Zagubiony żołnirzyk ma się dobrze
"Żołnierzyk" w reż. Jacka Malinowskiego w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.
Andersen przewrócony do góry nogami, ale rozpoznawalny - to pierwsza premiera w sezonie w Białostockim Teatrze Lalek. Pogubić się w niej można, ale wdzięk ma niezaprzeczalny
Lalkarze zapraszają na "Żołnierzyka" autorstwa duńskiego bajkopisarza. Przedstawienie zrealizował Jacek Malinowski, młody artysta, który już dał się poznać jako utalentowany reżyser: jakikolwiek spektakl wyjdzie spod jego ręki, to choćby był adaptacją najprostszej opowiastki, zawsze ma w sobie jakąś atrakcyjną tajemnicę (np. "Nibylandia" w BTL). Tak jest i w "Żołnierzyku" - sekretnych rewirów tu całe mnóstwo, których młodsi widzowie mogliby nawet nie dostrzec, ale starsi mogą się w nie z upodobaniem zapędzać.
Malinowskiemu nie wystarczy zwykła opowieść o żołnierzyku bez nogi, który miał wiele przygód: bo i wypadł z okna, i się zakochał, i trafił na statek, i ryba go nawet połknęła, i tak dalej i dalej. Reżyser stworzył wariacje na temat andersenowskiej baśni, przerobił ją niemal na wspak, postawił na zabawę formą. W efekcie widz może się nieźle pogubić, ale bajkę ogląda się nieźle.
Dwoje aktorów: Artur Dwulit (Twórca) i Sylwia Janowicz-Dobrowolska (Muza o aparycji wróżki) snują historię - grając przedmiotem, sięgając po odrobinę pantomimy, wykorzystując światło i dźwięk. Dzieje żołnierzyka są niejako przy okazji, płyną obok, równolegle do historii naszych dwojga głównych postaci.
O tym, że żołnierzyk w ogóle jest bohaterem spektaklu, dowiadujemy się dopiero po kilkunastu minutach. Zanim pojawi się na scenie - dostaniemy swoiste preludium, improwizację na temat... pudełka. To słowo klucz - najpierw Twórca mówi o jakimś pudełku przez sen, potem dostaje pudełko w prezencie od Muzy, potem mija czas zanim się z nim oswoi, aż w końcu do niego zagląda. I stąd nareszcie wiemy, dlaczego bajka nosi taki właśnie tytuł - w środku jest andersenowski wojak.
Takich improwizacji odciągających uwagę na bok, i w sumie niewiele wnoszących do fabuły, jest tu wiele. Dbają o to neurotyczny Twórca i jego Muza (choć z definicji fruwająca gdzieś w obłokach, to mocno stojąca na ziemi i przywołująca Twórcę do porządku: opiekując się nim, podpowiadając kolejne zachowania, inspirując do kolejnych zachowań).
Sporo jest wtrętów edukacyjnych: Twórca - jak mały chłopiec pyta rozkapryszonym tonem Muzę wyciągając żołnierzyka z pudełka: "co to w ogóle za żołnierz? Niedokończony, nieruchomy, bez nogi?". Muza odpowiada z niewzruszonym spokojem: "Żołnierz to serce".
Bajka Malinowskiego pełna jest przedmiotów z tajemnicami. Tajemnice ma pudełko, sekretarzyk, budzik, szuflada - rozrzucone bezładnie na scenie. Za ich pomocą na oczach widzów rodzi się iluzja teatru.
Wystarczy wziąć ramę od lustra, by stała się oknem na świat, przez które słychać odgłosy z zewnątrz, Twórca (z żołnierzykiem w dłoni) wychyla się przez nie ciesząc się jak dziecko. Płachta zarzucona na plecy, poruszana odpowiednio, staje się morzem, a zagracony pokój nagle zamienia się w targ rybny.
Dużo radości dostarczyć może obserwowanie zabiegów Dwulita, który w spektaklu staje się mistrzem zadziwienia. Dziesiątki razy wypowiada w spektaklu słowo "Ja!", i za każdym razem na inną nutę. Nie chodzi jednak o podkreślenie własnego ego, u naszego Twórcy "ja!?" to inaczej "o rany?", "naprawdę?" "coś takiego". To znakomita próbka umiejętności aktorskich: naprawdę warto zobaczyć jak słowem "ja" można wyrazić niechęć, radość, zaskoczenie, zadziwienie, euforię.
Stąd też, ze względu na rozmaite inscenizacyjne dodatki tego typu, "Żołnierzyk" w BTL to także spektakl dla dorosłych. Dzieci, mimo fabularnego chaosu i wysiłków, by wyłuskać z niego historię figurki - też są zadowolone.