Artykuły

Wielopokoleniowa piramida pogardy

"Szarańcza" w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Paulina Wilk w Rzeczpospolitej.

Premiera "Szarańczy" w Poznaniu. Paweł Szkotak wyreżyserował najnowszy dramat słynnej serbskiej pisarki Biljany Srbljanović. W tej sztuce ludzie nie mówią, plują jadem.

- A pani jest stara i wkrótce umrze! - rzuca rozwścieczona dziewczyna leciwej damie, chcąc ją boleśnie zranić. Udaje się. Podobnie jak innym bohaterom sztuki młodej serbskiej autorki. Jeśli już otwierają usta, to żeby wykpić i zniszczyć.

W pierwszej scenie dialog wygląda tak: on i ona krzyczą do siebie z dwóch krańców sceny. To nie rozmowa, raczej szczekanie. I do finału żadne porozumienie nie nastąpi. Młodzi brzydzą się starych, gardzą nimi z bezinteresownej nienawiści albo dlatego, że przypominają im o istnieniu końca. Starzy przytłaczają młodych, jakby nie mogli wybaczyć, że tamci wciąż mają przed sobą życie. Matka nie umie się powstrzymać - wygarnia córce, że jest niczym, bo porzucił ją mąż. Ojciec traktuje syna jak zero, a sam od lat wykupuje losy na na loterię - niczym zaślepiony głupiec. A młodzi są starzy: wypaleni, zmęczeni. Nie planują, nie pragną. Kręcą się w kółko i polują. Ofiarą geja, z przerażeniem rejestrującego u siebie pierwsze zmarszczki, będzie chory ojciec, który niczego nie słyszy i robi pod siebie.

Reżyser Paweł Szkotak zestawił dwie znamienne sceny: gdy na parterze matka i córka wbijają sobie słowne sztylety, piętro wyżej syn troskliwie myje i ubiera niedołężnego tatę. Ten akt czułości jest tylko uwerturą do apogeum egoizmu: starzec zostanie, jak pies, porzucony przy stacji benzynowej.

Świetna, dwupoziomowa scenografia pomnożyła przestrzeń sceny poznańskiego Teatru Polskiego, dając postaciom więcej pola do dokonywania zbrodni, ale też zamykając je w jednym czasie i wspólnym, wielopiętrowym świecie. Stal, szkło, minimalizm - to dość, byśmy wiedzieli, że znajdujemy się we współczesności.

Zgonów jest tu mniej niż w głośnych "Sytuacjach rodzinnych" tej samej autorki. Tam każda scena kończyła się czyjąś śmiercią. Teraz tragedii nie widać, ale co za różnica - jest wszędzie. Jeśli w umyśle któregoś z bohaterów rodzą się dobre słowa, zamierają na ustach, jeśli cokolwiek łączyło tych ludzi - w pary, w rodziny, społeczeństwo - też jest martwe. Jedyną napędzającą ich siłą jest pazerność. Nie chodzi o chęć posiadania i konsumowania, tylko o apetyt na pogardzanie innymi. Czują go wszyscy: od dziadka po wnuczkę, która każe staruszkowi skakać na skakance i wyzywa od komunistów.

Szkotak uwolnił ten dramat od bałkańskiego kontekstu - tłumaczenie okrucieństwa historią i doświadczeniami wojny to ślepy tor. Przeszłość nie jest przyczyną nienawiści, tylko narzędziem w rękach ludzi, ich śmiercionośnym arsenałem.

Postaci Srbljanović kochać nie umieją, udają tylko obłudnie i ckliwie. Słodki dialog między nienawidzącymi się małżonkami śmieszy jak scena z sitcomu. Wymuszone próby czułości obnażają uczuciowe upośledzenie. Tak zaawansowane, że bohaterowie nie dostrzegają śmierci, gdy naprawdę przychodzi.

Nie ma w tym spektaklu wybijających się kreacji (choć najciekawszy pokoleniowy duet stworzyły córka Barbara Krasińska i matka Małgorzata Peczyńska).

W szarańczy wszystkie osobniki są sobie równe. Ich siłą, tak jak tego spektaklu, jest znakomita gra zespołowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji