Artykuły

Poczekamy na Wiarusa!

Jego obecność jest cennym fragmentem polskiego pejzażu kulturalnego. W 1995 roku zapowiedział, że żegna się ze sceną. Na szczęście tak się nie stało - o wieczorze jubileuszowym Andrzeja Łapickiego w Teatrze Polskim w Warszawie pisze Tomasz Mościcki w Życiu.

Niecałą dekadę temu Andrzej Łapicki [na zdjęciu] przygotowujący na swój jubileusz 70-lecia "Śluby panieńskie" w Teatrze Powszechnym zapowiadał, że Radost grany przez niego w tym przedstawieniu to jego ostatnia rola. Żegna się nią ze sceną i nie zamierza na nią wracać. Słowa nie dotrzymał. Złamał je - w drodze wyjątku - na swoje 80. urodziny. Świętował je - znów na scenie - tym razem jednak w Teatrze Polskim. Na ten teatralny wieczór przygotował wraz zaprzyjaźnionymi aktorami "Godzinę przestrogi", ułamki dramaturgiczne Jana Lechonia. Są to sceny rozgrywające się w tym właśnie teatrze; przed wojną, na chwilę przed legendarną premierą "Dziadów" Leona Schillera i tuż po wojnie, gdy zmieniła się polityczna rzeczywistość, do której "Dziady" już nie pasowały. Na kilka chwil ożył teatr, który na naszych oczach staje się historią, teatr kultury słowa, elegancji, nienagannej formy. Andrzej Łapicki przez całą swoją artystyczną drogę hołduje takiemu właśnie sposobowi bycia - na scenie i w życiu. Warto było być na tym wieczorze, patrzeć i słuchać, bo to naprawdę "ostatni, co tak poloneza wodzi". Andrzej tapicki na kilkanaście minut wcielił się w postać Arnolda Szyfmana, choć trzeba zaznaczyć, że nie była to aktorska transformacja, a raczej postać narysowana kilkoma cienkimi a mistrzowskimi kreskami.

Najbardziej wzruszyła jednak część, którą sam jubilat nazwał "artystyczną", gdy bowiem odczytano już listy gratulacyjne - głos zabrali dwaj dyrektorzy Polskiego i sam Andrzej Łapicki. Jarosław Kilian opisując sposób bycia Andrzeja Łapickiego, przypomniał obowiązującą przed wiekami lekturę, będącą czymś w rodzaju podręcznika gentlemana - słynnego "Dworzanina", przetłumaczonego przez Łukasza Górnickiego, który opisując maniery człowieka zasługującego na podziw i szacunek użył terminu "nizaczmienie", czyli niewymuszoną elegancję, która jest naturalnym talentem. Obdarzeni nim, wciąż jednak nad nim pracują, szlifują go ku podziwowi otoczenia. Przykładu dostarczył sam jubilat, który przypomniał zebranym o swoim niezrównanym talencie opowiadania anegdot. Przyznam się, że w tej roli Andrzeja Łapickiego słyszałem kilka razy, nigdy jednak lekko parodiującego swoich bohaterów. Wczoraj za sprawą jubilata stanęło przed nami kilku wielkich ludzi polskiego teatru. Łapicki kilkoma słowami pokazał nam jak mówiła Irena Eichlerówna, jak Jan Kurnakowicz przypominający sobie pierwsze spotkanie z młodym aktorem. Było to przed wojną, a w odświeżeniu pamięci pomogło tylko wspomnienie... pysznych rolmopsów. Przed oczami na chwilę stanął nam Kazimierz Dejmek, któremu Andrzej Łapicki poświęcił kilka ciepłych zdań. Siedzieliśmy na scenie Teatru Polskiego, przed nami była pogrążona w półmroku widownia. Jubilat wskazał nam lożę (to ta jedna z pierwszych po prawej stronie), z której przed 70 laty oglądał słynny "Sen nocy letniej" Szekspira w inscenizacji Leona Schillera, a potem wskazał lożę znajdującą się na wprost, lożę dyrektorską. Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu, w czasie gdy był dyrektorem Polskiego - widywaliśmy go w niej, siedział nieco w głębi, niemal niewidoczny, ale uważnie obserwujący bieg premiery. "Koło zamknęło się" - powiedział. Mam nadzieję, że nie ma racji. Artysta wciąż reżyseruje, niestrudzenie uczy nowe pokolenia polskich aktorów w warszawskiej Akademii Teatralnej. Jest czynnym publicystą, ogłasza swoje felietony w "Teatrze", wciąż zabiera głos w sprawach artystycznych. Jego obecność jest cennym fragmentem polskiego pejzażu kulturalnego. W 1995 roku zapowiedział, że żegna się ze sceną. Na szczęście tak się nie stało. Ile czasu przyjdzie nam poczekać na nową rolę - choćby "dyrektorską", bo tak nazywany jest w teatrze drobny, ale istotny epizod? Jubilat - na całe szczęście - nie zarzekał się swoim obyczajem, że już koniec, że nigdy więcej. Obiecał, że jeśli dane nam będzie spotkać się na okrągłym jubileuszu stulecia Andrzeja Łapickiego - wejdzie na scenę. Jako Stary Wiarus z "Warszawianki". Że koncepcję tej roli ma - zademonstrował na koniec swojego przemówienia. Czekamy niecierpliwie. 20 lat zleci nam szybko. Gdyby jednak Jubilat zechciał złamć dane słowo wcześniej - przyjmiemy tę niewierność z prawdziwą radością.

Na zdjęciu: Andrzej Łapicki jako Kurt w "Play Strindberg" (T. Współczesny, 1968 r.).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji