Artykuły

Wciąż aktualna historia

"Antygona w Nowym Jorku" w reż. Zbigniewa Lesienia Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Historia samotnej bezdomnej gromadki z nowojorskiego parku nie zdezaktualizowała się ani o jotę. Takie Pchełki, Sasze, Anity spotkać można wszędzie - i w Warszawie, i w Londynie.

Tym samym najnowsza premiera w Teatrze Dramatycznym - "Antygona w Nowym Jorku" w reż. Zbigniewa Lesienia - nie jest jedynie prezentacją świetnie napisanego, uniwersalnego tekstu Janusza Głowackiego, ale też reakcją na dzisiejsze realia. Polski exodus na Zachód ostatnich lat ma też swoje czarne strony: obok polskich emigrantów świetnie układających sobie życie w Europie Zachodniej są też tacy, którzy spadli na samo dno. Ich właśnie zobaczyć można w losach trójki z "Antygony...".

Ale i bez aktualnego wydźwięku sztuki napisanej kilkanaście lat temu warto ciągle ją wystawiać. Głowacki zapełnił ją mistrzowską galerią postaci, okrasił znakomitymi dialogami. Oto w nowojorskim parku budzi się podskórne marginesowe życie. Spod tekturowej płachty na ławce wstaje Sasza, pięćdziesięcioletni rosyjski Żyd. Z krzaków wychodzi Pchełka, bezdomny z Polski. Z wózkiem wypełnionym marnym dobytkiem nadjeżdża Anita, bezdomna Portorykanka. Docinając sobie, żartując, opowiadają nowiny z dnia. Ktoś wypił za dużo, kogoś zabrała policja. Jakiś John, znajomy bezdomny, umarł. Anita Johna kochała, nie może więc przeżyć, że jego ciało leży gdzieś wśród innych zmarłych NN, pod gołym niebem i czeka na zbiorowy pogrzeb. Namawia Pchełkę i Saszę, by wykradli ciało, bo należy go pochować w osobnym grobie, przecież na to zasłużył...

Nie sama fabuła jest jednak w spektaklu ważna, a świetne portrety i dialogi. W gorzkiej opowieści o samotnych, bezdomnych ludziach, których na co dzień omijamy szerokim łukiem, odbija się polska mentalność, animozje między narodowościami, ludzkie pragnienia: miłości, ciepła, obecności drugiego człowieka. Aktorzy dostają do ręki mistrzowski tekst, pozostaje go tylko nie zepsuć. I nie psują - grają znakomicie, z wyczuciem, balansując między humorem a dramatyzmem. Ich bohaterowie to nie papierowe postaci, a z krwi i kości. Z kłótni, przekomarzań, pijackiego bełkotu, wspomnień o przeszłości, marzeń wyłania się obraz przeraźliwie samotnych ludzi.

Anita (w tej roli gościnnie świetna Ewa Szykulska) - delikatna i ciepła, chyba że ktoś doprowadzi ją do szewskiej pasji; ciągle pragnie się kimś opiekować; pod łachmanami skrywa poczucie godności. To współczesna tragiczna Antygona, dla której celem staje się pochowanie Johna w najbardziej godny sposób, na jaki ją stać.

Sasza (Tadeusz Sokołowski) - artysta, samotnik, filozof, odgrodził się od reszty murem milczenia. Siedzi na ławce i patrzy przed siebie wzrokiem bez wyrazu. Ale gdy już się odezwie, to konkretnie i z puentą.

Pchełka (Krzysztof Ławniczak) - przeciwieństwo Saszy - gadatliwy cwaniaczek z polskiej wsi, megaloman, złodziejaszek bez honoru; antysemita, ale bez swego żydowskiego kompana z ławki - Saszy - nie może żyć.

Jest jeszcze Policjant (Marek Tyszkiewicz), rodzaj narratora - jednoosobowego chóru, którego komentarze spinają spektakl jak klamra.

Wiele tu świetnych scen. Sasza pali papierosa, a Pchełka wije się, by wciągnąć nosem choć odrobinę i żebrze o sztacha. Anita przygotowuje Johna do pogrzebu, stroi go we wstążki - zastygła w żalu próbuje zagadać smutek. Głupkowaty Pchełka, podobnie jak SB, niemogący pojąć, dlaczego ojciec Saszy krył Hieronima Boscha...

A wszystko to w scenografii, która staje się alegorią samotności bohaterów. Suche drzewo, samotna ławka, kosz na śmieci, mrok.

Warto zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji