Artykuły

Ekspresowy Don Kichote

Nauczycielki zaciągną uczniów do teatru, uczniowie będą się świetnie bawić widząc aktorów pocierających o siebie tyłkami. Teatr zarobi na biletach, biznes będzie się kręcił i wszyscy będą zadowoleni. Szkoda tylko, że prawdziwy teatr jest gdzie indziej - o spektaklu "Don Kichote" w reż. Krzysztofa Prusa w Teatrze Nowym w Zabrzu pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.

Ile może trwać sceniczna adaptacja dwutomowej powieści o losach błędnego rycerza z La Manchy? Według Krzysztofa Prusa osiemdziesiąt minut to wystarczająco dużo czasu, aby pokazać historię najsłynniejszego w dziejach szaleńca. Spektaklem "Don Kichote" zrealizowanym w zabrzańskim Teatrze Nowym Prus dowiódł, że niespełna półtorej godziny w zupełności wystarczy. Jest tylko jeden drobny szczegół - publicznością musi być młodzież szkolna. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to właśnie uczniowie są grupą docelową tego przedstawienia.

Przedstawienie miało nawet niezły początek - z przymrużeniem oka pokazano spektakl objazdowego teatru lalkowego od kuchni. Takie komiczne ukazanie kulis funkcjonowania teatru z pewnością jest gratką dla mniej doświadczonych widzów. Niestety, za dobrym wstępem nie poszła całość przedstawienia. Głównych powodów należy poszukiwać w adaptacji tekstu dokonanej przez Krzysztofa Prusa, który jest jednocześnie reżyserem spektaklu. O ile uwspółcześnienie realiów wydaje się mieć głęboki sens, o tyle skrócenie powieści do zaledwie kilku scenek budzi wątpliwości. Maksymalne uproszczenie treści sprawia wrażenie, jakby Prus po prostu zajrzał do spisu treści i wybrał do realizacji przypadkowe trzy przygody Don Kichote i Sancho Pansy.

Współczesny Kichana (Krzysztof Urbanowicz) jest pracownikiem technicznym teatru. Uczestnicząc w tworzeniu przedstawień o rycerzach, ulega magii teatru i zaczyna wierzyć, że sam jest błędnym rycerzem. Nie dziwi fakt, ze Kichana zwariował, bowiem trupa, w której przyszło mu pracować, to bardzo osobliwa banda popaprańców pod wodzą jeszcze większego popaprańca - Mistrza Piotra (Grzegorz Cinkowski). Próby w tym teatrze bardziej przypominają spotkania sekty, w trakcie których nawiedzony guru namaszcza swych wyznawców. Po obejrzeniu tego przedstawienia zaczęłam poważnie się zastanawiać, jakie doświadczenia z teatrami musiał mieć Krzysztof Prus, skoro tak wygląda jego wersja pracy w teatrze.

Problematyczna jest postać samego Don Kichote, bowiem jest to jedna z tych ról, które na zawsze przyjmują oblicze konkretnego aktora, najświetniejszego wykonawcy danej roli. Kiedy myślimy o Krappie, większość z nas widzi Tadeusza Łomnickiego. Podobnie jest z Don Kichote - zwłaszcza na Śląsku ta postać dla wielu już na zawsze będzie nosiła twarz Stanisława Ptaka - największego z błędnych rycerzy w aktorskim stanie. Mierzenie się z taką legendą nie jest łatwe, ale z pewnością nieuniknione. Niestety w tym rozrachunku Krzysztof Urbanowicz wypada blado. Jego Don Kichote jest zaledwie sympatycznym poczciwcem, któremu ubzdurało się, że jest błędnym rycerzem. Brak mu prawdziwego szaleństwa, brak tej siły, która sprawiała, że pół widowni odwracało się za siebie w poszukiwaniu wiatraków, które widział Don Kichot-Ptak. Urbanowicz swoim niegroźnym szaleństwem budzi sympatię, ale nie zmusza do refleksji nad istotą szaleństwa w świecie. W przedstawieniu zabrakło tego, co najważniejsze w powieści Cervantesa - zastanowienia się, kto tak naprawdę jest szalony: rycerz, który wiatraki postrzega jako niebezpieczne olbrzymy, czy też my, czytelnicy, widzowie, którzy niebezpieczne olbrzymy bierzemy za wiatraki. Bez tej nutki niepokoju spektakl traci na wartości.

Urbanowicza przyćmił Marcin Kocela jako Sancho Pansa. Giermek w jego wykonaniu pozbawiony jest rubaszności, z jaką zwykło się traktować tę postać. Przede wszystkim dlatego, że ten Sancho tak naprawdę do końca pozostanie technicznym pracownikiem teatru, a nie giermkiem błędnego rycerza. Sceptyczny wobec pomysłów Kichany jakby od niechcenia przyjmuje jego reguły gry, widząc, że to szaleństwo nie dotyka nikogo poza samym Kichaną. Kocela zbudował swoją postać z połączenia niesłychanego spokoju, opanowania, pokory wobec Don Kichota oraz chłopskiej roztropności i poczucia humoru. Taka mieszanka zapewniła mu sympatię odbiorcy.

Niestety "Don Kichote" Krzysztofa Prusa jest kolejną inscenizacją dla szkół. Bardzo skrótowe i powierzchowne potraktowanie tekstu, inkrustowane zbyt dużą ilością wstawek reżyserskich przedstawiających środowisko teatralne, zaburza harmonię i przekaz spektaklu. Nie wiadomo, o co właściwie chodziło reżyserowi - czy o pokazanie szaleństwa, o którym pisze Cervantes, czy może o sportretowanie ludzi teatru jako pomyleńców pozbawionych zdrowego rozsądku. Ale to przecież nieważne - nauczycielki zaciągną uczniów do teatru, uczniowie będą się świetnie bawić widząc aktorów pod wodzą szalonego Mistrza Piotra pocierających o siebie tyłkami. Teatr zarobi na biletach, biznes będzie się kręcił i wszyscy będą zadowoleni. Szkoda tylko, że prawdziwy teatr jest gdzie indziej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji