Artykuły

Lalki w zimnie

II Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych TrotuArt w Łodzi podsumowuje Monika Wasilewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Organizatorzy festiwalu ulicznego TrotuArt mieli w tym roku pecha. Zimowa pogoda wystraszyła widzów i rozłożyła w łóżkach niektórych uczestników. Impreza była też mniej widoczna niż w ubiegłych latach

Trzecią odsłoną swojego festiwalu Teatr Arlekin rozpoczął jubileuszowy sezon. Łódzka scena lalkowa obchodzi w tym roku 60. urodziny, które uczci 28 grudnia premierą "Opery za trzy grosze" Bertolta Brechta.

Po raz pierwszy festiwal "teatrów ulicznych" stał się przeglądem sztuki ulicznej. - Zmieniliśmy nazwę i koncepcję. Teraz działamy na wielu polach - wyjaśnia Waldemar Wolański, dyrektor Arlekina. - Oprócz spektakli zorganizowaliśmy performance, pokazy body paintingu i działania plastyczne, np. malarzy street artu czy karykaturzystów.

Słuszna idea domaga się jednak dopracowania w kolejnych edycjach. Przy tak rozbudowanej z założenia formule 12 powtarzających się punktów programu to zdecydowanie za mało. Ul. Piotrkowska, gdzie muzyków i mimów można spotkać na co dzień, na czas takiego festiwalu powinna tętnić zdecydowanie intensywniej. Sporo - całkiem zresztą niezłych pomysłów - było zupełnie niewidocznych. Niewiele osób obejrzało pokazy graffiti zorganizowane w podwórku Arlekina, a było na co popatrzeć, bo artyści malowali wysoką na 20 metrów ścianę kamienicy. Zaledwie kilka osób wzięło udział w konkursie żywych rzeźb, a miała z nich powstać cała aleja. Przy takiej pogodzie nawet szansa wygrania tysiąca złotych okazała się niedostatecznie kusząca.

Mimo chłodu tłum ściągnęła do Manufaktury gwiazda festiwalu, francuska La Compagnie Malabar [na zdjęciu]. Być może lokalizacja w największym łódzkim centrum handlowym to lepszy pomysł niż rozproszenie artystów na ul. Piotrkowską. Spektakl nie wykroczył wprawdzie poza efektowny pokaz cyrkowych umiejętności, ale też nie co dzień można zobaczyć akrobatę zsuwającego się głową w dół po kilkumetrowej rurze czy aktora na pneumatycznych szczudłach kopiącego w powietrzu nad głowami widzów.

Jednym z najbardziej udanych punktów festiwalu był sobotni koncert irlandzkich bębniarzy z zespołu Torann. I to nie tylko ze względu na elektryzującą jakość nowocześnie opracowanych afrykańskich rytmów, ale głównie za sprawą atmosfery. Formuła festiwalu pozwoliła bowiem na proste i naturalne spotkanie artystów z widzami. Bez konferansjerki, scenografii za kilkaset tysięcy złotych, kordonu ochroniarzy. Grupa rozstawiła bębny pod pomnikiem Kościuszki na pl. Wolności i zaczęła grać. Nie wiadomo kiedy pojawili się chłopcy "ze Wschodniej" zwabieni hałasem na "ich" podwórku. Z piłkami pod pachą ciasnym szeregiem otoczyli grających. Nikt ich nie wyganiał, nie zabraniał dotykać instrumentów, podawać ręki muzykom. Z rozdziawionymi ustami podziwiali umiejętności chłopców, tak jak oni "zwyczajnych". Może nigdy wcześniej nikt im tak prosto nie pokazał, że kultura nie musi być elitarna, sztywna i nudna. Bo nie musi być. I właśnie za udowodnienie tego - pomimo niedociągnięć i organizacyjnych wpadek - teatrowi Arlekin należą się brawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji