Artykuły

Dramat wolności i świadomości okrutnej

EGZYSTENCJALIZM staje się w Polsce roku 1957 modny. Ciągle ktoś deklaruje zaintereso­wanie i sy mpatię dla tego kierunku, staje pod czarnym sztandarem Trwogi, stara się za­razić Rozpaczą tych nielicznych optymistów, jacy nam pozostali. Ale prawdę mówiąc mało kto po­trafi powiedzieć, na czym właści­wie polega filozofia Sartre'a. Bo i skąd? Książek, choćby podstawo­wych, nie znajdzie nawet w wy­specjalizowanych bibliotekach hu­manistycznych. Do niedawna człek zainteresowany ruchem filozoficz­nym mógł się na temat egzystencjalizmu dowiedzieć tyle, że to "schyłkowy subiektywno-idealistyczny prąd filozoficzny epoki impe­rializmu, którego zasadniczym ce­lem jest demoralizowanie świado­mości społecznej, zwalczanie re­wolucyjnych organizacji proleta­riatu" - tak bowiem czytamy w pewnym słowniku, który nie ma żadnej szansy, by stać się tym, czym dla XVIII wieku stał się Słownik Bayle'a. Obecnie można znaleźć już coś nie coś do czytania, ale mimo to znam we Wrocławiu tylko jednego człowieka, który na­prawdę przestudiował i uznał za swoją filozofię Kierkegarda - Heideggera - Sartre'a. Nic dziwnego, jest to doktryna trudna, zawiła i sformułowana dość niejasno.

Jednak nie naigrawajmy się zbyt­nio z nowych zwolenników egzystencjalizmu. Nie pierwszy to raz filozofia przekroczyła opłotki zawodowstwa, zafrapowala umysły i narzuciła problematykę i nastrój dyskusjom intelektualnym i roz­mowom kawiarnianym. Doktryna Sartre'a przeniknęła tym łatwiej, że jej twórca wypowiadał się nie tylko w profesorskich dysertacjach lecz także w powieściach i dra­matach adresowanych do kręgu znacznie szerszego niż zamknięta w sobie giełda filozofów - fachow­ców.

Długo by mówić o przyczynach obserwowanego dziś zainteresowa­nia inteligencji polskiej egzysten-cjalizmem. Spośród licznych wymieńmy tylko dość powszechne zniechęcenie do marksizmu zwul­garyzowanego przez różne "krót­kie kursy" i "słowniki filozoficz­ne", ogromne rozczarowanie prak­tyką społeczną doby minionej, któ­ra narzucała uniformizację sposobu myślenia, dehumanizację kultury, stłamszenie indywidualności, mono­pol jednej oficjalnej doktryny fi­lozoficznej.

Na sztukę Sartre'a inaczej spoj­rzy filozof - zawodowiec, a inaczej każdy inny śmiertelnik. Pierwszy szuka tam refleksów doktryny, drugi refleksów własnego niepoko­ju. Bardziej interesujące wydaje mi się to drugie; wprowadzone do ruchu umysłowego przez Sartre'a myśli i problemy żyją życiem nie­zależnym od kwalifikacji teoretycz­nych.

Odnosi się to również do "Niepogrzebanych". Napisana tuż po wojnie sztuka naładowana jest znanym nam zbyt dobrze dramatem lu­dzi postawionych twarzą w twarz ze śmiercią, szukających sensu własnego życia i własnej śmierci. Uwięzieni partzanci znajdują się jeszcze po stronie życia, ale wie­dzą, że nic już nie ocali ich od zagłady. Są samotni, wyzwoleni już z tyranii pojęć moralnych i mitów obowiązujących w społeczeń­stwie, nie mają dla nich znaczenia ani cele walki, którą toczyli do chwili uwięzienia, ani hasła, ani więzy rodzinne, społeczne, naro­dowe. Znajdują się "na granicy siebie samych". Ale i tu pozostają wolni: mogą do ostatka "ratować własną śmierć". W czasie tortur poprzedzających rozstrzelanie mo­gą wybierać między wiernością a zdradą, mogą zaprzeczyć swemu życiu, przekreślić wartość swojej dawnej odwagi, miłości i solidarności. Wszyscy mają coś do prze­zwyciężenia: Sorbier - słabość swego ciała, Franek - strach, Hen­ryk - wątpliwości i rozterkę su­mienia. Każdy z nich jest odpo­wiedzialny tylko przed sobą i sam jest swoim sędzią. Ciężaru istnie­nia nie dzieli jednostka z nikim, znikąd nie otrzyma pomocy, nie uzyska usprawiedliwienia.

Partyzanci poddani są próbie cierpienia fizycznego, spotęgowa­nego jeszcze świadomością, że tor­tury nie są etapem na drodze ku życiu, lecz ku śmierci. Tu dopiero okazuje się, kto kim jest w isto­cie, i sprawdza się, czy dokonane­mu dawniej wyborowi towarzyszy­ła świadomość jego ostatecznych konsekwencji. Sorbier, Henryk, Lucyna i Canoris wytrzymują pró­bę i pozostają wierni sobie. Fra­nek załamuje się; nie ma czemu pozostać wierny, bo jego czynom nie towarzyszyła świadomość wszystkich konsekwencji obranej drogi; rządzi nim zwierzęcy strach, nie ma w sobie oparcia, by go przezwyciężyć.

Również torturujący więźniów żandarmi czują się skazani; i ni­mi rządzi strach: Żaden z nich ani nie działał, ani nie działa z pobu­dek ideowych - choćby negatyw­nych. Służbę dla Petaina wybrali zapewne bez świadomości skutków takiego wyboru. Clocheta pcha do żandarmskiej roboty sadyzm, Pellerina kompleks niższości; Landrien jest po prostu nihilistą bez prze­konań, działa na oślep. Wszyscy oni przezwyciężają strach okru­cieństwem wobec więźniów i morderstwem.

Pojedynek ze skazanymi wyczer­puje ich niemal tak samo jak ich ofiary. Żandarmi godni są potę­pienia ze stanowiska narodowego, społecznego i ludzkiego, ze strony bojowników maquis, antyfaszystów i wszystkich uczciwych ludzi. Ala sami wobec siebie są niewinni: działają ślepo, nie mogą dokonać wyboru, bo czynom ich nie towa­rzyszy świadomość. Są to chłostane strachem zwierzęta.

Osobną pozycję dramatu stano­wi Jan. Nie jest on w dramacie tylko po to, by nadać sens i wagę decyzjom towarzyszy. Jan to je­dyna w tej sztuce postać, która znajduje się jeszcze poza kręgiem piekła ostatecznej próby, poza strachem; on ma jeszcze przyszłość i dlatego jest obcy; każde jego słowo, słowo człowieka, który bę­dzie żył, to dysonans i naiwność. Dla Jana ojczyzna, społeczeństwo, partia, rodzina - to jeszcze poję­cia realne, podczas gdy dla pozo­stałych skazańców realne są tyl­ko strach, męka, okrutna wolność ostatecznego wyboru oraz świado­mość odpowiedzialności wobec sie­bie samych.

Strzały, od których przy końcu sztuki giną Lucyna, Henryk i Ca­noris, oznaczają bezsens historii, która jest niemoralna, ale w sztu­ce mają jeszcze inne znaczenie. W ,,Niepogrzebanych" nie chodzi o moralizowanie, pouczanie, pocie­szanie, łudzenie nadzieją, że prawi i rozumni zwyciężą. Rozstrzelani odnieśli zwycięstwo, ponieważ po­zostali wierni sobie, ale to zwy­cięstwo nie ma żadnego znaczenia dla kogokolwiek prócz nich samych, samotnych i zamkniętych w swym istnieniu. Strzały przekreśliły tyl­ko złudzenia Canorisa sądzącego, iż dla jednostki istnieć może zwy­cięstwo ważniejsze niż to, którego polem jest świadomość indywidual­na. W sztuce Sartre'a nie ma pro­blematyki bohaterstwa, patriotyz­mu, dobra i zła, słuszności lub nie­słuszności, nie ma miejsca na ocenę czynów ludzkich ani na morał. Jej tematem jest piekło świadomości i dramat wolności.

"Niepogrzebani" to sztuka fra­pująca pod względem intelektual­nym, ale niezbyt efektowna pod względem dramaturgicznym. Utrzymana jest w konwencji reali­stycznej, nie zaskakuje efektownymi chwytami teatralnymi, nie po­siada dynamiki zewnętrznej. W żadnym razie nie nadaje się na kanwę dla wybujałego konceptua­lizmu reżyserskiego. Główna jej wartość mieści się w materiale dyskursywnym, prowokacji intelek­tualnej, propozycjach filozoficznych. Teatr ma do dodania coś bardzo ważnego: ucieleśnia lotne słowo, nadaje mu walor czegoś żywego i stwarza klimat pomagający zawar­tej w sztuce myśli wstrząsnąć umysłem i sumieniem widza.

O "Niepogrzebanych" w reżyse­rii Zygmunta Hübnera nie można powiedzieć, że był to spektakl "świetny", "wspaniały", lub coś w tym rodzaju. Zespół Teatru "Wybrzeże" dał przedstawienie mocne, trafnie pomyślane i w ostatecznym rezultacie wstrząsające.

"Niepogrzebanych" można bardzo łatwo zepsuć. Wystarczy przerzucić akcent z dyskursywności na eks­presję, wystarczy nacisnąć pedał, kazać aktorom przeżywać, poka­zywać bebechy, lub wprowadzić do spektaklu choćby minimalną daw­kę sentymentalizmu, wystarczy do­szukać się w sztuce elementów tragedii (nie ma ich tam ani tro­chę) - a Sartre'a diabli wezmą.

Hübner nakazał sobie i zespoło­wi surową ascezę. Wygasił wszel­kie jaskrawe efekty i afekty. Sta­rannie usunął ze sceny to wszyst­ko, co mogłoby się wydać ładne, bawiące oko, przyjemne. Aktorzy grają bez charakteryzacji. Na przedstawieniach w Sopocie nie robi się przerw, ludzie siedzą w ciemnej sali i wychodzą z teatru jak Sorbier z przesłuchania. Wy­chodzą zresztą i w czasie spekta­klu. Po premierze sopockiej na sali rozległy się krótkie, jakby nieśmiałe i zaraz urwane oklaski; publiczność wyczuła, że oklaski po tej sztuce to nieporozumienie. Ma to swój głęboki sens.

Podobną ascezę narzucił sobie również scenograf (Janusz Adam Krassowski). Zbudował on dwa wnętrza - proste, szare, przykre, bez odrobiny efekciarstwa, popisy­wania się, kokieterii. Właśnie tak, jak należało. Te same określenia: proste, szare, cierpkie, bez popi­sywania się i kokieterii - odnoszą się do aktorstwa. Ze sceny w cza­sie dysput skazanych partyzantów wiało zimno i gorączka, niepokój i beznadziejność. Żandarmi grali tłumiony strach, hałaśliwą pustkę, smutne zbydlęcenie. Nie będę wykonawców obdarzał recfenzenckimi grosikami i laurkami - dość powiedzieć, że stali się współtwórcami spektaklu ważnego, w pełni udanego i ani trochę nie banalnego. Będzie to spektakl tak właśnie pamiętny. Styl surowej ascezy środków wy­daje się propozycją godną prze­myślenia, szczególnie dziś. Propo­zycja Hübnera ma walor polemiki z nieprzytomnym niekiedy eksperymentatorstwem.

Sartre uważa swój egzystencjalizm za ideologię działającą w obrębie marksizmu. Misję swej fi­lozofii widzi w podjęciu problema­tyki człowieka, jego świadomości i jego losu; od tej problematyki marksizm epoki stalinowskiej od­wrócił się zakładając, że jednost­ka mieści się w całości i bez resz­ty w społeczeństwie i nie ma znaczenia poza zbiorowością. "Jed­nostka zerem, jednostka bzdurą" - ten wiersz Majakowskiego skando­wano w lubością w okresie ostat­nich dziesięciu lat. Po potępieniu Kultu Jednostki następuje wresz­cie rehabilitacja jednostki, która bierze odwet za lata pogardy i terroru sprawowanego przez rzeczników abstrakcyjnej i odczłowieczonej społeczności.

Sartre przypomina, że świado­mość jednostkowa nie mieści się w świadomości społecznej, że po­jęcie wolności indywidualnej nie pokrywa się z pojęciem wolności społecznej czy narodowej, że dra­mat człowieka wtrąconego w ży­cie nie jest identyczny z drama­tem historii ani się w nim nie zawiera.

Już to wystarczy, by zrozumieć dlaczego egzystencjalizm zaintere­sował inteligencję i stał się filo­zofią atrakcyjną właśnie w roku 1957.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji