Artykuły

Dialog "dwóch zgryźliwych tetryków"

"Słoneczni chłopcy" w reż. Macieja Wojtyszki w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Janusz Majcherek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

W zeszłym sezonie zapowiadana przez Teatr Powszechny premiera "Słonecznych chłopców" została w ostatniej chwili odwołana. Dyrekcja nie ujawniła powodów. Skądinąd wiadomo, że chodziło o - tak to nazwijmy - różnicę zdań między aktorami a reżyserem. Z czasem konflikt został zażegnany, reżyser się zmienił, premiera właśnie się odbyła i sprawiła radość. Do pewnego stopnia

A ściślej mówiąc - do połowy. Pierwsza część przedstawienia jest niewymuszenie zabawna. Znany z dwu wersji filmowych broadwayowski samograj Neila Simona (przed laty wystawiał go Edward Dziewoński) napisany został na duet aktorów, którzy grają aktorów, a dokładnie - starych wodewilowych komików mających za sobą lata świetności i żyjących w pół zapomnieniu aż do momentu, gdy przypomina sobie o nich telewizja produkująca program o dawnych gwiazdach variétés.

Bystry dialog "dwóch zgryźliwych tetryków" skrzy się inteligencją, sarkazmem, złośliwością, ale skrywa też głębiej ukryty, powściągliwy liryzm, chwilami może nawet sentymentalizm ludzi, którzy mimo odsunięcia, starości i chorób zagadują lęk przed śmiercią i trzymają fason. Simon ma w małym palcu technikę konstruowania komedii bulwarowej. Jego bulwar jest specyficznie nowojorski - dowcip Simona wywodzi się ze szmoncesu, choć nigdy nie osiąga rafinacji Woody`ego Allena (pierwowzorami Ala i Williego byli zresztą autentyczni aktorzy, Dzigan i Schumacher, uważani za największych komików żydowskich wszech czasów). Żarty w rodzaju: "Jak on się czuje? - Nie wiem, nie było jeszcze nekrologu" są niezłe, ale nie wyborne. Ustępują nie tylko Allenowi, lecz także mistrzowskim szmoncesom, jakie przed wojną dla warszawskich teatrzyków pisali Konrad Tom czy Julian Tuwim. Jednak tak czy inaczej Simon w swojej dziedzinie jest biegłym fachowcem i jako taki wymaga rzemiosła aktorskiego wysokiej próby, choć - paradoksalnie - nie wiem, czy aż tak wysokiej, jaką zwykli prezentować Franciszek Pieczka i Zbigniew Zapasiewicz. Myślę, że ich aktorstwo ma pewien nadmiar czy naddatek, już nie rzemiosła, lecz kunsztu i artyzmu, które w szczególny sposób deformują konwencję bulwarówki lub też ją zwyczajnie przerastają. Oczywiście, Pieczka, który w roli Ala obchodzi jubileusz, jest zachwycający, gdy obnosi się ze stateczną godnością zapomnianej gwiazdy variétés. Z nabożnym podziwem patrzyłem też na Zapasiewicza, który, jakby pragnąc z jubileuszu partnera uczynić własny benefis, grał wedle sławnej zasady Władysława Grabowskiego: Tiepier' ja!

No, ale tego dobrego wystarcza na pierwszą godzinę. W drugiej, zaraz na początku, w kluczowej scenie telewizyjnego skeczu następuje zapaść. Jej przyczyny wydają mi się bardziej złożone niż tylko takie czy inne słabości reżyserii lub wykonania. Tkwią moim zdaniem w pewnej obcości gatunkowej takich utworów jak "Słoneczni chłopcy". Teatr z repertuarem rozrywkowym na dobrą sprawę skończył się w Polsce w 1939 roku. Jeśli w dekadach powojennych zdarzały się przedstawienia tego nurtu, to uważane były za podrzędne. Tak jest i dzisiaj, choć zadatki na antrepryzy o lekkim charakterze znowu się pojawiają i mówi się już o nich bez wstydu. Nie zmienia to faktu, że dominująca do niedawna tradycja wysokiego artyzmu, służby, misji i czego tam jeszcze słabo, by tak rzec, uposażyła polski teatr do wystawiania sztuk, na których stoi codzienne życie teatralne Nowego Jorku czy nawet Londynu. I to właśnie ta zasadnicza różnica tradycji sprawia, że scena skeczu jest w przedstawieniu tak słaba. Po prostu ani reżyser Maciej Wojtyszko, ani aktorzy nie mają do czego się odwołać. Są zupełnie bezradni w konwencji wodewilu, variétés czy praktycznie nieznanego w Polsce music-hallu, których poetykę, styl i humor każdy Amerykanin ma w swoim podstawowym wyposażeniu kulturowym tak, jak my nosimy w pamięci sceniczne wizerunki Konradów i Kordianów, a jeśli już ma być do śmiechu, to w najgorszym razie Papkinów. Czego zresztą nie wartościuję, próbuję tylko zauważyć problem. I jeśli coś przedstawieniu zarzucam, to niedostatki w gruncie rzeczy niezawinione przez firmę. Winna jest jak zwykle historia, psiakrew.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji