Artykuły

(Nie)powtarzalność

Spektakl zdaje się być utkany ze stereotypów. Tyle że zamiast charakterystycznych dla kultury latynoskiej oper mydlanych, które są często tłem dla historii przedstawianych przez Almodóvara, na katowickiej scenie pobrzmiewały echa Radia Maryja - o spektaklu "Nie wszystko o mojej matce" w reż. Andrzeja Dopierały w Teatrze Korez w Katowicach pisze Marzena Kotyczka z Nowej Siły Krytycznej.

Otwarty na wszelkie inicjatywy artystyczne katowicki Teatr Korez po raz kolejny przyjął pod swój dach gościnne przedstawienie. Tym razem było to "Nie wszystko o mojej matce" w reżyserii Andrzeja Dopierały z tekstem Nataszy Kielak i muzyką Stanisława Witty. Czy gościnność Korezu przynosi mu chlubę? Tak, a najlepszym tego dowodem jest zadowolenie widza.

Tytuł spektaklu pozornie nawiązuje do filmu Pedro Almodóvara. Przekornie, ponieważ na pierwszy rzut oka niewiele widzimy wspólnego z entuzjastycznym kultem kobiety, jakim emanują filmy hiszpańskiego reżysera. W spektaklu kobiecość jest tłamszona, znajduje się na niższym i niegodnym człowieka poziomie poznania. Jakiego by terminu nie użyć - czy to superego, persona lub po prostu normy moralne, owo uwięzienie prowadzi do eskalacji napięcia między pragnieniem szczęścia a poczuciem obowiązku. Można oczywiście interpretować sztukę Nataszy Kielak jako analizę toksycznych, by użyć tego modnego wciąż słowa, relacji między matką i córką. Można jednak iść krok dalej i odczytać jej uniwersalność - potraktować Matkę i Córkę nie jak dwie osoby o różnych, ścierających się poglądach, ale historię kobiety, która od kontestacji przechodzi do dewocji, bo na realizację jej pragnień nie pozwala ani przysłowiowe "szczęście w miłości" ani kultura, w jakiej żyje. W takim razie "nie" zawarte w tytule sztuki wskazuje nie tylko na przemilczenie, ale także czyni ze sztuki swego rodzaju prequel filmu, a nawet całej twórczości Almodóvara.

Pod względem formalnym również pojawiają się pewne analogie do przywoływanego już kilkukrotnie reżysera filmowego. Spektakl zdaje się być utkany ze stereotypów, typowych motywów. Tyle że zamiast charakterystycznych dla kultury hiszpańskiej i latynoskiej oper mydlanych, które są często tłem dla historii przedstawianych przez Almodóvara ("Kobiety na skraju załamania nerwowego"), na katowickiej scenie pobrzmiewały, właściwe przynajmniej niektórym polskim środowiskom społeczno-kulturowym, echa Radia Maryja. Pisząc o kompilacji, nie sposób pominąć doskonale wrażliwego słuchu Nataszy Kielak, słuchu niezwykle czułego na mowę potoczną, ale równocześnie wyciskającego z niej esencję. Mimo że Kielak kontaminuje tekst przedstawienia ze słyszanych codziennie dialogów, w spektaklu nie pojawia się ani jedna zbędna kwestia. Język jest gładki i dowcipny, ale jednocześnie - jako ekstrakt - obosieczny, bowiem przyciąga swoją atrakcyjnością, żartem, jednak tym samym każe zwrócić uwagę właśnie na formę. Forma ta wszak przybiera postać utartej formułki, co sygnalizuje niebezpieczeństwo skostnienia relacji międzyludzkich - w taki sposób nie porozumiewają się dwie bliskie sobie osoby. Z drugiej strony - język jest martwy i nienastawiony na komunikację niezależnie od pokolenia. Przejście od jednego stylu (Córki) do drugiego (Matki) to tylko kwestia lat. Okazuje się, że bawi nas coś, co jest tragiczne. W tej sytuacji cytowanie Gogolowskiego pytania o przedmiot śmiechu wydaje się już zbędne.

Niczym refren w skali przedstawienia pojawiają się piosenki śpiewane to przez Matkę, to przez Córkę. Stanowią one zaledwie quasi-wgłębienie się w problemy bohaterek, ponieważ są to właśnie piosenki, nie pieśni, nie krzyk samotności. Co więcej, powierzchowność piosenek opiera się na ich sekwencyjności wobec modlitw oraz poprawnym acz nieporuszającym wykonaniu. Element, który przedstawienie czyni znośnym dla przeciętnego widza, wybrednemu, jeśli go nie zrazi, każe się zastanowić: po co go wprowadzono? Czy scenarzystka lub reżyser chcieli zaledwie prześlizgnąć się po problemie? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, skoro nawet Matka Boska (Katarzyna Waksmundzka) milczy i jedynie przygrywa do żalów Matki i Córki na wiolonczeli.

A prze-milczenie bywa częstokroć o wiele bardziej wymowne.

Sam żywy obraz Matki Boskiej odstaje nieco od reszty scenografii, burząc ascetyczny porządek skromnego mieszkania. Matka Boga ukrzyżowana na tle promieni jest kolejnym ukłonem w stronę Almodóvara. Cały spektakl utkany jest najrozmaitszych motywów, kryptocytatów i gry stereotypami, największą zasługą reżysera jest zszycie ich w efektowny sposób. Niemałą rolę w efekcie końcowym odegrały aktorki: Ewa Leśniak i Anna Kadulska. Chociaż teksty Nataszy Kielak są żywe same w sobie, to dzięki znakomitym aktorskim kreacjom nabierają kolorytu.

Po co jednak chodzić do teatru na coś, co słyszymy i widzimy w codziennych sytuacjach? Ponieważ tylko dystans pozwala nam się zastanowić nad czymś, co uznajemy za oczywiste. Wtedy powtarzalność zmienia się w niepowtarzalność, niepowtarzalność refleksji i doświadczenia widza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji