Artykuły

Wybieram "teatr środka"

- Nie epatujemy gołymi, chichoczącymi szansonistkami, ale też nie straszymy, że świat jest obrzydliwy, ludzkość zdewiowana i znikąd ratunku. Po prostu staramy się dawać porządne, niegłupie przedstawienia. I może dlatego widzowie przychodzą do nas tak licznie. Są ludzie, którzy chcą takiego teatru i trzeba to uszanować - mówi Krzysztof Orzechowski, dyrektor teatru im. Juliusza Słowackiego.

Iga Dzieciuchowicz: Mija właśnie dziewięć lat, odkąd został Pan dyrektorem teatru im. Juliusza Słowackiego. Nie kusi Pana, by trochę poeksperymentować? Zaprosić do współpracy młodych reżyserów i zaproponować coś, czego jeszcze w Teatrze Słowackiego nie było? Krzysztof Orzechowski: Każdy teatr jest inny i ma swoją widownię. Nie da się wszystkich teatrów zmieścić w jednym worku, wyznaczyć im tych samych powinności i zadań. Nikt mi nigdy wprost nie powiedział: "panie dyrektorze, pana teatr ma być taki, jak Teatr Rozmaitości", ale między wierszami wyczuwałem, że wielu uważa to za błąd, ten mój tradycjonalizm - proponowanie innego repertuaru i stylu, niż w Rozmaitościach. Ludzie piszący o teatrze starają się narzucić nam obowiązującą modę. Nie chcę jej ulegać, ale wiem, że teatr musi się rozwijać, dlatego często zapraszam reżyserów z młodszego pokolenia - choćby teraz Artura Tyszkiewicza, Iwonę Kempę, Redbada Klynstrę, Magdę Piekorz, Macieja Sobocińskiego, a przedtem Agnieszkę Olsten, Maję Kleczewską, Piotra Kruszczyńskiego... Nie odsuwam się od młodych reżyserów, ale zachowuję pewne proporcje i na ogół wybieram "teatr środka", co wynika głównie ze specyfiki naszej dużej sceny, także z jej architektury oraz z oczekiwań publiczności. Gdybym zaczął nadmiernie eksperymentować, co by powiedzieli ci, którzy tłumnie i nader często dziękują mi za to, że mogli obejrzeć normalne, po bożemu zrobione przedstawienie, bo oni takie lubią i po to przyszli do teatru?

Tworzenie teatru artystycznego wymaga odwagi.

- A co to jest dzisiaj teatr artystyczny? Funkcjonujemy w świecie widowisk, dajemy przedstawienia, ludzie przychodzą, by nas obejrzeć i posłuchać. Oni są najważniejszymi sędziami. 94 tysiące widzów w ubiegłym sezonie to naprawdę dobry wynik. My ich na siłę do teatru nie ściągamy. Nie epatujemy gołymi, chichoczącymi szansonistkami, ale też nie straszymy, że świat jest obrzydliwy, ludzkość zdewiowana i znikąd ratunku. Po prostu staramy się dawać porządne, niegłupie przedstawienia. I może dlatego widzowie przychodzą do nas tak licznie. Są ludzie, którzy chcą takiego teatru i trzeba to uszanować. Inni potrzebują innego i też powinni go znaleźć. Narodowy Stary Teatr postawił na nowatorski eksperyment, nową dramaturgię, czy to oznacza, że w Słowackim mamy robić to samo? Po co Krakowowi dwie podobne sceny? Te teatry zawsze się w sobie odbijały, na zasadzie przeciwieństw. Tu pachniało wodą leśną, którą polewano scenę, by się nie kurzyło, pachniało tradycyjnym mistrzostwem. A w Starym tworzyli swoje nowatorskie spektakle - wówczas młodzi - Swinarski, Jarocki, Wajda...

Spektakle prezentowane w teatrze Słowackiego nie wywołują jednak większych dyskusji.

- Nie wywołują, bo to co nowe, zawsze jest bardziej spektakularne. Poza tym wśród ludzi opisujących teatr nastąpiła zmiana pokoleniowa. Młodzi krytycy gustują w młodym teatrze, tworzonym przez ich rówieśników, to zrozumiałe. A starsi często usiłują nadążyć za młodymi. Na ogół wolą spektakle będące kalką naszej rzeczywistości. Teatr społeczny, jako obszar poszukiwań artystycznych, zawsze był i będzie potrzebny, ale nie powinien być powszechnie obowiązujący i doraźny. Ci, którzy piszą o teatrze często zapominają, że teatr jest sztuką, a ta wymaga dystansu, metafory i poezji. Jeśli któryś z krytyków mówi mi: fizjologia, bebechy na scenie, brutalizm - tak, ale na teatr, taki jak u ciebie, szkoda mi czasu - to myślę, że teatr w ogóle przestał go interesować. Bo gdybym na przykład powiedział, że oglądam wyłącznie konstruktywistów, czy to znaczy, że interesuje mnie malarstwo? Barrault powiedział kiedyś, że chciałby tworzyć takie spektakle, które miałby ochotę oglądać jako widz. Dlatego ze spokojem podchodzę do tego, że ktoś zawzięcie dyskutuje i wychwala premierę X w mieście Y. Potem jestem na przedstawieniu, nierzadko na pustawej widowni, konfrontuję wrażenia z tym, co czytałem i często nie mogę wyjść ze zdumienia. W bardzo wielu przypadkach ów szeroki oddźwięk spowodowany jest medialnym zabiegiem promocyjnym. To taka umowa - teraz lansujemy dzieła tego twórcy albo taki teatr. Zresztą, dawniej też tak bywało.

Ale recenzenci się nie umawiają!

- Być może to tylko suma indywidualnych gustów. Ale teatr, który naśladuje to, co w telewizji i na ulicy jest dla mnie antyteatrem. Jestem przekonany, że teatr powinien pomagać zrozumieć rzeczywistość przetwarzając ją i kreując, a nie kopiując. Tu pozostanę wierny sobie. Co oczywiście nie znaczy, że inni mogą myśleć inaczej. Teatr jest bardzo pojemny i poszukuje nowych przestrzeni. Dla kogoś może to być nawet przestrzeń internetu. Dzięki Bogu, bo widz może sobie wybrać. Albo przyjdzie do nas na "Tango Piazzolla", albo wybierze się na blogi do Starego.

Jednak Blogi pokazywane w Starym Teatrze mają szansę przyciągnąć do teatru bardzo młodą publiczność. To wielki plus, bo młodzież nie ma nawyku chodzenia do teatru. Może dzięki takiemu repertuarowi się to zmieni.

- Owszem, mają szansę. Ale zaskoczę panią. Kontaktuję się z paroma wielkimi firmami w Krakowie, które zatrudniają bardzo młodych ludzi, na przykład informatyków.

Pracownicy dostają bilety do teatrów.

- Oni chcą do niego chodzić! Taki jest trend na całym świecie - powrotu do odbioru sztuki, na uczelniach ekonomicznych, na wydziałach zarządzania, w korporacjach. I słusznie, bo myśmy techniczną inteligencję całkowicie odhumanizowali. Fantastycznie, że się do tego wraca, edukuje kulturalnie tych młodych ludzi. I wie pani, czego oni chcą? Chcą normalnego teatru.

Nie blogów, a Dostojewskiego?

- Chcą teatru opowiadanego tradycyjnie: z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem. To ich interesuje. Młodzi widzowie też mają różne upodobania i nie można wkładać ich do jednej szuflady z napisem "młodość". Niezależnie od tego, co piszą niektórzy recenzenci, teatr o takim profilu, jaki proponuję, jest potrzebny. Świadczą o tym wyniki frekwencyjne i finansowe, ankiety wśród publiczności, sprawozdania marketingu za ubiegłe lata. Ale najważniejsze - świadczą oklaski, wyrazy uznania i brak biletów w kasie na wiele spektakli. Gdyby nasi widzowie powiedzieli, że jest nudno i przestali przychodzić - wtedy dopiero bym się przestraszył. Bo martwy teatr to zły teatr.

A kogo nigdy by Pan nie zaprosił do współpracy?

- Zastanawiam się raczej kogo z topowych reżyserów bym zaprosił...

Michał Zadara?

- Interesują mnie wszyscy, nawet jeśli się z nimi nie zgadzam. Ale zdarza się, że komuś do nas nie po drodze. Główny problem jednak polega na finansach. My jesteśmy dużo gorzej dotowani niż sceny narodowe, a nawet nie najlepiej w porównaniu do scen miejskich. A wolny rynek reżyserski poszedł bardzo do góry, jeżeli chodzi o honoraria. Mnie po prostu nie stać na spełnienie oczekiwań niektórych twórców. Programowo, jak już mówiłem, szukam reżyserów "środka", a z nimi jest najtrudniej - bo to tacy, którzy potrafią coś zrobić i mają doświadczenie, a jednocześnie zachowali niekonwencjonalne spojrzenie. Ci młodsi często naśladują Krystiana Lupę, a ten reżyser to przecież wzór niedościgły, odrębna wyspa. Z kolei wielu reżyserów najmłodszego pokolenia, goni za szybkim zdobyciem popularności. I wie dokładnie, jak to robić. To najbardziej podejrzana, bo kunktatorska grupa młodych artystów teatru. Na szczęście są reżyserzy, którzy starają się zachować wbrew wszystkiemu własny język i styl. Do nich należy choćby Agata Duda-Gracz i takich cenię najbardziej. Tworzących obok mody swój własny teatr.

Czy określanie najnowszych zjawisk w polskim teatrze modą nie jest błędem?

- Pozornie wszyscy szukają czegoś innego. W rzeczywistości robią dokładnie to samo. Poruszają się w kręgu destrukcji z wczesnego etapu postmodernizmu i nie zauważają, że to już dawno jest passe i to pod każdym względem. A młodzi krytycy wmawiają nam, że cały świat jest nastawiony na taki teatr, tylko polska konserwa do tego nie dorasta. Nic bardziej mylnego...

***

Krzysztof Orzechowski - pochodzi z Torunia, rocznik 1947. Aktor i reżyser teatralny. W latach 70. grał i i reżyserował w warszawskich teatrach (m.in. Komedia, Dramatyczny, Narodowy). W latach 1989-96 był reżyserem w Teatrze Ludowym w Krakowie. Od 1981 r. jest pedagogiem w warszawskiej Akademii Teatralnej. W latach 1997-99 był dyrektorem Teatru Bagatela w Krakowie. W 1999 r. powołany na stanowisko dyrektora Teatru im. Słowackiego w Krakowie.

Premiery w 2008/09

Na Dużej Scenie rzadko grana "komedia bankierska" Friedricha Dürrenmatta "Frank V" w reżyserii Krzysztofa Babickiego, a także sceniczna wersja powieści "Dracula" Brama Stokera w reżyserii Artura Tyszkiewicza. Na drugą połowę sezonu zaplanowano premierę "Beatrix Cenci" Juliusza Słowackiego z okazji 200. rocznicy urodzin poety - reżyseruje Maciej Sobociński.

W repertuarze na scenie Miniatura znajdą się "Rozmowy poufne" Ingmara Bergmana w reżyserii Iwony Kempy, "Akompaniator" Anny Burzyńskiej w reżyserii Józefa Opalskiego, a także spektakl muzyczny o roboczym tytule "Piosenki mafii sycylijskiej" w reżyserii Pawła Szumca. Magdalena Piekorz przygotowuje "Żegnaj Judaszu" Ireneusza Iredyńskiego.

Z okazji benefisu (70-lecie urodzin) Tadeusza Kwinty powstaje spektakl "Ja, Feuerbach" na podstawie tekstu Tankreda Dorsta. Będzie działała Scena w Bramie, Scena przy Pompie, a także Krakowski Salon Poezji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji