Portret
Można było się spodziewać, ze Sławomir Mrożek sztukę tę wcześniej czy później napisze. "Portret" wyrasta bowiem z doświadczeń jego pokolenia. "Prawie z dnia na dzień - wyznaje z nieukrywaną ironią autor "Tanga" - pokochałem Józefa Stalina. (...) W praktyce wyraziło się to objęciem posady najpierw reportera, a później publicysty w "Dzienniku Polskim" w Krakowie, z za-sięgiem aż po Rzeszów. Tam to dawałem wyraz mojej miłości na scenie, najpierw gwałtownie, potem stopniowo zwalniając. Miłość trwała około trzech lat, z grubsza biorąc, bo łatwo jest zapamiętać datę, kiedy się pokochało, ale trudno, kiedy się przestało.
Ostatnia sztuka Mrożka rozpoczyna się monologiem Bartodzieja, który przed portretem Stalina składa patetyczne wyznanie. Generalissimus był jego największą miłością i uosobieniem wielkiej idei. Bohater sztuki działał i myślał jak w narkotycznym transie: wierny, czujny, pryncypialny. I okrutny w swoim fanatycznym uwielbieniu. Kto nie kochał jak on obiektu powszechnej adoracji, był już podejrzany. (W latach pięćdziesiątych z pobudek ideowych zadenuncjował przyjaciela jako wroga ludu i przeciwnika ustroju.)
Odwilż wyrzuca go za burtę politycznej działalności. Poraża choroba. Zaczyna mu coraz natrętniej towarzyszyć Anatol, zdradzony przyjaciel - personifikacja wyrzutu sumienia. Spór, jaki toczą, głęboko tkwi w świadomości pokolenia, które przeżywało swoją młodość w latach stalinowskich. Mrożek dość perfidnie i z przekorą wciąż odwraca role i sytuacje, jakby chciał pokazać całą złożoność procesu dojrzewania i wybory tego pokolenia. Anatol, już jako postać realna, amnestionowany więzień, o-świadcza wprost Bartodziejowi, że ma dość sprzeciwu. Chce wreszcie żyć normalnie. I korzysta ochoczo, może nawet zbyt skwapliwie, z nadażającej się odwilżowej koniunktury.
Bartodziej, obnoszący na pokaz i z chorobliwym maniactwem swój kompleks winy, nie wyzwoli się z obsesji, bo dawny wróg nie ma najmniejszej ochoty wymierzyć mu karę. Sam ulega pokusie oportunizmu i rozkoszy oddania się idei, która ich kiedyś dzieliła. Sprawiedliwość Bartodziejowi wymierzy dopiero żona, która skaże go na prawdziwą pokutę, zmuszając do zaopiekowania się sparaliżowanym Anatolem.
Jerzy Jarocki utwór Mrożka wyreżyserował z ogromną precyzją i z rzadko obecnie spotykaną wiernością wobec pisarza. W tej próbie namalowania złożonego portretu pokolenia, które poddano okrutnej lekcji historii, zachował powagę Mrożka i jego prześmiewczą szyderczość. Sceny, które prześwietla ironiczny dowcip i śmiech, nabierają w tym spektaklu zdecydowanej ostrości. A te, gdzie pojawia się inny, moralitetowy Mrożek, choć są budowane po mistrzowsku, wydają się jakby pochodzić z innego teatru. Tworzy go zazwyczaj odmienny typ wyobraźni niż ta, jaką dysponuje Mrożek, i niejako do dwóch różnych teatrów należą główne role: Jerzego Radziwiłowicza (Bartodziej), odtwarzającego chyba nazbyt klinicznie chorobę swojego bohatera, i znakomita kreacja Jerzego Treli (Anatol), który buduje nie tylko ciekawą osobowość sceniczną, ale i bezbłędnie określa postawę granej postaci.