Artykuły

Dlaczego lubię oglądać starych aktorów

Starzy mistrzowie naturalną drogą są po prostu punktem odniesienia. Wyznacznikiem warsztatu, rozmowy z widzem, wreszcie traktowania zawodu w kategoriach powagi, której w odniesieniu do teatru tak dotkliwie nam dzisiaj brakuje - pisze Jacek Wakar przed premierą "Słonecznych chłopców" w warszawskim Teatrze Powszechnym.

To nie jest żadna nowość ani też wyłącznie polska specyfika. W pogoni i bezkrytycznym kulcie młodości teatr nie jest też gałęzią sztuki odosobnioną. Wolimy patrzeć na to, co nowe, biec, zamiast na chwilę się zatrzymać. Coraz częściej odnoszę też wrażenie, że w tym pędzie, kiedy mody i wzorce zmieniają się jak w kalejdoskopie, gubimy też proporcje. A co za tym idzie, na nasze życzenie tracą ostrość niegdyś powszechnie akceptowane kryteria. I kiedy już sam poczuję się zagubiony w gąszczu nowości i zachwycie młodością (bo i ja przecież nie jestem od tego wolny), dobra jest chwila oprzytomnienia. Powrót do tego, co stałe, niewzruszone, bo dyktowane przez te same od lat wartości. Aż boję się, co będzie, gdy zabraknie obecnego wciąż na szczęście pokolenia starych mistrzów.

Można się wzruszać późnym wiekiem, mówić, że on wystarczy, by obcować z aktorską klasą. Nie w tym rzecz. Starzy mistrzowie naturalną drogą są po prostu punktem odniesienia. Wyznacznikiem warsztatu, rozmowy z widzem, wreszcie traktowania zawodu w kategoriach powagi, której w odniesieniu do teatru tak dotkliwie nam dzisiaj brakuje. Pamiętam "Żar" Maraiego w Teatrze Narodowym w Warszawie i niezwykłe spotkanie Danuty Szaflarskiej, Zbigniewa Zapasiewicza i Ignacego Gogolewskiego. Pamiętam nawet najmniejsze epizody Szaflarskiej z warszawskiego Współczesnego. Ostatnie role Bronisława Pawlika na tej samej scenie. Z ostatnich miesięcy rozkoszną grę komediową konwencją w wykonaniu Wiesławy Mazurkiewicz i znów Gogolewskiego w "Grubych rybach" w Polonii. Z dawniejszych czasów Halinę Winiarską oraz Izabellę Olszewską w "Trzech wysokich kobietach" odpowiednio w Gdańsku i Krakowie. Przykłady można wymieniać bardzo długo. Jakoś tak jest, że starzy aktorzy, nieprzywykli do pchania się w światła reflektorów, zaskakująco często "kradną show" młodszym i bardziej dynamicznym kolegom. Być może decyduje o tym siła samej obecności na scenie - wielokroć pozbawionej słów i efektownych gestów, wydawałoby się, że niemal niezauważalnej. O tym, że się ją ma, decyduje życie w teatrze i poza nim. A skoro tak, młodzi zdolni są na tym polu nie na uprzywilejowanej pozycji. Dlatego czekam na powrót Franciszka Pieczki w "Słonecznych chłopcach" [na zdjęciu] w Powszechnym, bo bardzo mi tego aktora brakowało. Ma w sobie bowiem cechy tak dzisiaj rzadkie zarówno w teatrze, jak i poza sceną. Spokój, pobłażliwość wobec spraw błahych i ironię. Choćby dlatego, że choć sztuczka do arcydzieł nie należy, będzie to ważny wieczór.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji