Spirala pomyłek
Czym zmierzyć poziom farsy? Najlepiej natężeniem śmiechu publiczności. W przypadku Czego nie widać ów pomiar wypada średnio.
W myśl tego kryterium na scenie bydgoskiej wciąż niedościgłą pozostaje farsa Raya Cooneya Wszystko w rodzinie, wystawiona jeszcze za poprzedniej dyrekcji. Do dziś pamiętam świetny duet Wojciech Kalwat i nieodżałowany, nieżyjący już Roman Gramziński, grający popapranych lekarzy. Scena, w której obydwaj panowie musieli wystąpić w przebraniach pielęgniarek, doprowadziła publiczność do śmiechu, leź i wiary, że absurd na scenie nigdy się nie skończy. Dotychczas żaden inny spektakl takiej erupcji w Bydgoszczy nie wywołał, co nie znaczy, że śmiesznie już nigdy potem nie było, bo — owszem, owszem — było. Takoż i w przypadku Czego nie widać Michaela Frayna w reżyserii Adama Orzechowskiego.
Jest tu niby wszystko, bez czego farsa nie może się obejść: spirala pomyłek, logika absurdu, bieganina w samych gaciach, nadekspresywne, wyraziste postacie, komedia pomyłek. Formalnie przedstawienie pozostaje wierne kreowanemu gatunkowi, a jednak zgrzyta to wszystko monotonią. Jakoś bardzo wolno zawiązuje się akcja w pierwszej części. Widzimy taki teatr w teatrze. Zaczyna się niby zwykłe przedstawienie, które okazuje się teatralną próbą pełną pomyłek. Frayn dość brutalnie obszedł się z postaciami aktorów. To neurastenicy, osoby infantylne, którym wszystko trzeba dwa razy tłumaczyć. I tak też pokazują ich aktorzy bydgoscy. Za temperament i komizm wyróżniłbym Małgorzatę Witkowską w roli Dotty Otley. Natomiast najwięcej przyjemności dla oczu dostarcza Katarzyna Kowalik, debiutująca na bydgoskiej scenie jako Brooke Ashton: sex appeal przez duże „S”. Wypuszczać ją w samej bieliźnie to dość ryzykowne. Dziewczyna jest tak piękna, że wystarczy, iż na scenie po prostu jest.
Znacznie więcej i lepiej działo się w drugiej części. Tu już akcja dzieje się za kulisami przedstawienia. Wszystko biegnie już wartko. Nareszcie następuje charakterystyczne dla farsy spiętrzenie sytuacji. Aktorzy świetnie grają rekwizytami i budują groteskowe napięcie i w końcu jest dużo śmiechu na widowni. Cóż więc ostatecznie można powiedzieć o tej farsie? Że nie odbiega poziomem od dotychczas pokazywanych w Teatrze Polskim, że jest nierówna, czyli: coś jeszcze trzeba z nią zrobić (z pierwszą częścią nade wszystko).