Artykuły

Posłanko Hojarsko przecież jestem...

- Ja nie muszę czekać na to, co wymyśli dyrektor, tylko mogę samodzielnie stworzyć własny projekt. To jest ten kolejny etap: przestajesz liczyć na łaskę i niełaskę dyrektorów, rozumiesz już, że Spielberg raczej nie zadzwoni w tym tygodniu - mówi ALDONA JANKOWSKA, aktorka i parodystka.

Połsanko Hojarsko przecież jestem...

Dziewczynie z poznańskiego Gorczyna, która chciała byc Ofelią, los zesłał popisową rolę... posłanki Samoobrony. O sekretach sztuki parodii, misji telewizyjnego show i odwadze do skoku z dużej wysokości aktorka ALDONA JANKOWSKA opowiada Marcinowi Kostaszukowi

Dlaczego opuściłaś Poznań dla Krakowa?

- Mieszkam w Poznaniu! To taka mała tajemnica, bo media kreują mnie na aktorkę krakowską.

Lepiej być aktorką krakowską niż poznańską?

- Najlepiej być dobrą aktorką, którą kiedyś bym chciała być. Ależ walnęłam banał... (śmiech) Wyjechać musiałam, bo nie było w Poznaniu żadnej szkoły aktorskiej. Najbliższa była w Warszawie, ale w Krakowie zakochałam się na wycieczce szkolnej. No i pojechałam ja ci do tego Krakowa z warkoczem do połowy pleców, wymalowana, na wysokich obcasach i z grzywką zasłaniającą oczy. Wydawało mi się, że bardzo ładnie wyglądam. Niestety, gdy szłam z pociągu na egzamin, lunął deszcz i do sali wkroczyłam mokra jak szczur z rozmazanym makijażem. To chyba był pierwszy raz, gdy zamiast zafascynować swoją osobowością, wywołałam śmiech.

Wtedy chyba jednak nie o to ci chodziło...

- Byłam przerażona. Mało tego, tę moją słynną grzywkę kazali mi spiąć spinkami, żeby w ogóle zobaczyć moje oczy. I jeszcze kazali mi zdjąć szpilki! Po prostu mnie rozebrali, czułam się, jakbym byłam goła. Nie był to łatwy egzamin.

Poznań cię do niego przygotował?

- Całe życie miałam szczęście nie do kasy, ale do ludzi. W Poznaniu pierwszą rzecz jaką wyniosłam z domu, był etos ciężkiej pracy, na zasadzie: "ważna jest robota i oparcie w rodzinie". To się w Krakowie bardzo przydało - taki nawyk pracy. Bo dla dziewczyny znikąd, to jest szok.

Jak to znikąd. Z Poznania!

- Chodzi mi o to, że nie miałam żadnych tradycji artystycznych, bo u nas ważny był handel i budownictwo. Pierwszą ważną osobą na tej drodze była Urszula Kosicka, bibliotekarka w mojej szkole podstawowej na Górczynie, która prowadziła również teatr. Ona zachęcała mnie do poszukiwań, dawała do przeczytania ważne książki. Gdy później sama zaczęłam uczyć innych miałam gotowy wzór, co mówić młodym: "nie bój się wyjechać", "przeczytaj mi co piszesz", "nie chowaj się do mysiej dziury". Z kolei do krakowskiej PWST nie dostałabym się, gdyby nie Michał Grudziński. To były lata świetności Teatru Nowego, a on był moim guru. Zgodził się mnie przygotować do egzaminów i nie wziął za to ani grosza. Nie tak jak teraz.: kursy, lekcje prywatne i płacenie za marzenia.

Z jakim marzeniem jechałaś do Krakowa?

- Miałam 19 lat i wydawało mi się, że będę grać role dramatyczne. Chciałam być Ofelią, grać repertuar szekspirowski i śpiewać muzykę współczesną. Na razie jednak strasznie się jąkałam. I tu kolejna osoba-kamień milowy: trafiłam pod opiekę Olgi Szwajger, śpiewaczki muzyki współczesnej. Ona dokonała cudu: przestałam się zacinać, zaczęłam mówić wolniej. Nauczyła mnie też czegoś ważnego: że mogę popełniać błędy i poszukiwać.

Trafiłaś do "Spotkania z balladą", później Jerzy Stuhr obsadził Cię w "Poskromieniu złośnicy". Podobno miałaś wtedy wizytówki "Aldona Jankowska - aktorka bardzo dramatyczna".

- Zawsze mnie śmieszył ten tytuł "aktorka dramatyczna", jaki otrzymuje się po studiach. A ponieważ nie układało się najlepiej i czekałam na zlecenia, to napisałam "aktorka bardzo dramatyczna", żeby podkreślić, że sytuacja dojrzała już do tego, żeby mi coś zaproponować, (śmiech).

Jak to interpretowano? Zgodnie z tą intencją?

- Niestety nie, i jeszcze długo nie. "Ale będziemy w kontakcie". Ja wtedy jeszcze czekałam na propozycje, na swoją wymarzoną rolę.

I na etat?

- Mogłabym policzyć na palcach jednej ręki lata, w których byłam na etacie. To nie dla mnie. Ja muszę mieć wiatr w żagle, czuć drogę. Wyprawa na stypendium do Norwegii po studiach dała mi poczucie samodzielności w tym sensie, że ja nie muszę czekać na to, co wymyśli dyrektor, tylko mogę samodzielnie stworzyć własny projekt. To jest ten kolejny etap: przestajesz liczyć na łaskę i niełaskę dyrektorów, rozumiesz już, że Spielberg raczej nie zadzwoni w tym tygodniu. Z tego zrodziły się później występy kabaretowe w krakowskich piwnicach.

Koniecznie w piwnicach?

- W tym mieście kabaret nie w piwnicy się nie liczy. Musisz zejść poniżej poziomu rynku, (śmiech).

Na czym polega twoja ulubiona kabaretowa formuła stand-up comedy?

- To nie jest tak, że wyjdziesz i powiesz parę dowcipów. Musisz improwizować, nawiązać kontakt z ludźmi. Oni mogą powiedzieć wszystko, a ty musisz odpowiedzieć. To prowokacja, zmuszanie do myślenia.

W swym programie wcielasz się w postacie ciut zdegenerowane. Jeśli na przykład artystka estradowa, to "czwartoligowa"...

Bo mam bardzo duże doświadczenia w tej dziedzinie, (śmiech).

A jeśli nauczycielka, to samotna...

- ... i wyznawczyni Giertycha, która cały czas krzyczy, że Giertych wróci.

Czyli nie ma nic ciekawego w ideałach, tylko w ludziach ułomnych?

- Ideały nie istnieją i rzeczywiście - w słabości, zagubieniu aktor będzie widział dla siebie furtkę. Więcej można tym pokazać. Nie boję się prowokacji - kiedyś podczas występu cały rząd pań wstał i wyszedł, gdy mówiłam o "polskim miłosierdziu".

Bo to ryzykowny temat.

- Ale prowokuje do myślenia.

Została nam telewizja. Z czym ci się dziś kojarzy?

- Przed Szymonem miałam wiele doświadczeń. Miałam szczęście do realizacji telewizyjnych w Teatrze Telewizji, przedtem w "Spotkaniu z balladą", rejestrowano też nasze występy kabaretowe... Wtedy jednak byłam w zespole. A z Szymonem było tak, że pojechałam na casting.

Dlaczego?

- Po prostu chciałam dostać pracę. Za pierwszym razem zresztą na niego nie pojechałam, bo uznałam, że nie nadaję się, bo nie jestem parodystką. Ale potem zaczęłam oglądać ten program, byłam pełna podziwu dla tego, co oni tam robią. A że nie było żadnych propozycji... Akurat zagrałam w Teatrze Groteska rolę obsypaną wszelkimi możliwymi nagrodami - i nic z tego nie wynikło.

Co to była za rola?

- W "Balladynie" w reżyserii Bogdana Cioska. Takiej dość dziwnej, bo rozgrywającej się na dwóch planach: "żywym" i lalkowym. Najprościej mówiąc, trupa teatralna opowiada historię zła, ale ważne jest też to, co dzieje się nie tylko między postaciami, ale też pomiędzy aktorami. Musiałam się nauczyć gry lalką i w ten sposób jednocześnie zagrać i Balladynę i Goplanę - i to była naprawdę jazda.

Kto lub co skłoniło cię do powtórki castingu?

- Wypchnęli mnie moi podopieczni, których uczę aktorstwa w Krakowie. Dwa razy w tygodniu oddaję im swój dług wobec takich ludzi jak pani Kosicka, Marek Kośmider, który w poznańskim II liceum tworzył teatr, albo wobec Michała Grudzińskiego. Pojechałam na casting, przygotowana, napisałam sobie tekst z myślą o postaci Zyty Gilowskiej. Udało się.

Interesowałaś się polityką?

- Tak jak przeciętny obywatel. Natomiast rok 2005 to był znaczący moment - było mi po prostu wstyd. Była koalicja PiS, Samoobrony i LPR, był Giertych, mieliśmy premiera i prezydenta Kaczyńskich, wicepremiera Leppera. Wstyd mi było. Byłam zaszokowana, zastanawiałam się, jakim cudem dwór pana Leppera znalazł się na salonach. To były moje prywatne odczucia. Natomiast do Szymona jechałam wykonać zadanie aktorskie. A że potem przerodziło się to w pewnego rodzaju misję...

Uważasz ten program za misyjny?

- Takie przynajmniej mam głosy od ludzi w kraju. Teraz sytuacja się zmieniła, ale wtedy ta krytyka była misją.

A czym była dla polityków?

- Szokiem. Ja mam to do siebie, że choćbym nawet nie chciała i trzymała się od pewnych spraw z daleka, to i tak to ja zawsze pierwsza wkładam kij w mrowisko. Piotr Gąsowski przypomniał mi ostatnio, jak w teatrze licealnym przerwałam spektakl i ochrzaniłam publiczność, za to, że nam przeszkadzała. A co do programu, to myślałam, że "moja" Gilowska zaistnieje ze dwa razy i to będzie koniec. Nie sądziłam, że zrobię aż tyle parodii.

Renata Hojarska, oburzając się na twoją kreację, sprawiła ci w pewien sposób komplement. W jednym z wywiadów podkreślałaś, że parodiując, aktor musi dołożyć do roli coś od siebie. Aż tu nagle grasz Hojarską tak ostro, że cała Polska na tej podstawie wyrabia sobie opinię o posłance Samoobrony, czym ta ostatnia nie jest zachwycona. Stworzyłaś nowy obraz osoby realnej.

- Popularność tej parodii przerosła moje najśmielsze oczekiwania. I nie tylko moje, bo ludzie potrzebowali odreagowania. Odnosiłam wrażenie, że ówcześni rządzący są już tak pewni siebie w swej bezkarności i rozbuchaniu... Jedyne, czego się bali, to był śmiech. Ich reakcje, które do nas docierały, najlepiej świadczyły o tym, że byli zaskoczeni.

Czym?

- Że władza to nie tylko przywileje, ale też ocena! Na miłość boską, my na nich płacimy z naszych podatków. Nam to dawało dodatkowy napęd w rodzaju "Aha, to tego się boją? No to zobaczmy, co będzie dalej".

Najkrócej mówiąc - jaki jest sekret powodzenia parodysty?

- Nie da się stworzyć dobrej parodii, pokazując daną osobę wyłącznie w niesympatyczny sposób. To nie będzie śmieszne. Ja nie tylko ośmieszałam - pokazywałam też ludzkie cechy tych kobiet, zagubionych w wielkiej polityce. Starałam się, by nie była to parodia jednostronna. Poza tym to jest ciężka praca - jedynie Waldek Ochnia, kolega z programu Szymona, urodził się z takim darem, że w pięć minut zrobi ci każdego.

Od ciebie też się wymaga, żeby w pięć minut się przeistoczyć na przykład w Hannę Gronkiewicz-Waltz?

- Nie, nie, ja mam czas i luksus - dostaję materiał...

A kobieta w skórze mężczyzny, czyli twoja kreacja ojca Tadeusza Rydzyka?

- To duże wyzwanie, chyba większe niż w przypadku aktora parodiującego kobietę. Tutaj pomagało mi to, że księża, kler, mówią specyficznym zaśpiewem oraz oczywiście gestykulacja.

Nie miałaś podskórnego żalu, że w pewnym momencie stałaś się znana, ale nie jako Aldona Jankowska, ale jako Danuta Hojarska bis? Aktor jest osobą rozpoznawalną, ale z natury rzeczy musi grać kogoś innego.

- Jeżeli za maską chowa się aktor już wcześniej znany i popularny, to jego sytuacja jest zupełnie inna, niż osoby takiej jak ja. Powiedzmy sobie szczerze, nikt mnie nie znał po nazwisku, co najwyżej kojarzył z jakiegoś kabaretu.

I nagle ta Hojarska...

- Szczerze mówiąc, zachłysnęłam się tym w pewnym momencie. Że to się podoba, że radzę sobie jako aktor z tak trudną formą, że mnie do tej Warszawy cały czas zapraszają. Domyślasz się, że jako "aktorka bardzo dramatyczna" nie za często podróżowałam na tej trasie. W pewnym momencie zorientowałam się, że jest w tym pewne niebezpieczeństwo, iż za jakiś czas zaczną mnie częściej nazywać parodystką, niż aktorką. I tutaj uderzyłeś w czułą strunę. Dlatego bardzo pilnuję, żeby właśnie teraz robić coś zupełnie innego w teatrze, na estradzie. Po tej parodii, przez ostatnie dwa lata, zaczęły do mnie też napływać propozycje ról komediowych. Ról, w których pokazuję swoją twarz. I wtedy odetchnęłam.

Na jaką rolę czekasz? Podobno marzy ci się postać w serialu, która w każdym odcinku ma tylko powiedzieć "dzień dobry".

- Czekam nawet na rolę bufetowej, byle taki stały epizod stworzyć. Bo powiem ci szczerze: możemy się obrażać, ale jeśli dziś nie jesteś kojarzony w jakiś sposób z telewizji, to w mojej branży nie masz szans. Chyba, że aktorstwo traktujesz jako hobby, masz szczęście do bogatych partnerów życiowych lub odziedziczyłeś wielki spadek. Mnie się żadna z tych rzeczy nie przydarzyła, a że jestem z Poznania, to muszę ciężko harować.

Aż prowokujesz do pytania - co z tego masz?

- Szczęście, że utrzymuję się z pracy, którą kocham. Kiedy wreszcie masz zaproszenia, brawa na wejście, stajesz naprzeciwko ludzi i masz im coś do powiedzenia - to jest największy fart! Ludzie się śmieją z tej iskry, która pomiędzy mną a nimi przebiega, z tej myśli, która nas łączy.

Czy tytuł twojego programu "Jeśli nie ja, to kto" to forma życiowego motto? Jeśli nie ty, to kto by zagrał Rydzyka, Hojarska czy Gilowską?

- Tak daleko nie szłabym z tym motto. Wolę coś takiego: trzeba raz zdecydować się na skok z dużej wysokości i mieć nadzieję, że spadochron się otworzy.

CV

Aldona Jankowska - poznańska aktorka, absolwentka krakowskiej PWST. W latach 1992-1996 była aktorką Teatru Lalki i Maski "Groteska" w Krakowie. Popularność zyskała za sprawą występów w programie "Szymon Majewski Show", w których parodiowała Hannę Gronkiewicz-Waltz, Zytę Gilowską, Danutę Hojarska, ojca Tadeusza Rydzyka, Annę Fotygę, Julię Tymoszenko i Dorotę "Supermanie" Zawadzką. Aktualnie możemy jej także posłuchać w obsadzie dubbingu animowanej komedii "Małpy w kosmosie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji