Artykuły

Na prowincji

"Słoneczni chłopcy" w reż. Macieja Wojtyszki w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku - dodatku Kultura.

W "Słonecznych chłopcach" w warszawskim Teatrze Powszechnym udało się zmarnować potencjał Franciszka Pieczki i Zbigniewa Zapasiewicza, a wyborną komedię zamienić w serię słabych gagów.

"Słonecznych chłopców" Neila Simona mieliśmy oglądać w Powszechnym bodaj w lutym, ale do premiery nie doszło. Teatr miał do wyboru: zrezygnować z tytułu i ról dla swoich gwiazd albo podjąć próbę wskrzeszenia spektaklu. Reanimacji podjął się Maciej Wojtyszko - reżyser biegły w podobnym repertuarze, w dodatku znany z tego, że umie okiełznać na scenie nawet największe osobowości, a przynajmniej zdobyć ich szacunek. Efekt jego działań można określić lakonicznie: operacja się udała, ale pacjent zmarł. Udała się, bo "Słoneczni chłopcy" są na afiszu Teatru Powszechnego, publiczność zwabiona nazwiskami Zapasiewicza i Pieczki na afiszu może ustawiać się w kolejkach po bilety. A skoro już je kupi, na przedstawieniu będzie klaskać. Bo tak wypada - w końcu wybitni wykonawcy, szanowana scena, dosyć głośny tytuł. W dobrym guście jest zatem okazać się na poziomie, tym bardziej że niektórzy recenzenci już napisali to, co napisać musieli. Że Zapasiewicz i Pieczka dają koncert gry w inscenizacji mistrzowskiej.' Tyle tylko, że realizację Wojtyszki trudno w ogóle nazywać inscenizacją, a dwaj wybitni aktorzy chyba najlepiej wiedzą, co tym razem pokazali. Z klasą, do której nas przyzwyczaili, ich występ w sztuce Simona nic nie ma wspólnego. W szaleńczej pogoni za gagami, w mnożeniu min i grymasów zabili bowiem cały słowny i sytuacyjny humor komedii amerykańskiego pisarza. Celuje w tym zwłaszcza Zbigniew Zapasiewicz, powtarzający de facto swoją rolę z "Kwartetu" Harwooda z warszawskiego Teatru Współczesnego. Tamten spektakl na czworo znakomitych aktorów (także Zofia Kucówna, Maja Komorowska, Janusz Michałowski), nie tracąc niczego z komediowych walorów, pokazywał, że ze starości można się śmiać, nie przekraczając granicy smaku.

Można opowiadać o niej ostro, w szyderstwie odnajdując współczucie. Tymczasem w Powszechnym patrzę na dwóch wybitnych aktorów w rolach dwóch wybitnych komików i przecieram oczy ze zdumienia. Zapasiewicz gra szeroko, szarżuje grepsami, jakby koniecznie chciał wywołać rechot na widowni. Zamiast ujmować tym choćby, co tak wspaniale pokazywał w "Nad Złotym Stawem" na tej samej scenie, a więc humorem złączonym z czułością, gdzie spod żartów wygląda liryzm, tylko irytuje. Przyznam, że nie przypominam sobie wielkiego artysty w tak niedobrej roli. Każdy ma prawo do pomyłki, ale gwiazdorski popis Zapasiewicza zagarniającego dla siebie całą scenę razi tym bardziej, bo kompletnie pozbawiony jest gustu. A o jego brak nigdy bym tego artysty nie podejrzewał.

Franciszek Pieczka gra skromniej, celowo mniej i dlatego wypada nieco lepiej. Nie sposób jednak pozbyć się wrażenia, że rola usztywnionego ponad miarę komika wybitnie mu nie leży, że w narzuconej formie się dusi, a na aktorskie wyścigi z partnerem nie ma ochoty. O reszcie obsady, z bezbarwnym do bólu Krzysztofem Stroińskim, lepiej z litości nie wspominać.

Rzecz jest o dwóch komikach, a mnie wcale nie było wesoło. Spotkanie z tej klasy aktorami dawało szansę na uśmiech i refleksję. Skończyło się na niewyszukanej zgrywie, w dodatku w wyjątkowo tandetnych - dosłownie - dekoracjach. W Teatrze Powszechnym powiało prowincją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji