Artykuły

Ani tabu, ani chemia

"Czarodziejka z Harlemu" w reż. Ingmara Villqista na Małej Scenie Teatru Rozrywki w Chorzowie. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Do wynajętego pokoju wprowadza się dwoje ludzi, których dzieli praktycznie wszystko, a łączy coś, co widzowie sami będą musieli zdiagnozować ze strzępków słów i reakcji bohaterów.

Swoim zwyczajem w "Czarodziejce z Harlemu" (ubiegłotygodniowa premiera na Małej Scenie Teatru Rozrywki w Chorzowie) Ingmar Villqist to, co najważniejsze w emocjach i odczuciach postaci, ukrywa poza tekstem, zostawiając margines interpretacji zarówno dla publiczności jak i dla aktorów.

O ile jednak poprzednie jednoaktówki Villqista rzeczywiście prowokowały do dyskusji, o tyle "Czarodziejka z Harlemu", wystawiona właśnie w reżyserii autora, pokazuje sytuację na tyle konkretną, że nie trzeba się gubić w domysłach, by zgadnąć jak zakończy się związek nastoletniego koszykarza z pięćdziesięcioletnią, zamożną kobietą.

Poznajemy ich w tej fazie związku, w której on najwyraźniej chce się z fascynacji (?) wyplątać, a ona wpada w pułapkę prokuratorsko-matczynego rozliczania chłopaka z każdej samodzielnie spędzonej godziny.

Wzajemne relacje kochanków nie są więc równoważne i właściwie oglądamy dwoje samotnych ludzi, a nie parę wydaną na łup społecznych i towarzyskich ograniczeń.

Niestety, trudno uwierzyć, że kiedykolwiek łączyło ich coś wzniosłego, choć "przeklętego" przez normę kulturową. Villqist stworzył postacie zaskakująco jednowymiarowe. Chłopak jest po prostu przestraszonym dzieckiem, uwiedzionym przez atrakcyjną kobietę, której chyba nawet nie pożąda; w każdym razie nic na to nie wskazuje.

Ona emanuje despotyzmem i egoistycznym zapatrzeniem w siebie, bo tak naprawdę bardziej jej chodzi o dowartościowanie swojej osoby niż o ocalenie uczucia.

Sztuka zbudowana jest głównie z banalnych dialogów, a przedstawienie z długich pauz, które miast ładować podskórne napięcie budzą natrętne pytanie: co tych ludzi u licha wiąże?...

W dodatku w drugiej części dramatu, prawdopodobnie jako projekcja nerwowego załamania bohaterki, pojawiają się postacie spoza intymnego świata bohaterów. I co znamienne - są to głównie ludzie ze świata kobiety. Rodzice, przyjaciółka, jakiś mężczyzna wreszcie, który chyba miał być uosobieniem fatum, ale siedząc na łóżku, w żółtym garniturku, bardziej śmieszy niż przeraża. Zjadliwie żółte są zresztą i ściany pokoju, co wydaje się symbolem zazdrości cokolwiek nazbyt nachalnym.

"Czarodziejka z Harlemu" porusza ważny i kompletnie w Polsce zakłamany temat, ale na pewno nie łamie tabu. To ledwie szkic historii, która dobrze opowiedziana mogłaby być świetnym, pełnym bólu i sprzecznych racji, dramatem.

Ale jest czym jest, tym większe więc uznanie dla dwójki odtwórców głównych ról. Violetta Smolińska i Sebastian Ziomek robią co mogą, by wykrzesać ogień ze swoich bohaterów. Jeśli aktorzy osiągają ten cel, to zdarza się to tylko dzięki ich własnym talentom i wrażliwości, a nie dzięki dobrze napisanym dialogom i dobrej reżyserii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji