Muzyka prosto z aorty
- Klezmerzy nie tylko grają, ale opowiadają. To wielka sztuka, opowiedzieć muzyką swoje radości i swoje smutki. Tych ostatnich tak wiele doświadczył naród żydowski, więc muzyka klezmerska jest nostalgiczna. I taki też jest "Skrzypek na dachu" - mówi LEOPOLD KOZŁOWSKI. Klezmer, konsultant muzyczny wrocławskiej realizacji.
Leopold Kozłowski, konsultant muzyczny superwidowiska Opery Wrocławskiej "Skrzypek na dachu", w rozmowiez Małgorzatą Matuszewską mówi, czym jest prawdziwa klezmerska muzyka grana w dawnych żydowskich miasteczkach
Skąd Pan wyniósł muzykę, którą nosi Pan w duszy?
- Z Galicji. Urodziłem się przecież w Przemyślanach koło Lwowa, blisko takich miejsc, jak Anatewka.
Pana dziadek też był klezmerem - osobą grająca muzykę żydowską?
- Mój dziadek Pejsach Brandwein był ojcem dwunastu synów. Razem tworzyli jedną wielką kapelę. I wszystko grali, nie tylko tradycyjną muzykę żydowską, ale Mozarta, Beethovena. Tylko że wszystkiemu nadawali żydowską nutę. Po śmierci dziadka kapelę prowadził mój ojciec, a koncerty i próby obowiązkowo były w naszym domu. Od kołyski byłem karmiony tą muzyką. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że moją muzykę wyssałem z mlekiem matki.
Przemyślany były typową na tamte czasy wsią, w której mieszkały różne nacje?
- Tak. Obok siebie żyli Żydzi, Polacy, Ukraińcy, Cyganie. Powiedziałbym na to miasteczko: sztetł, w którym ludzie żyli w harmonii.
Odwiedza Pan je teraz?
- Na tych ziemiach zginęła moja rodzina. W lesie rozstrzelano ojca, w drugim lesie zaszlachtowano nożami mojego brata. W obozie zastrzelili mi matkę. Wszyscy zginęli w czasie wojny. Jeżdżę tam co dwa lata, jak tylko mogę, zapalić znicze ku ich pamięci.
Ta harmonia, o której Pan mówi, przypomina Anatewkę z musicalu. Razem muzykowaliście podczas różnych świąt?
- Kolędowaliśmy na Boże Narodzenie, śpiewaliśmy chasydzkie pieśni w nasze żydowskie święta. Do mnie wszyscy musieli się dostroić, bo mały byłem i wszystko było w tonacji d-moll. Ta muzyka rozbrzmiewała na bar micwach, żydowskich weselach, balach policjantów, pocztowców. Graliśmy bardzo często.
A potem skończył Pan lwowskie konserwatorium w klasie fortepianu, w Krakowie studiował Pan dyrygenturę.
- Naukę we Lwowie skończyłem w 1941 roku, już była wojna. I zaczęły się wielkie tragedie. Noszę je w sobie do dzisiaj. I to wszystko, co przeżyłem, jest w mojej muzyce.
O muzyce klezmerskiej mówi się, że nie jest tylko grana z nut. Jest czymś więcej?
- Klezmerzy nie tylko grają, ale opowiadają. To wielka sztuka, opowiedzieć muzyką swoje radości i swoje smutki. Tych ostatnich tak wiele doświadczył naród żydowski, więc muzyka klezmerska jest nostalgiczna. I taki też jest "Skrzypek na dachu".
Lubi Pan "Skrzypka"?
- Dwa razy pracowałem przy przedstawieniach we Wrocławiu, z niezastąpioną Ewą Michnik. Moje opracowania muzyczne były też w Teatrze Wielkim, w Krakowie, w Chorzowie. Zbierze się chyba ze sześć razy. "Skrzypka" uwielbiam.
Za co?
- Za prawdę. Za to, że jest w nim muzyka serc. Piosenka "Anatewka" jest mi szczególnie bliska. Niezwykle piękne i prawdziwe są słowa: "To, co na zawsze już odchodzi, chroni się w pieśni rzewny ton".
Jak to się stało, że nie tylko był Pan konsultantem muzyki obozowej i getta w "Liście Schindlera", ale też wystąpił Pan w filmie w roli Inwestora?
- Steven Spielberg zobaczył mnie i zaproponował, żebym zagrał. Oponowałem, bo przecież nie jestem aktorem. A on powiedział mi: "Ale ty przeżyłeś to wszystko, nie potrzebuję żadnego aktora. Bądź sobą". Zagrałem rolę, którą przeżyłem naprawdę.
To musiało być bardzo trudne.
- Było. Spielberg mnie nie reżyserował. Kiedy zapytałem, co mam robić, odpowiedział mi tylko "bądź sobą".
Co Pan wniósł do "Skrzypka na dachu" od siebie?
- Musical powstał w Ameryce. Trzeba było wprowadzić kapelę klezmerską, żeby to nie było klasyczne granie. Niektórych rzeczy nie można ująć w nutowym zapisie, ale trzeba pokazać, jak muzycy mają je zagrać. Żeby to była prawdziwa klezmerska kapela, a nie kilkoro muzyków grających klezmerską muzykę. Chodziło o to, żeby w tej muzyce pojawiła się Galicja. Takie dźwięki, jakie grano w szabas, na bar micwach, weselach. Żeby był w tym duch.
"Skrzypka" grają i śpiewają nie Żydzi, a ten musical jest wyjątkowo poruszający, także dzięki wrażliwości artystów. Klezmerami też nie zawsze są Żydzi. Wrażliwość zależy od narodowości? Na krakowskim Kazimierzu, który stał się moimi Przemyślanami, bywam prawie codziennie. W "Domu Klezmera", moim drugim domu, spotykam klezmerów z Ameryki, Niemiec i innych krajów Europy. Większość z nich nie ma żydowskich korzeni, a przychodzą po moje błogosławieństwo i chcą żyć tą muzyką. Wrażliwość, nie tylko na muzykę, zależy od bycia człowiekiem. Muzyka klezmerska jest muzyką serca. Ona wychodzi prosto z aorty.