Artykuły

Pretensje do świata "made by Klata"

"Witaj/Żegnaj" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim w Bydgoszczy na Festiwalu Prapremier. Piszą (MKJ, BOG) w Gazecie Pomorskiej.

Czy Jan Klata tegoroczny Festiwal Prapremier w Bydgoszczy wygra - tego nie wiadomo. Ale na pewno klatę po honory wypinać może. Jego spektakl "Witaj/Żegnaj" był wartki, sprawny, znakomicie zagrany i miał przesłanie.

Porwał się Klata z przysłowiową motyką na słońce. Od razu bowiem było wiadomo, że nie da się żywcem przenieść na polski grunt pomysłu Susan Lori-Parks, która napisała 365 sztuk na każdy dzień roku. A chciała w nich ukazać rodzinne zdjęcie świata, ze wszystkimi jego ułomnościami.

Zamiast dwunastu - dwie z hakiem

Jan Klata musiał dokonać skrótu. Pierwsza przymiarka zapowiadała spektakl dwunastogodzinny, potem - o połowę krótszy, na generalnej próbie wyglądało to już tylko na trzy godziny, a w końcu - wyszły dwie godziny z dużym hakiem. I o ten hak w końcu można się trochę spierać. Bo w istocie rodzi się wątpliwość czy po to, by uzmysłowić prawdę tak oczywistą, że żyjemy w wielkim kulturowym śmietnisku, że tempo tego życia jest zawrotne, no i że często - choć niby mówimy to samo - nie potrafimy się ze sobą dogadać - trzeba aż blisko trzy godziny spędzić w teatrze? Jeśli o mnie idzie, to szybciej zaczęła się niepokoić w siedzisku tylna część ciała niż rozkojarzać głowa. Ale to właśnie poczytuję za sukces reżysera, a nade wszystko znakomitego zespołu aktorów. Nie wyróżniam nikogo, ale nie dlatego, że nie chcę komuś zrobić przykrości nie wymieniając nazwiska. Cała jedenastka była świetna i na-. pracowała się na tę dobrą "notkę". A napracowała się naprawdę, gdyż w premierowym spektaklu zmieściło się ledwie niespełna 90 scen, a przygotowanych i "ogranych" aktorzy mieli sporo więcej. Reszta -z karuzeli życia wypadła.

Nie dali się pożreć!

- Czy z tego co wyszło na spektaklu jest pan zadowolony? - zapytałem Jana Klatę w chwilę po tym, gdy umilkły popremierowe oklaski.

- Jestem. Cieszę się, że aktorzy nie dali się pożreć premierowej presji - mówi Jan Klata. - Bawili się tym, co przygotowali. A znaleźli w tych przygotowaniach dużo zawodowej satysfakcji. To naprawdę dobry zespół, z którym i mnie się znakomicie pracowało. No i chyba ta praca nie poszła na marne, bo publiczność świetnie odczytywała nasze pomysły, rozumiała tekst i podteksty. A kilka razy nawet nas zaskoczyła. To nie będzie żadna kurtuazja, jeśli powiem, że na pewno jest to jedna z najlepszych festiwalowych publiczności w Polsce.

Publiczność po spektaklu klaskała długo. Część z tych oklasków przeznaczona też była dla ekipy technicznej, która podczas przedstawienia za kulisami naprawdę musiała dokonywać cudów, by nie dać się zaskoczyć i nie wypaść z tempa gry (trzeba było wepchnąć szpanerską mazdę ze dwa razy, zdejmować i rozwijać trawę, dopilnować, by się aktor nie pomylił lub zwyczajnie zdążył wrzucić na siebie odpowiedni strój). Napracował się tu setnie Maćko Prusak. Bo to on odpowiadał za ruch sceniczny, a ten był imponujący.

Foliowe śmieci i śmieszne dialogi

Całość wyszła przednio i choć z pierwotnego projektu Susan Lori-Park wypadło kilkadziesiąt sztuk, to z tych co zostały Klata skleił wartką historię.

Zaskoczył przede wszystkim drobiazgami, które dodały spektaklowi tzw. smaczku. Na myśli mam spadające zza kurtyny woreczki foliowe. Na początku może drażniły widzów, ale pod koniec spektaklu wiadomo już było, że dzięki nim reżyser podkreślił przesłanie sztuki - życie to śmietnik, który sami jeszcze zapełniamy codziennymi banałami.

To nie koniec. Scenografię obrotowej sceny uzupełniały porozrzucane plastikowe butelki i rozstawione po jej bokach dwa wyświetlacze. Na pierwszym - widza atakowały nazwy światowych metropolii z danymi dotyczącymi temperatur i średnich opadów, a na drugim nazwy legend rocka z ich największymi przebojami, które nadal uchodzą za "kultowe".

Świetne były też dialogi zlepionych przez Klatę sztuk. Kilka, jeśli nawet nie kilkanaście, wręcz porwało widzów, którzy potrafili śmiać się z samych siebie. Przednia była na przykład scena kopania dołu, pieśń o hodowcy świń czy rozmowa dwóch sąsiadek, zakończona rękoczynami w wykonaniu żony poskramiającej "upierdliwego" męża.

Niespotykany był też pomysł z wprowadzeniem na scenę prawdziwego samochodu. Był rekwizytem w scenach prezentujących "prozę życia łysych z bloku obok".

Zabrakło "kopa" na koniec?

Bez dwóch zdań i reżyserowi, i aktorom udało się przedstawić widzom wszystkie negatywne aspekty współczesnego życia - od obłudy, przez chamstwo i ignorancję, po kompleksy oraz małostkowość mieszkańców współczesnego świata. Całości brakuje moim zdaniem tylko mocnego zakończenia, dzięki któremu widz po wyjściu z teatru chciałby natychmiast zrobić coś dla zmiany szarej i zaśmieconej rzeczywistości.

A tak - pozostaje mu tylko świadomość popełnianych grzechów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji