Artykuły

Metoda tkwi w różnorodności

Mimo żonglerki różnymi poetykami i nagromadzeniu wielości, spektakl okazuje się spójny i po prostu dobrze zrobiony - o "Jabłoneczce" w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu pisze Emilia Adamiszyn z Nowej Siły Krytycznej.

Nowy sezon teatralny w toruńskim Baju Pomorskim rozpoczął się dość mocnym akcentem. Pierwszą premierę przygotował Piotr Tomaszuk. Realizując "Jabłoneczkę", reżyser bawił się konwencjami. "Bawił się" wydaje się najtrafniejszym określeniem, bowiem inscenizacja baśni przepełniona jest wieloma inspiracjami - od romantycznej zaczynając, na estetyce rapu kończąc. Jest to bardzo odważne pomieszanie poetyk, ale to właśnie eklektyzm decyduje o uroku spektaklu.

Jabłoneczka to dziewczyna, którą wiedźma zaklęła w drzewo. Dzieli się swoją historią z królem-poetą (a może kiepskim rymokletą). Ten, zakochuje się w zjawie i postanawia ją poślubić. Jednak zła czarownica nadal szkodzi dziewczynie - zajmuje jej miejsce i wmawia młodzieńcowi, że jest jego wybranką. Razem jadą na zamek. Tak w skrócie rysuje się intryga opowieści. Dziewiętnastowieczna baśń obficie czerpie z folkloru ludowego. Natomiast Tomaszuk gra z romantyczną interpretacją ludowości. Najpełniej to widać w kreacji Jabłoneczki. Wiotka, o kruczoczarnych włosach, przyodziana w długą białą halkę i z wieńcem białych kwiatów na głowie, porusza się zwiewnie. Ruch sceniczny Dominiki Miękus przypomina trochę taniec, trochę pływanie w morskiej toni. Śpiewa smutną i tęskną pieśń. Czyni to z Jabłoneczki postać na granicy rzeczywistości i snu. Jest realizacją modelowego romantycznego wyobrażenia rusałki. Taka mara rodem z ballad Mickiewicza. Ale obraz szybko pryska, gdy bohaterka zaczyna rozmowę z Królem. Jej głos jest zadziorny i mówi z lekką chrypką. Co więcej, zachowuje się jak niezbyt rozgarnięta nastolatka. Nijak to się ma do romantycznej aparycji. Zderzenie wywołuje prześmieszny efekt i obnaża całą romantyczną kreację.

Obsadzenie w tej roli pełnej ekspresji i żywiołowej Dominiki Miękus było bardzo dobrym posunięciem. Mocną stroną spektaklu jest trafnie dobrana obsada aktorska. Podobnie Edyta Łukaszewicz-Lisowska stworzyła ciekawą kreację. Wiedźma w jej wykonaniu jest postacią niepokojącą, więcej w niej tajemnicy i niejednoznaczności z ludowych wyobrażeń niż wizerunku z cukierkowych ilustracji książeczek dla dzieci. Wszyscy bohaterowie krzywią się na jej starość i brak urody, jednak jest w niej trochę kobiecości. Symbolem tego są jaskrawoczerwone kozaczki na bardzo wysokim obcasie. To Wiedźma jest bohaterką tego spektaklu. Dominuje nad światem. Najpierw z wysokości szafy obserwuje, by podszeptami i intrygą kierować postępowaniem bohaterów. Za każdym razem, gdy rzuca urok, wszyscy hipnotycznie poruszają się w rytm płynącej z głośników muzyki rapowej. W spektaklu nie ma postaci nijakich. Każda jest szczegółowo przemyślana. Każda ma swoje gesty, sposób chodzenia i wypowiadania słów. A oprócz typowej ekspresji, także wyrazisty charakterek. Przerysowania nadają im znamię groteskowości. Król (w tej roli Piotr Dąbrowski) jest do bólu zmanierowany i wystylizowany na wielkiego i natchnionego artystę. Każde narodziny rymu i wersów to wydarzenie wielce podniosłe w jego życiu. Podobnie, jak w zarysowaniu postaci, także w budowaniu scen czuje się niezwykłą precyzję reżyserską Tomaszuka. Uderza przemyślana rytmiczność działań scenicznych, ciekawe wykorzystywanie elementów scenografii i interesujące połączenie ruchu scenicznego z muzyką (z humorem dobrana muzyka Piotra Nazaruka). Oprócz scen dialogowych pojawiają się sceny śpiewane, co, przy łatwo wpadającej w ucho melodii, przypomina stylizację operetkową.

Inspiracje rapem, operetką i romantyzmem to nie wszystko, co na widza spadnie podczas spektaklu. Inscenizację wzbogacają projekcje multimedialne dopowiadające historię Jabłoneczki i Króla. Filmy nakręcone zostały w konwencji kina niemego czy wręcz niemieckiego kina ekspresjonistycznego. Zapanowało w nich aktorstwo charakterystyczne dla gatunku, pełne przerysowania gestu i mimiki, wyolbrzymionych emocji. Pojawiły się także plenery, w których z łatwością można rozpoznać urocze nadwiślańskie plaże czy starówkę z pomnikiem Kopernika. Nie zabrakło w spektaklu też inspiracji malarskich. Niesamowity nastrój surrealistycznych obrazów Rene Magritte'a obecny był w elementach scenograficznych sugerujących pejzaże i w barwach dominujących na scenie - piękna gra światłem ewokowała różne przestrzenie. Nadało to aurę niesamowitości i fantastyczności opowieści. Ciekawe jest to, że symboliczne elementy pojawiające się wielokrotnie w obrazach artysty, jak jabłko, gołąb czy szafa współgrają z fabułą "Jabłoneczki". Szafa stanowi centralny element scenograficzny i pełni rolę wielofunkcyjną. Raz jest zwykłym meblem w salonie, innym razem otwarta - wraz z obrazami w środku, odwołuje do krajobrazu leśnego, to znowu sugeruje sypialnię księcia. Natomiast gołębica śpiewa Królowi pieśni, opowiadające o prawdziwych losach Jabłoneczki. Za namową wiedźmy zostaje zastrzelona przez jednego z poddanych Króla. Okazuje się, że to było kolejne wcielenie dziewczyny

Jednak bohaterowie mają siłę, by się w końcu przeciwstawić Wiedźmie. Początkowo nie odróżniają dobra od zła, dopiero konsekwencje ich czynów uprzytamniają, że postąpili źle. Ale w magicznym świecie baśni wszystko jest możliwe. Także życzenie odwrócenia czasu. Wszyscy dostają kolejną szansę i wiedzą, jak ją wykorzystać. Historię kończy happy end. Słodkie uśmiechy, "och" i "ach" wznoszone przez wszystkich bohaterów od początku trwania opowieści, powszechna radość. Mimo że spektakl w warstwie fabularnej nie kończy się surową karą za przewinienia, tak charakterystyczną dla ludowej moralności, to przerysowana radość i podniosłe romantyczne zakończenie jawią się niczym fasada, za którą coś się kryje. Coś bardzo gorzkiego. W życiu cofnięcie czasu nie jest możliwe. To tylko złudne marzenie. Musimy być bardziej uważni na to, co robimy i jakim podszeptom ulegamy - do tego sprowadza się morał "Jabłoneczki".

Oglądając spektakl, odnosi się wrażenie, że realizacja przedstawienia adresowanego dla dzieci daje przyzwolenie reżyserowi na puszczenie wodzy fantazji, znosi jakiekolwiek ograniczenia. Może być okazją do wykonania szalonych pomysłów. Spektakl Tomaszuka pokazuje, że w tym pomieszaniu jest metoda. Mimo żonglerki różnymi poetykami i nagromadzeniu wielości, spektakl okazuje się spójny i po prostu dobrze zrobiony. "Jabłoneczka" to opowieść pełna fantazji, humoru, dystansu do opowiadanej historii i konwencji inspirujących reżysera. Odczytywanie wielu nawiązań artystycznych sprawia ogromną frajdę. Jednak po obejrzeniu spektaklu pozostaje obawa, że przedstawienie bardziej zaabsorbuje widza dorosłego niż tego małego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji