Artykuły

Brecht zabawny na serio

"Piekarnia" w reż. Wojtka Klemma na Scenie Kameralnej Starego Teatru w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Spektakl jest lekki i zabawny, dzięki czemu, paradoksalnie, precyzyjnie i ostro pokazuje marny los głównej bohaterki, której nikt źle nie życzy, wręcz przeciwnie.

Pani Niobe Queck (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) to wdowa z piątką dzieci. Wynajmuje mieszkanie u piekarza Meiningera (Zbigniew W. Kaleta) i zarabia u niego jako kobieta na posyłki. Zawsze stara się go "zadowolić w zupełności i pod każdym względem". Kiedyś starała się zadowalać zmarłego męża, co przyniosło jej piątkę dzieci.

Starania względem piekarza niezbyt się jej opłaciły - zamówiła u handlarza Reutera (Bogdan Brzyski) drewno do piekarni, ale piekarz wyparł się zamówienia, bo agent nieruchomości Flamm (Adam Nawojczyk) zażądał od niego natychmiastowej spłaty raty kredytu hipotecznego. Nastały bowiem ciężkie czasy - agent boryka się z małym bankiem, mały bank z dużym, gospodarka kraju z gospodarką Europy, gospodarka Europy z gospodarką Ameryki... I tak światowy kryzys gospodarczy spowodował, że pani Queck została na ulicy z drewnem, stumarkowym długiem, piątką dzieci i bez mieszkania.

Drugim bohaterem jest Washington Meyer (Błażej Peszek) - bezrobotny, który zaczyna sprzedawać gazety na ulicy i dorabia się budki z gazetami - mizernej, bo mizernej, ale zawsze. Usiłuje pomóc pani Queck, ale choć stara się bardzo, niewiele z tej pomocy wynika. Pozytywnego - bo negatywnym skutkiem jest to, że Meyer podpada policji, traci źródło utrzymania i w końcu życie.

Nikt tu właściwie nie jest zły i nie życzy źle pani Queck - sąsiedzi użalają się nad nią (co prawda dość zdawkowo), piekarz chciałby jej pomóc, ale sam jest w kiepskiej sytuacji, tak samo wyczekujący na jakąkolwiek pracę bezrobotni (Krzysztof Wieszczek, Marcin Kalisz, Grzegorz Grabowski), pokazani jako półnadzy, muskularni młodzi mężczyźni, prężący mięśnie i wymachujący siekierami niczym chippendalesi przebrani za robotników.

Miłosierdzie, czy to indywidualne, czy instytucjonalne (uosobione w granej przez Małgorzatę Gałkowską pannie Hippler, zimnej blondynie w militarnej czerni, poruczniku Armii Zbawienia) jest albo nieskuteczne, albo zideologizowane. System naczyń połączonych działa logicznie i bezlitośnie. Wszyscy są na granicy upadku, tyle że pani Queck miała tego pecha, że już upadła i nic jej nie uratuje.

Choć historia jest ponura, na scenie jest jasno, bałaganiarsko i jakoś przyjaźnie. Środek, na obrotówce, zajmuje kamienica - piętrowa ażurowa konstrukcja z białymi mieszkalnymi kontenerami. Piekarnia na dole, mieszkania i tarasik na górze. W jednym kącie grający ostro zespół muzyczny, w drugim - zaimprowizowana garderoba.

Wojtek Klemm znalazł własny sposób na pokazanie Brechtowskiego dystansu (i dystansu do Brechta) - to, co dzieje się na scenie, jest trochę próbą, trochę wygłupem, trochę poważnym przedstawieniem problemu. Może to pomysł nie nowy, ale skuteczny. Bałagan jest zaplanowany (do mniej więcej dwóch trzecich spektaklu, potem nadmiar atrakcji przeszkadza), aktorzy dobrze się odnajdują w tej konwencji - sprawy i tematy są precyzyjnie przeprowadzone, aktorski wdzięk nie przeradza się w pustą kokieterię, a spod zabawy przezierają prawdziwe problemy. A może raczej wybrzmiewają tym groźniej, że opakowane są w sposób miły dla oka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji