Artykuły

Bohaterowie są wśród nas

"Złodziej w sutannie" w reż Pawła Woldana w Teatrze TV na Scenie Faktu. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Zdaję sobie sprawę, iż znakomita działalność telewizyjnej Sceny Faktu, mimo najlepszych chęci, nie jest w stanie załatwić wszystkich palących problemów związanych z przywracaniem Polsce, Polakom poczucia naszej własnej wartości. Jest to bowiem działalność - można powiedzieć - samotna w pewnym sensie. Nie tylko niemająca zasadniczo oparcia w mediach, ale wręcz nieustannie przez nie krytykowana. A już najbardziej przy podejmowaniu tematów ukazujących ludzi Kościoła, kapłanów, zakonnice jako prawdziwych bohaterów. Jednego z nich pokaże spektakl "Złodziej w sutannie" w poniedziałkowym Teatrze TVP.

To ważny spektakl, który trzeba obejrzeć. Tym bardziej że wizerunek Polski i Polaka kreują dziś media. Nierzadko jest on tak bardzo nieadekwatny do rzeczywistego wizerunku i tak paskudny, że aż wstyd przyznać się, iż jest się Polakiem. Słowo "patriotyzm" budzi śmiech, a u niektórych wywołuje nawet reakcję agresywną. Nie rozpoznajemy w tym medialnym wizerunku ani siebie, ani nikogo z naszego otoczenia, ani z historii, które znamy czy to osobiście, czy z opowieści rodzinnych. Jakiś pojedynczy, paskudny "odszczepieniec", który znajdzie się w każdym narodzie, nie może przecież uchodzić za reprezentanta narodu. A w mediach często tak właśnie tworzy się uogólniony portret Polaka. Polaka jako prymitywa zapóźnionego w rozwoju myśli naukowej, technologicznej, intelektualnej, ksenofoba, antysemity itp.

Oczywiście, tak wykreowany wizerunek spełnia zapotrzebowanie określonych środowisk, którym taki właśnie portret Polaków jest na rękę. Trudno potem się dziwić, iż nawet sami Polacy wpatrzeni w telewizyjne wypowiedzi władzy są w stanie uwierzyć, iż u nas to już nic się nie opłaca; ani wydobycie węgla (który lepiej kupić, aniżeli mieć własny), ani utrzymywanie hut, stoczni, przemysłu ciężkiego, ani wdrażanie nowej myśli technologicznej, jak na przykład słynna sprawa z toruńską geotermią napotykającą na taką wrogość ze strony rządzących. W tym kontekście przywoływanie przez Scenę Faktu wspaniałych ludzi, którzy z taką determinacją i cierpieniem walczyli (i walczą) o prawdę, o wartości, o to, co człowieka buduje, a nie degraduje - ma jeszcze dodatkowe znaczenie. I jest to działalność nie do przecenienia.

Tytułowy "Złodziej w sutannie" to ksiądz infułat Józef Wójcik, który w 1972 roku wykradł spod nadzoru milicji i ubecji kopię słynącego cudami Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Obraz peregrynował po wszystkich polskich parafiach. Prymas Wyszyński pragnął w ten sposób zaakcentować obchody 1000-lecia chrztu Polski. Jego peregrynacja pokazywała siłę jego oddziaływania, było wiele nawróceń, ludzie jednoczyli się, tworzyła się wokół Obrazu wielka wspólnota Polaków. W tej sytuacji działalność władz komunistycznych - by skłócić Naród i oderwać od Kościoła - nie miała szans. Kilka razy milicja zatrzymywała Obraz w trakcie peregrynacji, a w roku 1966 uwięziono go na Jasnej Górze pod nadzorem milicji i ubecji. I nie wolno było go stamtąd ruszyć. Ale Kościół nie zaprzestał peregrynacji. Przez sześć lat, do 1972 r., podróżowała po Polsce tylko rama Obrazu, co miało silny i wzruszający wydźwięk. Komuniści nic nie zyskali, a wiernym dodało to ducha i wzmocniło silny sprzeciw wobec próby ateizacji Polaków.

Głównym akcentem spektaklu jest właśnie wykradzenie Obrazu z Jasnej Góry i przewiezienie go do kościoła w Radomiu, gdzie podczas uroczystości został wyniesiony na zewnątrz świątyni przez dwóch wielkich mężów Kościoła i Polski: Prymasa Wyszyńskiego i ks. kard. Wojtyłę. Czas przedstawiony w spektaklu to właśnie rok 1972. Narracja prowadzona jest z dwóch perspektyw: księdza Wójcika (Artur Żmijewski) przygotowującego akcję kradzieży Obrazu, z drugiej zaś ubeka (Tomasz Kot) "rozpracowującego" księdza. I to jest czas rzeczywisty spektaklu. Natomiast wcześniejsze losy księdza Wójcika - wielokrotnie aresztowanego i osadzanego w różnych więzieniach w Polsce za nieugiętą postawę w obronie wiary - są tu na zasadzie reminiscencji. Ponadto reżyser spektaklu Paweł Woldan wykorzystał czarno-białe dokumentalne zdjęcia filmowe, które znakomicie wzbogacają całość.

To właściwie jedyne wzruszające chwile przedstawienia. Ale są to wstawki stricte dokumentalne, natomiast w przedstawieniu - niestety - zabrakło takich klimatów, które wywołałyby silne wzruszenie. A przecież temat aż prosił się o to. Scena kradzieży Obrazu na Jasnej Górze właściwie nie wskazuje na heroiczny akt księdza Wójcika i jego pomocnika, ks. Siudka (Jacek Braciak), całość sprowadza się do otwarcia kraty dorobionym kluczem. Kilka błędów zaważyło na tym, że przedstawienie, które mogło być wybitne, takie nie jest. Przede wszystkim zabrakło klimatu pewnej metafizyczności przy fotografowaniu i ogrywaniu Obrazu. Ponadto popełniono błędy w obsadzie. Artur Żmijewski jako ks. Wójcik ma jedną bardzo piękną i przejmującą scenę na samym początku spektaklu, kiedy stoi wpatrzony w Matkę Bożą w kaplicy Cudownego Obrazu na Jasnej Górze. Kamera pokazuje jego twarz, jest wzruszony, przeżywający silnie to spotkanie z Obrazem Czarnej Madonny. I to jest prawdziwe, nieudawane. Przekonywająco poprowadził postać Prymasa Wyszyńskiego Olgierd Łukaszewicz. Natomiast Andrzejowi Chyrze najwyraźniej zupełnie obca jest postać ks. kard. Wojtyły, bo nawet tego epizodu nie potrafił zagrać. A już zupełne kuriozum to Maria Peszek jako jedna z dwóch zakonnic wiozących obraz w samochodzie.

Ostatnio, w którymś wywiadzie powiedziała: "Niedawno nagrywałam Teatr Telewizji na Jasnej Górze. Kiedy odsłaniają obraz, o piątej rano jest pierwsze podniesienie, z głośników płyną dźwięki przypominające trzęsienie ziemi. Potem buczenie trąby. Paulini ustawiają biedaków, którzy tam przychodzą, chorych psychicznie, kaleki. Krzyki, płacze, spazmy. Przez moment ktoś rzeczywiście może uwierzyć, że przestaje być kaleką. Przy wyjściu wciskają obrazki z przyklejonymi kawałkami tiulu, na których jest napisane, że to tkanina potarta o Cudowny Obraz. Myślałam, że śnię. Jeśli o mnie chodzi, Bóg nie jest mi potrzebny...". Pozostawiam bez komentarza. Myślę, że reżyser, obsadzając tę osobę w tak ważnym przedsięwzięciu, albo nie miał świadomości, co robi, albo był pod czyjąś silną presją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji