Artykuły

Sarah Dałkowska

Wyciszała nam się ta majowa kulminacja Lubelskiej Premiery Teatralnej w trakcie jej czterodniowego trwania. Rozpoczął wszystko huczny tupot "Macbetha" z Nowej Huty, później był cyrkowy Topor ze Studia i tłumnie ansamblowy Balet Poznański. Gombrowicz z Łodzi w przedostatnim dniu to zaledwie kilka postaci w rodzinnym kręgu polskiego dworku a wieńcząca całość "Sarah albo krzyk langusty" z warszawskiego Teatru Sce­na Prezentacje - sama intymność w towarzystwie dwojga aktorów.

Powstała przed wieloma laty Scena Prezentacje była jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym teatrem impresaryjnym w naszym kraju i zawsze stanowiła odskocznię dla stołecznych akto­rów marzących o wielkich, indywidualnych kreacjach, których to ambicji nie potrafiły zaspokoić rodzime sceny. Nie inaczej jest z Ewą Dałkowską, której prowadzący te­atr Romuald Szejd dał szansę zagrania postaci samej le­gendarnej Sary Bernhardt (a na dodatek sam sobie przypo­mniał, po aż nazbyt długiej przerwie, że jest aktorem i nader udanie wystąpił obok niej wcielając się w osobę sekretarza aktorki, Pitou). Trudno nam obserwować teatral­ne poczynania aktorki, ale wystarczy przypomnieć jej przy­godę w pokrewnej, filmowej dziedzinie - od czasu ekrano­wego debiutu w "Sprawie Gorgonowej", nigdy już nie do­stała w filmie roli tej miary.

SPEŁNIA więc Scena Prezentacje rolę miejsca aktorskich samorealizacji i aktorzy potrafią wykorzystać tę szansę. Znaczenie ma także dobór granych tam sztuk, ka­meralnych, często niezbyt wysokich lotów, ale pozwalają­cych, jak to się mówi, pograć. W przypadku "Sarah..." nastąpiła jeszcze ta sprzyjająca sukcesowi sytuacja, że sztu­ka Johna Murrella jest napisana inteligentnie i dobrze przetłumaczona. Kiedy Sarah się dziwi, że Pitou w wieku 25 lat nie miał doświadczenia w kontaktach z kobietami, ten odpala: - Ja, madame, nie pracowałem w teatrze! Za­warta w tekście ironia, subtelne złośliwostki i bon moty ka­żą sądzić, że autor wyszedł z tej samej dobrej szkoły co Norman Mailer, który potrafił porównać Nixona do kine­skopu, bo ów świeci najjaśniej kiedy nie ma obrazu.

Odbywa się zatem na scenie aktorski koncert, w którym - rzecz jasna - pierwsze skrzypce gra dama. Wszak to ona kreuje legendę sceny, aktorkę, która przez lata miała u stóp cały kulturalny, zachodni świat. Jest co grać, bo we wspo­mnienia artystki niepostrzeżenie wkraczają fragmenty jej wielkich kreacji, Fedra, Tosca... Materia się miesza, lina po której porusza się bohaterka zda się być coraz cieńsza, a jednak Ewa Dałkowska potrafi po niej umiejętnie stąpać, wygrać wszystkie subtelności duszy osoby tyleż nieobli­czalnej, rozkapryszonej, spragnionej uwielbienia, co czułej i ciepłej, ale i twardej, cynicznej, by nie rzec - cwanej.

JEŚLI są dłuższe chwile w tym spektaklu, że zapomina się, że mamy przed sobą aktorkę z war­szawskich teatrów i patrzymy na panią Ewę jak na Sarę Bernhardt, jeśli wierzymy, że to ta druga rzu­ca mimochodem autoironiczną uwagę: - Stare, zadowolone bab­sko, to Ewa Dałkowska może za­liczyć tę kreację w poczet swych scenicznych sukcesów. Może nawet największych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji