Artykuły

Taniec opowiada bajkę

"Piękna i Bestia" w reż. Katarzyny Aleksandry-Kmieć w Teatrze im. Andersena w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Adaptacja teatru tańca i muzyki Mozarta do teatru dla dzieci udała się nad podziw dobrze. Na premierze "Pięknej i bestii" klaskano długo i szczerze.

- Nie ma słów? - zapytało w pewnej chwili jakieś dziecko z widowni. Słów w spektaklu nie było, a publiczność dziecięca, ta, która jest w tym teatrze probierzem spektakli, przestała się jednak temu dziwić i w zaskakującym skupieniu śledziła to, co działo się na scenie. Dlatego realizatorzy najnowszej premiery w Teatrze Andersena mogą mówić o sukcesie tego spektaklu, czyli bajki tańczonej do muzyki Wolfganga Amadeusza Mozarta. To zadaje kłam intuicyjnym domniemaniom oraz praktykom agencji reklamowych, że do dzieci trafia raczej prosta melodyjna muzyczka i rytmiczny hip-hop niż wiedeński klasyk. Ale też i bajka, i sama inscenizacja są nie byle jakie, a autorom i wykonawcom spektaklu udało się wszystkie składniki połączyć w przekonującą i udaną całość.

"Piękna i bestia" opiera się na archetypicznej sytuacji dramaturgicznej, wprawdzie przykrojonej do dziecięcej wyobraźni, niemniej stanowiącej głęboką kopalnię metafor i symboli. Oto trzy siostry: jedna subtelna, mądra i wrażliwa, a dwie pozostałe - to tylko wywyższające się na wysokich obcasach strojnisie, na dodatek odnoszące się do ojca bez szacunku. Ta subtelna, aby uratować ojca, musi stanąć oko w oko z bestią, nie wiedząc, że potwór jest naprawdę zaklętym w monstrum pięknym kawalerem. Przedmioty z zamku bestii są dziewczynce przychylne, więc powoli pokonuje ona przerażenie i Dobro i miłość zwyciężają, a wtedy świat zakwita tysiącem róż i zmienia się w kwiecistą łąkę. Chcielibyśmy poddać się tej romantycznej wizji i wierzyć, że tak naprawdę jest - i teatr nas w tej wierze zgrabnie podtrzymuje, mimo że doświadczenie przekonuje, iż w tych sprawach na dwoje babka wróżyła.

Spektakl jest piękny plastycznie i zarazem piękny tanecznie. To te sfery, a nie słowo, którego nie ma, kreują dramatyczno-emocjonalne wątki spektaklu, poprzez nie postacie wyrażają radość i szczęście, smutek, niepokój i przerażenie, nadzieję i strach. Postacie mówią emocjami, a alfabet, słowa i znaczenie języka emocji stwarzane są przez plastykę, kostiumy, ruch i taniec. Scenografia Anny Chadaj świetnie ten alfabet emocji wzmacnia. Lecz nie byłoby tego bez zjednoczenia tych sfer z muzyką, stąd prawdziwe słowa uznania należą się Katarzynie Aleksander-Kmieć, która "Piękną i bestię" wyreżyserowała i opracowała konstrukcyjny szkielet spektaklu - choreografię do muzyki Mozarta. (Na marginesie: choreografia wymusiła na aktorach inny niż zazwyczaj sposób gry i wytrąciła ich z rutyny gestów.) Są zatem w spektaklu sceny doprawdy znakomite, jak choćby ta, kiedy ojciec idzie przez groźny las, a już na pewno ta tak wzruszająca, kiedy piękna tuli się do bestii (i odwrotnie).

Zaangażowanie Anny Żak, tancerki Lubelskiego Teatru Tańca, do roli pięknej okazało się strzałem w dziesiątkę. Na niej spoczywa aktorski ciężar przedstawienia, jednakże w jej wykonaniu wydaje się on lekki niczym piórko. Stając w zwiewnej sukience naprzeciw koszmarnej bestii, wygląda jak postać z innej bajki, a jednak Daniel Arbaczewski nadał zachowaniu owej bestii wymiar bardzo ludzki, stygmat samotności i pragnienia miłości. Zresztą wszyscy aktorzy spisali się dobrze, o czym łatwo się przekonać.

Pytanie o to, czy jest i jaki jest podtekst odbioru tego spektaklu przez dziecięcą publiczność, może być interesujące dla psychologów i socjologów, o ile chciałoby się komuś wypytać małoletnich widzów, z jakimi bohaterami z filmowo-telewizyjnych komiksów kojarzą się im postacie z lubelskiej inscenizacji "Pięknej i bestii".

Przy okazji - jest jedno "ale": inscenizacja ledwo mieści się w makabrycznie niewielkim pudle sceny teatru przy ul. Dominikańskiej. Chwilami ruchy aktorów ogrywających różne przedmioty i elementy scenografii wydają się wprost karkołomne, zdaje się, jakby grali w pękającej w szwach puszce sardynek. Wrażenie takie odnosi się zresztą przy wielu spektaklach. Wszystko, co jest poza przestrzenią samej sceny - ściskające scenę kulisy, a nawet sama sala teatru - przeszkadza spektaklom, aktorom i widzom, odwraca uwagę, rozprasza, nie pozwala rozwinąć skrzydeł inscenizacjom i wyobraźni odbiorców, spłaszcza wymowę teatralnych intencji i głębsze przesłania teatralnych kreacji. A wyobraźmy sobie w "Pięknej i bestii" przestrzeń nieskrępowaną, bardziej otwartą, która współtworzy spektakl, bo lepiej i głębiej wybrzmiewają poszczególne sceny, a materia teatru i jego środki wyrazu swobodnie kreują same siebie. Tymczasem trzeba sporo artystycznej siły i samoograniczenia, żeby zmieścić się na tej malutkiej scenie i nie dać się zgnieść jej zewnętrznym ograniczeniom. Dlatego warto przypomnieć ideę poprzedniego dyrektora teatru Włodzimierza Fełenczaka, aby systematycznie naciskać na odpowiednie czynniki w sprawie nowej, prawdziwie teatralnej sali, siedziby dla Teatru Andersena, która wedle jego propozycji mogłaby być wielofunkcyjnym ośrodkiem o nazwie "arka Andersena".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji