptura na jego twarz. Te bardzo mocne sceny wyznaczają akcenty opowieści, budują jej dramaturgię, umierają bowiem kolejno wszyscy czterej bohaterowie. Najpóźniej odchodzi Scott, prawie do ostatniej chwili zapisujący swój dziennik. Scena ta została ciekawie wyrażona w warstwie wizualnej, obraz wychodzących spod pióra liter rzucony zostaje na zajmujący centralne miejsce sceny podest. To jeden z kilku zabiegów wykorzystania w spektaklu projekcji multimedialnych, które budują również jego klamrę kompozycyjną - przedstawienie otwiera i zamyka wizualizacja bezkresnego lodu bieguna, rzucana na tył sceny ograniczony dwiema płachtami tworzącymi trójkątny ekran. Projekcje Dziugasa Katinasa w bardzo ciekawy sposób wypełniają treścią wizualną spektakl.

"Biegun" jest po prostu świetnym przedstawieniem, wyważenie łączy doskonałe aktorstwo (obsada: Ryszard Doliński, Krzysztof Bitdorf, Jacek Dojlidko, Adam Zieleniecki), piękną i wieloznaczną scenografię (Julija Skuratova), wizualizacje, a nawet maszynerię teatralną. Nie ma w nim jednak przepychu, ale dominuje refleksyjność oraz intelektualność, potęgowana świetnym obrazowaniem. W Warszawie jednak trochę czar tego spektaklu prysł, przynajmniej podczas drugiego spektaklu granego tego dnia. Jego bardzo spójną strukturę rozbiło kilka wpadek technicznych. Wspominana maszyneria teatralna nie do końca zadziałała. W spektaklu opartym na perfekcyjnym wydobywaniu z ciemności postaci i poszczególnych detali scenografii, zdarzały się spore zawahania np. przy opuszczaniu ruchomych detali spod sufitu, które niekiedy były podświetlane nie do punktu. Uwagę widza rozbijały również dźwięki dochodzące z niewygłuszonej sterówki, które w spektaklu operującym ciszą jako środkiem wyrazu czasem okazywały się dominujące. Ciemność widowni rozbijała także niesforna lampa technicznych. Wiem, marudzę, ale tych kilka niedociągnięć, które w Białymstoku się nie zdarzały, odebrało mi możliwość całkowitego zanurzenia się w scenicznym świecie i poczucia druzgocącej siły tego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji