Artykuły

Spieszmy się kochać

"Plaża" w reż. Rudolfa Zioły w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Bożena Szal-Truszkowska w Ziemi Kaliskiej.

W ubiegłym tygodniu na małej scenie Teatru Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu odbyła się premiera sztuki Petera Asmunssena "Plaża" .

Bohaterowie "Plaży", to zwykli ludzie, niczym szczególnym się nie wyróżniający. Ani bogaci, ani biedni. Ani ludzie sukcesu, ani życiowi nieudacznicy. Nie specjalnie inteligentni, ale też nie prymitywni. Już nie młodzi, ale jeszcze nie starzy. Ani piękni, ani brzydcy... Ot, po prostu uosobienie przeciętności, szarzyzny i nudy.

Takie pary małżeńskie, jak w tej sztuce, spotkamy niemal na każdym kroku. Dawno mają za sobą miłosne porywy, a trwają razem z przyzwyczajenia, wygody lub strachu przed samotnością. Wszystko, co mieli sobie do powiedzenia, wielokrotnie już powiedzieli albo raczej wykrzyczeli. Znają swoje charaktery, zainteresowania, czy fobie, które niegdyś wydawały się fascynujące, ale teraz są już tylko miałkie.

A skoro nie ma o czym mówić, kłócą się o nic nie znaczące detale. Rozczarowani, zmęczeni sobą nawzajem, próbują zagłuszać nieznośną pustkę np. muzyką sączą się z radia albo reklamami z telewizora. Instynktownie szukają towarzystwa innych ludzi, naiwnie wierząc, że odnajdą smak życia w przypadkowych romansach. Taką właśnie sytuację oglądamy na kaliskiej scenie, gdzie w nadmorskim hotelu spotykają się dwie pary małżeńskie. Reżyser pozwala nam obserwować ich, niczym zwierzątka w klatce czy bakterie pod mikroskopem, jak zbliżają się do siebie i oddalają, jak zmieniają się w wyniku tych relacji i jakim metamorfozom ulegają wraz z upływem czasu.

Cały spektakl składa się z czterech takich wakacyjnych spotkań, a każde kolejne pokazuje coraz głębszy etap destrukcji, jaką fundują sobie najbliżsi ludzie. Ale świadomość tego faktu dociera do nich mozolnie. A prawda o tym, co tak naprawdę liczy się w życiu, objawia się dopiero wówczas, gdy ogarnia ich cień śmierci.

"Plaża" to spektakl typowo aktorski. Cała scenografia to zaledwie kilka sprzętów imitujących hotelowe wnętrza, plaża to trochę piasku rozsypanego po prosceniu, a morza w ogóle nie ma. Wszystko, co ważne dzieje się tu między ludźmi. I każdy nawet pozornie przypadkowy gest (jak na przykład otwieranie czy zamykanie drzwi) ma tutaj swoje znaczenie. Aktorzy jednak grają tak, jakby nie chcieli powiedzieć wszystkiego do końca. Nie wiem czy to zasługa tekstu Asmussena, czy może raczej reżysera, ale właśnie te "niedopowiedzenia" czynią kaliski spektakl tak fascynującym. Resztę, całą tę wieloznaczną prawdę musimy sobie dopowiedzieć sami.

Kaliscy aktorzy zresztą znakomicie odnaleźli się w tej konwencji. Dobrze znana kaliskiej widowni, Małgorzata Kałędkiewicz w roli Sane bardzo przekonywająco zagrała kobietę, świadomą swych niespełnionych pragnień, która pomału starzeje się i dojrzewa do prawdziwych uczuć. Michał Wierzbicki, który rok temu powrócił na stałe do Kalisza, rolę Vernera może także zaliczyć do swych bardziej udanych kreacji - jego niema rozpacz w finale sztuki na długo pozostaje w pamięci. Miłą niespodziankę sprawiło też dwoje młodych aktorów, którzy niedawno zasilili nasz zespół. Katarzyna Kilar stworzyła naprawdę przejmującą postać Benedikte - neurotycznej, rozdygotanej dziewczyny, chorobliwie spragnionej miłości i czułości. A Michał Grzybowski( syn kaliskich aktorów) wreszcie udowodnił, że niedaleko pada jabłko... Jego Jan to typ wiecznego chłopca, który lubi nurkować i zbierać bursztyny, ale też potrafi z pokorą znosić zrządzenia losu.

Zdaje się, że reżyser spektaklu Rudolf Zioło solidnie popracował z aktorami. Na odrobinę reżyserskiego szaleństwa pozwolił sobie dopiero w finale spektaklu, kiedy to niespodziewanie odsłoniło się wielkie okno za sceną, ukazując nocny pejzaż miasta i uświadamiając nam, że pod tamtymi dachami też mogą kryć się podobne tragedie. A jednocześnie całą widownię wypełnił narastający szum morza. Jeśli symbolem pustego życia miała być martwa plaża, morze mogło być tylko krokiem ku śmierci. Morze, które - jak twierdzi właściciel hotelu pomału pochłania ląd i trudno je powstrzymać.

I wtedy przybłąkała mi się do głowy piękna, acz mocno już nadużywana, fraza księdza Jana Twardowskiego: "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą...".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji