Jak się przyznać do Stalina?
Sztuka sceniczna Sławomira Mrożka pt. "Portret" mówi o niezwykle ciężkich sprawach, rozsadzających sumienia, wywołujących wyrzuty, mówi o zdradzie przyjaciela. Dzieje się już po odejściu Wielkiego Inkwizytora, który od 11 lat (mówię, to w odniesieniu do głównego czasu akcji samej sztuki) leży, w grobie.
Nim przejdziemy do omówienia "Portretu", który zaprezentował krakowskiej publiczności Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie (premiera 29 stycznia 1988 r.) musimy podjąć sprawę implikacji, jakie z samego spektaklu wynikają, z tekstu autora zatytułowanego znamiennie "Popiół? Diament?" Autor recenzji dosłownie i w przenośni ulegał tym samym naciskom, podjął pracę w tym samym czasie, o którym mówi w swoim szkicu wydrukowanym we fragmentach w programie do przedstawienia. Bal! Sam spektakl staje się w Krakowie czymś symbolicznym, bo przecież pokazuje sie go na scenie Teatru Kameralnego, gdzie - po ciężkiej pracy przedsiębiorstw budowlanych i samych aktorów pod kierownictwem Mieczysława Kotlarczyka - miał swoja siedzibę Teatr Rapsodyczny, rozwiązany na skutek określonego donosu... Pisze Mrożek: "Prawie z dnia na dzień pokochałem Józefa Stalina. Z siłą dokładnie równą tej, z jaką przedtem nienawidziłem siebie. W praktyce wyraziło się to objęciem posady najpierw reportera, a później publicysty w Dzienniku Polskim w Krakowie z zasiągiem aż po Rzeszów. Tam dawałem wyraz mojej miłości na piśmie, najpierw gwałtownie, potem stopniowo zwalniając". Pamiętam wiec Mrożka, znakomitego współczesnego pisarza polskiego, gdy w gmachu przy ul. Wielopole 1 pracowaliśmy (on w "Dzienniku Polskim", ja w "Gazecie"), mając pod nogami, pod podłogą naszych redakcji, pomieszczenia zecerni, stereotypii i maszyn rotacyjnych. Przeżywaliśmy różne tragiczne wydarzenia, łącznie z aresztowaniem po śmierci Józefa Stalina kilku drukarzy oskarżonych bezmyślnie przez jednego ze swoich towarzyszy o wypisywanie akurat w dniu śmierci Wielkiego Wodza - haseł antystalinowskich na ścianach ubikacji... Sensację budziły Mrożka felietony satyryczne, opowiadania, zaś nazwanie jednego z zakładów w Hucie im. Lenina - Walcownią im. Jana Straussa o mało się nie skończyło tragicznie. Pisał więc Mrożek również recenzje teatralne w "Echu Krakowa", drukował "Postępowca" w "Przekroju", powieść na łamach sąsiedniego "Dziennika". Potem wszedł w teatr jako autor dramatyczny budząc kontrowersje dla wielu bardzo skomplikowanych wydarzeń i sposobów polskiego odczuwania. "Indyk" - prapremiera w 1961 r. w Starym Teatrze oczywiście. Potem "Postępowiec" - premiera w 1962 r. "Na pełnym morzu", "Karol", "Strip-tease", "Zabawa", "Śmierć porucznika" - wreszcie najlepsze, wstrząsające "Tango" - rzecz o przemocy, chamstwie i sprzedajności ze słynną premierą również na scenie Teatru Kameralnego 17 grudnia 1965 r. I jeszcze "Garbus" (prapremiera w Teatrze Kameralnym 19 grudnia 1975 r.), "Emigranci" - premiera z 1976 r. Fala artykułów, recenzji, prapremiery i premiery światowe, dyskusja o tym, czy musimy się tak spowiadać z siebie - najczęściej ze swoich świństw, niemożności, słabości, nie wyłączając hurrapatriotyzmu. Wreszcie "Terapia grupowa tylko dla panów - wstęp osobom płci żeńskiej surowo wzbroniony według opowiadań scenariuszy filmowych, radiowych i dramatów Sławomira Mrożka opracował: Jerzy Jarocki"; premiera w styczniu 1974 r. I jeszcze "Vaclav" i premierą, ale nie w Krakowie.
Ponoć w Teatrze Polskim w Warszawie "Portret" nie wypadł najlepiej. Premiera krakowska ma to do siebie, że pokaźna część widzów zmusza do myślenia przez topografie wydarzeń biograficznych Sławomira Mrożka; kiedy wracałem do domu po przedstawieniu w oknach gmachu, przy ul. Wielopole 1 migotało zaledwie kilka światełek: dyżurowali dziennikarze "Gazety Krakowskiej" i "Dziennika Polskiego" z działów miejskich. Drukarnia się przeniosła do gmachu przy al. Pokoju. Ten drukarz, który zakapował swoich kolegów już dawno umarł, ale niestety 10 czy 12 lat przed śmiercią żył w stanie choroby psychicznej. Nie wytrzymał. Uciekał sam przed sobą, przed swoimi wyrzutami sumienia z drukarni do drukarni. Sprawa lest autentyczna i myślałem o tym wszystkim patrząc na dramat Mrożka jakby przymuszony przez osaczającą mnie materialną rzeczywistość. Pamiętam również te ochy! i achy! po premierze w nowym lokalu (dzisiejszym Teatrze Kameralnym) "Aktorów w El-synorze" Kotlarczyka według Szekspira, a potem rozwiązanie tej sceny, nawet zdanie wielkiego twórcy radzieckiego teatralnego Ochłopkowa, zachwyconego rolą Tatiany w "Eugeniuszu Onieginie" - nie pomogło. W 1956 roku "Gazeta Krakowska" akurat moim piórem upomniała się o restytucję Teatru Rapsodycznego, później, po 10 latach, po odbudowie zespołu - znowu rozwiązanego. Mrożkowi tych doświadczeń ostatniego 20-lecia już zabrakło. To widać w przedstawieniu. Przepraszam - w tekście "Portretu".
Reżyser Jerzy Jarocki potraktował sztukę Mrożka poważnie, ale nie na tyle śmiertelnie poważnie, aby nie wydobyć z niej wszystkich komicznych (choć powtarzam - przejmujących) zderzeń. Dwóch kolegów z dawnych lat Bartodziej i Anatol. Jeden zakapował drugiego. Tak się to mówi dzisiaj i tak się to mówiło dawniej. Tylko, że dawniej po donosie Bartodzieja Anatol dostał 15 lat więzienia. Tak było i nie ma co tego zamazywać. Anatol, ten, który poszedł do więzienia, jest "obciążony" przeszłością partyzancką, powstańczą. Bartodziej po wielu latach męczy się, doznaje halucynacji (w domu zjawia mu się Anatol: siedzi na jego łóżku, wkłada jego skarpetki, wreszcie zaczyna dokuczać swemu "kapownikowi"). Jedzie do swojego rzeczywistego wyrzutu sumienia, ale Anatol gwiżdże na to wszystko, wyszedł z więzienia, ma młodą dziewuchę, duże mieszkanie, dużo gorzały, jest rozrywany aktywny i uważa, że był prawdziwym wrogiem. Rzecz całą rozgrywają przed zdumioną widownią Jerz Radziwiłowicz (Bartodziej) i Jerzy Trela (Anatol). Zgrzyta współczesność. Pijaństwo wspomnieniowe. Zdumiewająca postawa Anatola, który wszystko lekceważy, ale w pijackiej euforii doznaje, zdaje się, wylewu, spada ze stołu. Artyści dają popis scenicznej sprawności, poruszają się przecież w swojej przestrzeni i nie ma siły, aby nie pamiętali atmosfery lub jej resztek, która ogarniała młodych gniewnych socrealistów i w szkole teatralnej, i na tej scenie zagospodarowanej oszczędnie, znakomicie funkcjonalnie w odniesieniu do tekstu sztuki przez Jerzego Juka-Kowarskiego (czyste, wysokie ściany, meble z epoki: szafa, okrągły stolik, fotel - wszystko wyraziste). Jeszcze tylko parę wstrząsów muzycznych Zygmunta Koniecznego i Mieczysława Mejzy: najgłośniejszy w czasie recytacji wstępu do przedstawinia, kiedy aktor patrzy w kolorowy portret Stalina. Ta część publicystyczna spektaklu przypomina mi jako żywo publicystykę polityczną zawartą w przedstawieniu Teatru im. Jer-mołowej z Moskwy pt. "Mów" - tam to nawet piorun strzela w pomnik przywódcy i potem się rozlatuje cała sitwa zamordystów. Widocznie teatry - nawet teatry Mrożka - muszą sięgać po ten szeleszczący gazetami motyw.
Niestety dość bezbarwnym tłem są panie Danuta Maksymowicz (Oktawia) Agnieszka Mandat (Psychiatra) i Grażyna Trela (Anabella): trochę to denerwujące, bo np. Oktawia w tekście Mrożka spełnia dość istotną rolę jakby przedłużenia wyrzutów sumienia swojego Bartodzieja, którego pokochała i którego miała nadzieje wyciągnąć i tych ciemnych, podłych spraw...
Prawdę powiedziawszy, przedstawienie krakowskie w reżyserii Jarockiego jak gdyby gaśnie na scenie, w której Anatol doznaje paraliżu. Reżyser nie miał odwagi na tym skończyć. Lojalnie wobec tekstu w wyciszonych scenach kończy rzecz cała tymi recytacjami fragmentów poezji Miłosza, ale my już myślimy o czym innym. O tym jak się po przyznaniu do Stalina, dokonanym przez autora, wysupłać z tej paraliżującej niemożności. Mrożek mówi wyraźnie, że owa niemożność polska przystroiła się na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych w kostium posłuszeństwa. Było to wygodne. Więksi i mali wodzowie załatwiali za nas wszystko i dobrze było potem na tych większych i małych wodzów wszystko zwalać. Bohater "Portretu" - Anatol na nikogo niczego nie zwalał. Po latach więzienia sam o sobie mówi, że był wrogiem, że chce żyć na pełny gaz. pozytywnie i...niepostrzeżenie staje sie stalinowcem. No bo go rozchwytują różne komitety, działa, wznosi toasty i prawdopodobnie zupełnie niedawno wybudował sobie daczę.