Artykuły

Brecht podrasowany

- Czerpanie z doraźności nie umniejsza roli teatru. Teatr powinien być doraźny, z tego czasu. Nie obraża mnie ten epitet, podobnie jak słowo "publicystyczny". Jednym z moich ulubionych gatunków jest reportaż. Dobrze napisany reportaż jest literaturą. Tak samo teatr publicystyczny może być sztuką - mówił PAWEŁ DEMIRSKI, przed premierą "Opery gospodarczej..." w opolskim teatrze.

Rozmowa z PAWŁEM DEMIRSKIM, dramaturgiem, autorem "Opery gospodarczej dla ładnych pań i zamożnych panów"

W niedzielę w Teatrze Kochanowskiego odbędzie się prapremiera pańskiej sztuki napisanej specjalnie dla naszych aktorów. Jak do tego doszło?

- Z pomysłem przepisania "Opery za trzy grosze" Brechta nosiłem się dosyć długo. Kiedyś byliśmy z Moniką Strzępką, reżyserem i naszym kompozytorem Janem Suświłłą na "Operze" we Wrocławiu. Przedstawienie było dobrze zrobione, ale uderzyło nas to, że z takiego buntowniczego, rewolucyjnego utworu powstał rodzaj delikatnej śpiewogry, stricte rozrywkowej. Przepiękne songi Weilla z bardzo mocnymi tekstami Brechta stały się zwykłymi przebojowymi pioseneczkami, chętnie oklaskiwanymi. Byliśmy tuż po przepisaniu "Dziadów" Mickiewicza i uznaliśmy, że "Operze" Brechta trzeba nadać pazur, przywrócić jej ostrość i dużą dawkę potencjału krytycznego. Idea była gotowa i kiedy Tomasz Konina zamówił u mnie tekst, wystarczyło napisać role pod konkretnych aktorów.

Mówi pan: przepisałem Brechta, Mickiewicza. To znaczy, że pisze pan wariacje na temat klasyków?

- W Europie to jest bardzo rozpowszechnione i popularne, ale w Polsce tylko ja z Moniką Strzępką tym się zajmujemy. Przyglądamy się klasycznemu tekstowi i zastanawiamy się, co się zmieniło od momentu, gdy został on napisany i co już w nim nie działa. Gdzie w strukturę tekstu kanonicznego i w elementy świata przedstawionego wpuścić współczesność, żeby to było o tym samym co kiedyś. Uważamy, że w ten sposób można osiągnąć pewien uniwersalizm dawnych tekstów. Oczywiście robimy to także po to, by powiedzieć coś o świecie, o Polsce.

O pana sztukach jest głośno m.in. dlatego, że obficie posługuje się pan wulgaryzmami. Dlaczego?

- To dla mnie strasznie drażliwe pytanie. Po prostu to jest mój środek wyrazu, z tego też robi się jakaś poezja Warto rozmawiać, o czym jest spektakl, a nie liczyć, ile razy padło słowo na "k". Gdybym robił przedstawienia o środowisku, w którym się nie przeklina to tego by nie było. Ale gdy piszę o ulicy, to język musi być przesycony ulicą i agresją.

Z pokazywanego w Opolu podczas ostatnich Konfrontacji przedstawienia "Był sobie Polak Polak Polak i diabeł", gdzie wulgaryzmy płynęły wartkim strumieniem, wyszło sporo widzów. Ludzie nie łapią pańskiej konwencji?

- Ci, którzy łapią, zostają. To kwestia pewnego wyrobienia Nie wytrzymują ci, którzy mówią: przecież to jest teatr, czyli że nie wypada A ja wcale nie uważam, że nie wypada Zresztą to nie jest nic złego, gdy widz oburzony wychodzi z teatru. Z premiery "Beczki prochu" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku wyszła połowa widzów. To robiło wrażenie, gdy krzesełka trzaskały jedno za drugim. Kiedy widz wychodzi, to znaczy, że zderzyły się jakieś dwa rodzaje estetyki i coś działa

Pana sztuki żywią się naszymi wadami narodowymi, polskimi aferami, absurdami. Studiował pan dziennikarstwo i widać w tych dramatach właśnie dziennikarską pasję.

- Kiedyś chciałem być reporterem wojennym, ale wciągnął mnie teatr. Moją pierwszą poważną pracą w Gdańsku był Szybki Teatr Miejski - to był cykl spektakli dokumentalnych opartych na wywiadach, materiałach opisujących konkretną rzeczywistość. Tak powstało "Padnij!" - o żonach polskich żołnierzy w Iraku -czy "Kiedy przyjdą podpalić twój dom, to się nie zdziw" - o słynnym wypadku w łódzkiej fabryce Indesit, a także "Wałęsa". Bycie blisko rzeczywistości, czerpanie z niej determinuje moje pisanie. Tego nauczyłem się na stypendium w Royal Court Theatre w Londynie - że teatr jest elementem dyskursu społecznego.

Tematów szuka pan w gazetowych czołówkach?

- To przesada, ale cały czas jestem na "nasłuchu". Szukam, myślę, co jest ważne co jest nowe, co się nadaje do krytycznego spojrzenia na świat. Teraz dochodzę do wniosku, że nie można wszystkiego zwalać na nasze narodowe wady. Ciekawiej jest patrzeć na Polskę w układzie globalnym. Dalej chcę mówić o rzeczywistości tego kraju, ale otwierać ją już nie tak utartymi kluczami jak ten, że Polacy to pnący, tylko zauważyć, że Polska nie jest otoczonym murem światkiem, lecz elementem większej układanki. A świat też jest pełen wad.

Czy po aferze z wydaniem przez IPN książki o związkach Wałęsy z SB inaczej napisałby pan swego "Wałęsę"?

- Nie. Po premierze sztuki Antoni Dudek z IPN powiedział mi, że powinna być ona napisana z perspektywy lat 90., z perspektywy błędów, jakie Wałęsa popełnił, będąc prezydentem. Ale ja nie zamierzałem pisać o jego późniejszych błędach. Chciałem pokazać ten czas, kiedy Wałęsa był osobą niezbędną w tym kraju, kiedy za nim szła cała energia rewolucyjna. Natomiast przy okazji wydania książki o Wałęsie wyszło dużo polskich wad. Z jednej strony mówi się, że naszych win nie należy zamiatać pod dywan, a z drugiej jest pokusą by właśnie to zrobić, w sytuacji gdy rzecz dotyczy bohatera narodowego. A przecież Wałęsa sam się przyznał do podpisania czegoś po grudniu 1970 roku. To nie była nowość. Ja natomiast nie lubię takiego panicznego strachu, że ktoś nam pobrudzi naszego bohatera. Bo może i był on pobrudzony, ale przecież to nie zmienia faktu, że był prawdziwym bohaterem. Problem w tym, że u nas nie ma prawdziwej rozmowy, która pozwoliłaby się nam czegoś dowiedzieć o nas samych i o naszym kraju, bo ludźmi z klapkami na oczach nie da się rozmawiać.

Co pana ostatnio najbardziej złości w Polsce?

- Narzekanie, że Polsce jest tak strasznie daleko do Europy. A może właśnie to jest dobre? Może po 20 latach od przełomu warto sobie uświadomić, że my wcale nie jesteśmy tacy europejscy, że mamy kulturę wschodnią, a marzenia o tym, żeby chodniki u nas były tak równe jak w Niemczech, możemy sobie wsadzić. Bo naszym sednem sprawy jest to, że chodniki są krzywe, a pociągi zawsze się spóźniają. Może to jest właśnie super, że jesteśmy prawie w Azji? Wkurza mnie też narzekanie na niski przyrost naturalny. A przecież on dlatego jest taki niski, że ludziom z mojego pokolenia wbijano do głowy, że trzeba pracować i że najważniejsza jest karierą bo w końcu można zarabiać prawdziwe pieniądze. Z jednej strony ludzie mają więc to zakodowane w głowie, a z drugiej brak im bezpieczeństwa socjalnego, boją się zwolnienia z pracy, zwłaszcza gdy wiszą nad nimi zaciągnięte kredyty, więc nie chcą mieć dzieci. A politycy mówią o tym, jakby tego nie zauważali.

Robi pan teatr polityczny, publicystyczny, doraźny. W "Był sobie Polak" pojawia się generał Jaruzelski i biskup Paetz. Ta sztuka nie przetrwa dziesięcioleci, nie stanie się klasyką.

- I dobrze. Niech będzie żywa dwa lata i schodzi z afisza. Czerpanie z doraźności nie umniejsza roli teatru. Teatr powinien być doraźny, z tego czasu. Nie obraża mnie ten epitet, podobnie jak słowo "publicystyczny". Jednym z moich ulubionych gatunków jest reportaż. Dobrze napisany reportaż jest literaturą. Tak samo teatr publicystyczny może być sztuką. My generalnie mało myślimy, nie mamy na to czasu. Dobrze więc jest przyjść na dwie godziny do teatru i pomyśleć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji