Artykuły

Nieśmieszny

Staruszek nie skrywa bolesnej traumy, dawno zapomniał, że chciał być Napoleonem, nie jest herosem sceny czy upokorzonym mścicielem. To absolutnie przeciętny, szary człowiek, ze wszystkimi tego konsekwencjami - o "Śmiesznym staruszku" w reż. Jakuba Porcari w Teatrze Ludowym w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Pozornie banalny, prosty monolog Tadeusza Różewicza liczy sobie już niemal pół wieku. Oglądając jego sceniczną interpretację trudno w to uwierzyć: gdyby nie kilka (zachowanych w krakowskiej inscenizacji) niedzisiejszych słów - jak "milicja" - całość brzmiałaby swojsko i współcześnie. Bo też i polska przeciętność chyba nie zmieniła się tak mocno. Uśrednieni, statystyczni ludzie mają podobne problemy, radości i obawy, jak ci sprzed prawie pięćdziesięciu lat.

Kilka nijakich krzeseł, stół i stolik, na którym stoi stare radio - oto całe wyposażenie pomieszczenia, w którym rozgrywany jest Różewiczowski "Śmieszny staruszek". Do tego na środku sceny, za stołem, tkwi specyficzny rekwizyt - tors żeńskiego manekina wystawowego. Neutralny lokal nie kojarzy się ani z mieszkaniem bohatera (w tej roli Stanisław Berny), ani z salą sądowa, gdzie odbywać by się mogło jego przesłuchanie (monolog miał być w intencji autora mową oskarżonego o bliżej niesprecyzowane zbrodnie mężczyzny). Szybko wyjaśnia się, jaka może być funkcja pomieszczenia: jest ono sceną teatralną. Na znak pojawiającego się tam aktora zmieniają się światła. Stamtąd, nieustannie gadając, świdruje on wzrokiem widzów w pierwszych rzędach. Pomysł jednak nie zostaje rozwinięty, jest zalążkiem, niedopracowanym reżyserskim tropem interpretacyjnym. Właściwie nic z niego nie wynika.

Plastikową atrapę kobiety traktuje Staruszek trochę jak rzeczywistego, milczącego słuchacza, trochę jak fetysz seksualny (w pewnym momencie bohater markuje stosunek z manekinem), trochę jak gościa w nader skromnych progach. Manekin nie ma stałego statusu. Dzięki temu wrażenie niedookreślenia przestrzeni i sytuacji, w jakiej znajduje się Staruszek, jest jeszcze silniejsze.

Cała historia rozpoczyna się recytacją niemal całego poetyckiego dodatku do dramatu - gorączkowej relacji/wizji gwałtownego przyrostu naturalnego. Po tym fragmencie Staruszek rozpoczyna właściwy monolog. Zanim zaś do przemowy dojdzie, mężczyzna wchodzi na scenę z... dolną częścią żeńskiego manekina. Umieszcza nogi wobec tkwiącego wcześniej na scenie torsu tak, by całość imitowała naturalny układ ciała, przynosi leżącą gdzieś osobno dłoń, stawia przed upiornym, zdewastowanym manekinem filiżankę herbaty. To do kukły głównie - choć nie wyłącznie - zwraca się Staruszek. Pojawia się zatem namiastka proponowanego przez Różewicza składu sędziowskiego.

Cały monolog jest wiernym odtworzeniem historii zapisanej w dramacie. Podobnie jak tekst, spektakl nie dopowiada wielu wątków. Nie dowiadujemy się o wszystkich niuansach sprawy z dziewczynkami, nie dostajemy pełnego obrazu rzeczywistości Staruszka - kolekcjonera lalek. Strzępy indywidualnej historii, resztki wydarzeń ważnych dla mężczyzny, ale błahych z punktu widzenia nastawionej na rozwój akcji publiczności, traktowane są jak najwyższej wagi zajścia.

Berny, choć kilkakrotnie zrywa iluzję teatralną i demaskuje teatralność przestrzeni scenicznej, przez większość spektaklu korzysta ze środków aktorstwa psychologicznego. Gra Staruszka tonem serio. Unika jakiegokolwiek komizmu, nie uderza w melodramatyczną nutę. Prezentuje swojską rodzajowość. Zderzany z nią patos, jaki niekiedy się pojawia, zgrzyta szczególnie mocno: demoluje założony obraz bohatera, dodaje mu tragicznego wyrazu, odsyła widza do innej, nieprzystającej konwencji.

Reżyser, Jakub Porcari, wraz ze Stanisławem Bernym postanowili zbudować konkretną postać. Choć jest ona niejasna i trudno coś o niej powiedzieć z całym przekonaniem, zdecydowanie jest jakaś. Tekst Różewicza, który traktuje o zwykłym, dość przeciętnym człowieku, został tak właśnie zinterpretowany. Staruszek nie skrywa bolesnej traumy, dawno zapomniał, że chciał być Napoleonem, nie jest herosem sceny czy upokorzonym mścicielem. To absolutnie przeciętny, szary człowiek, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Być może jedną z tych konsekwencji jest brak wyrazistości postaci, jej rozmywanie się i niekonkretność.

Godzinne przedstawienie nie wdzięczy się do widza, nie ułatwia mu odbioru. Monotonny tekst jest na scenie uatrakcyjniany modulacją głosu aktora czy jego działaniami fizycznymi, nie sprawią one jednak, że przedstawienie stanie się oszałamiającym hitem z wierną publicznością. Może to i dobrze. Kameralność spektaklu czyni go w jakiś sposób ekskluzywnym. I jest metodą na zapewnienie kompletu na widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji